Wyborcy wsadzili kij w szprychy europejskiej integracji. Owszem, Europejska Partia Ludowa wraz z koalicjantami może porządzi dalej. Kto wie, może nawet pod przywództwem Ursuli von der Leyen - nigdy dość przypominać - w walce o władzę wspartej przez Jarosława Kaczyńskiego głosami PiS. Nie zmienia to jednak faktu podstawowego. Na poziomie państw narodowych, w Niemczech i Francji, znakomite wyniki osiągnęła skrajna czy, jak chcą inni, narodowa prawica. Jak zwał, tak zwał. Ugrupowanie prowadzone przez duet Marine Le Pen - Jordan Bardella rozniosło konkurencję w puch, zdobywając 30 mandatów. Partia Emmanuela Macrona zdobyła ich zaledwie 13. Z kolei niemieckie AfD znalazło się na drugim miejscu podium za chadekami. Nic nie zaszkodziło tej partii w uzyskaniu 15 mandatów. Ani uwikłanie w skandale szpiegowskie, ani dwuznaczne wypowiedzi liderów na temat nazistowskiej przeszłości. Ugrupowanie obecnego kanclerza Olafa Scholza znalazło się za tymże AfD. Twarde fakty są zatem takie, że w Europie liderzy tandemu Berlin - Paryż są zdecydowanie osłabieni. Marzenia o napinaniu muskułów w sprawach międzynarodowych, jak pomoc Ukrainie i opór wobec Rosji, muszą ulec jakiejś rewizji. Zmiana agendy Uspakajające głosy są irytujące, albowiem nie są niczym innym niż pobożnymi życzeniami. Na wieść o wynikach wyborów, prezydent Macron poszedł na całość: rozwiązał Zgromadzenie Narodowe i rozpisał wybory. Przegrał sromotnie i... podbija stawkę? W pierwszych komentarzach niedowierzanie mieszało się z pytaniami o przytomność umysłu francuskiego polityka. Słusznie i niesłusznie. Owszem, prezydent podejmuje ogromne ryzyko. Jednak czyni to z wyprzedzeniem. Otóż racjonalnie przekonany jest, że - słabnąc - bez wyraźnej większości w Zgromadzeniu Narodowym, w końcu przyszedłby sądny dzień. Obalono by rząd Gabriela Attala, choćby przy okazji debaty nad ustawą budżetową. Oczywiście Macron nie musiał rozwiązywać parlamentu. Prawnie nic go do tego nie zmuszało. Mógł przecież zaczekać, przegrupować szeregi, przygotować lepszą ofertę dla wyborców. Zamiast ciężkiej pracy, nacisnął czerwony guzik. Zatem w owym geście jest skłonność do ostrego hazardu. Można to porównać do rozpędzonego samochodu, który jedzie w kierunku ściany. Albo przebije ścianę, albo się politycznie rozbije. W tym drugim wypadku możemy latem nad Sekwaną mieć rząd skrajnej prawicy. Na mniej metaforycznym poziomie, polityczny doradca, Alain Minc powiedział, że Francji w najlepszym wypadku grozi gigantyczny chaos parlamentarny. W najgorszym - jak wyżej. Balsam włoski. Co to jest skrajna prawica? Obecne wybory stawiają nas przed ważnym pytaniem: co to jest skrajna prawica? Ostatnio nawet w Brukseli rozlewa się dużo czegoś, co można byłoby nazwać, "włoskim balsamem". Zwraca się bowiem uwagę na to, że premier Włoch, Giorgia Meloni, od młodzieńczych fascynacji faszyzmem Mussoliniego przewędrowała do polityczki, z którą "idzie się dogadać". Choćby w sprawie europejskiego bloku przeciwko Putinowi, Meloni, zajmuje stanowisko odległe choćby od Victora Orbana. Ten ostatni zresztą nie miał najmniejszej ochoty wspierać koleżanki, gdy wybuchł ostatni kryzys migracyjny na Lampedusie. Ona zaś nie przejmuje się wędrówką imigrantów przez Włochy na północ - chociaż na pewno nie jest to w smak Le Pen ani AfD. Skrajna czy narodowa prawica są tyleż zgodne co do tego, co trzeba zdecydowanie osłabić lub zniszczyć (Unię Europejską), ile różne co do dróg, jakimi należy podążać. Konflikty zatem są oczywiste. Po dwuznacznych wypowiedziach na temat czasów nazistowskich, Marine Le Pen zerwała współpracę z AfD. Problemu migracyjnego nie udało się rozwiązać nikomu z narodowej prawicy, nawet po opuszczeniu UE, czego dowiódł nieszczęsny Brexit. My zaś wiemy po ośmiu latach, że w ogóle nie chodzi o konserwatyzm, z którym liberałowie mogą i będą się spierać. Konserwatyzm daje się spokojnie pogodzić z istnieniem Unii Europejskiej i walką międzypartyjną w ramach demokracji. Chadecy budowali wspólną Europę. Nasze doświadczenie z lat 2015-2023 powinno nas zatem uwrażliwić na to, że nie chodzi o etykietki. Pytanie znacznie ważniejsze brzmi: czy po prawej stronie mowa o politykach, którzy po przejęciu władzy będą łaskawi respektować reguły gry demokratycznej? Czy nie będą bezkarnie kraść publicznych pieniędzy? Łamać przepisów konstytucji? Czy nie zamienią mediów państwowych w propagandowe tuby? Czy nie będą współpracować z militarnie agresywną Rosją prezydenta Putina? I tak dalej. Wszystko to są sprawy o tyle istotne, że pod agendą "nowego konserwatyzmu" kariery robią osoby o skrajnie niekonserwatywnym podejściu do praworządności, wolności słowa, o dziesięciu przykazaniach nawet już nie wspominając. Często medialna buta ma zastąpić brak kompetencji zawodowych do rządzenia innymi ludźmi. Tak, wszystko to wiemy. Ale we Francji i Niemczech to wciąż jest raczej wiedza teoretyczna. Tendencje wyborcze i sondażowe są takie, że, niestety, racjonalne wydaje się, iż i tam przyjdzie moment na zdobycie tam również wiedzy praktycznej. W Paryżu ten proces może rozpocząć się już na początku lipca. Jarosław Kuisz