Gdyby nie zmiana władzy jesienią 2023 roku, prawdopodobnie o żadnych nagraniach byśmy nie usłyszeli. Dobrze, że poszliśmy do wyborów. Nawet jeśli komuś nie odpowiada agenda obecnego rządu, faktem jest, że ostatnio może niemało dowiedzieć się, co tam wyprawiano na szczytach władzy w latach 2015-2023. W przypadku nagrań dokonanych przez pana Mraza otrzymujemy wgląd w relacje w newralgicznym dla resortu miejscu. Tutaj rozmawiano o podziale ogromnych pieniędzy. Tutaj planowano przyszłość. Tutaj wreszcie oczerniano polityków z PiS. Lepiej nosić w kieszeni dyktafon Zacznijmy jednak od początku. Pierwotnie pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości były przeznaczone na pomaganie ofiarom przestępstw. Jak się wydaje, w ocenie ówczesnych decydentów politycznie to był żaden interes. Lepiej było za publicznych środki budować inne więzy lojalności. I tak oto widzimy - czy raczej słyszymy - jak decydowano, do kogo popłynie strumień złotówek. Odbywało się to uznaniowo i raczej wedle innych kryteriów niż konkursowe, co w latach 2014-2015 zapowiadała tzw. dobra zmiana. W teorii o środki mógł starać się każdy wnioskodawca. W praktyce dostawali je wybrani - i to mocno wybrani. Gdyby kogoś dręczyło sumienie, usłyszałby, że robi się tak dla "dobra sprawy". Gdyby kogoś dalej gryzło sumienie, dowiedziałby się, iż "wszyscy tak robią". I tak dalej. Tymczasem pan Mraz najwyraźniej miał spore wątpliwości, skoro - ani "Ważna Sprawa", ani konkretne pieniądze - nie przekonały go do niewłączania przycisku "REC". Podkreślmy: przez dwa lata. 50 godzin nagrań doskonale oddaje to głęboki poziom zaufania pracownika do zwierzchników. Można podejrzewać, że prawnicy w Ministerstwie Sprawiedliwości zdawali sobie sprawę, iż w przyszłości, w przypadku zmiany politycznej koniunktury nowe więzy mogą osłabnąć. I że nagle kodeks karny znów zacznie obowiązywać w całej krasie. Wówczas każdy pracownik resortu może zostać nie tyle rzucony, ile "porzucony na pożarcie". Lepiej zatem nosić w kieszeni dyktafon. "Niemieccy agenci" z PiS Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego nie można się spodziewać niczego innego niż tylko frontalnego ataku dawnej Zjednoczonej Prawicy na audialny materiał dowodowy, prób zdyskredytowania afery i tak dalej. A jednak śmiem sądzić, że PiS słucha tych nagrań. Przecież przy okazji nagrań ujawnionych pana Mraza także politycy prawicy zaglądają za kulisy resortu Zbigniewa Ziobry i dowiadują się arcyciekawych rzeczy. Ostatnio np. usłyszeliśmy głos byłego wiceministra sprawiedliwości i pełnomocnika Zbigniewa Ziobry ds. Funduszu Sprawiedliwości. Pan Marcin Romanowski w rozmowie, jakby nie było prowadzonej w gmachu państwowego urzędu, pozwolił sobie na zdumiewające uwagi o samym premierze Mateuszu Morawieckim. Tenże miałby chcieć zostać "liderem łże-prawicy" (sugerował zatem istnienie "prawicy - która - nie - łże", która publicznie mówi to samo, co prywatnie, czyli zapewne ten pan myślał... o sobie). Co więcej, na nagraniu pan Romanowski opowiadał, że Kornel Morawiecki miał być "ruskim agentem". Z tego wynikać miało, nieomal jak w książkach z serii "resortowe dzieci", że zgubne skłonności przechodzą z rodziców na dzieci. Na nagraniu pada zatem hipoteza, iż Mateusz Morawiecki to być może "agent niemiecki". Kulturkampf Morawieckiego Resort sprawiedliwości czy nie resort sprawiedliwości, z logiki prawniczej widziałbym tu raczej ocenę niedostateczną. Proszę jednak zwrócić uwagę na coś innego: oto wiceminister rzucał uwagę wobec podwładnego o tym, że polityk Prawa i Sprawiedliwości może być agentem Berlina. Pan Romanowski dodał, że tenże premier Polski w latach 2017-2023 nam "robi Kulturkamp". Zatem mówił tak o polskim premierze, w którego rządu skład sam wchodził. Oczywiście, można byłoby się dobrze pośmiać z tych kordialnych relacji w obozie Zjednoczonej Prawicy. Gdyby nie fakt, że mamy do czynienia ze sprawami dla państwa polskiego poważnymi. Dopiero co na przykładzie sprawy byłego sędziego Szmydta przekonaliśmy się, jak skrajna polaryzacja polityczna bajecznie ułatwiała działanie agentów ze Wschodu. Jak widać - "gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta" - stosuje się także do siania nienawiści politycznej pomiędzy nami, Polakami. A przy okazji nagrań pana Mraza wygląda na to, że wydawanie pieniędzy z naszych podatków odbywało poza jakimkolwiek trybem. A pieniądz publiczny płynął wartko. Dalej, że wzajemny poziom zaufania pomiędzy politykami był zerowy. W istocie, jak widać, polityków nie łączyła żadna "Wielka Sprawa". Oskarżenia o agenturalność można było skierować tak pod adresem Donalda Tuska, jak i Mateusza Morawieckiego. Wszystko jedno. Słowa i czyny i tak rozchodziły się w różne strony. Bombastycznym słowom towarzyszyły zachowania moralnie wątpliwe. "Rzeczpospolita" zwraca uwagę, że pan Romanowski - chociaż posądzał Morawieckiego juniora o związki z Berlinem - zdobył w Niemczech gruntowne wykształcenie. Co więcej, sam należy do "Opus Dei" (sic!). Gdy dobrze się nad tym zastanowić, to aż strach pomyśleć, czego dowiemy się z następnych nagrań. Jarosław Kuisz