W pogoni za Michnikiem. Naprawdę warto?
Jeśli Adam Michnik wulgarnie ubliża nagabującym go na Placu Konstytucji dziennikarzom, informuje nas o własnej kulturze osobistej. Ale czy warto go było nagabywać, bo "pije z politykami"? Niech rzuci kamieniem, kto jest bez grzechu.
Ten rok nie kończy się dobrze, a następny nie zapowiada żadnej poprawy. Mówi się o nadciągającej kampanii prezydenckiej, "najostrzejszej ze wszystkich". Mówią tak sami politycy, ci którzy lada chwila zrobią z niej jedną wielką krwawą masakrę.
Może najbardziej niepokojące są sugestie ewentualnego unieważnienia wyborów prezydenckich. Z posłużeniem się absurdalnym podważaniem statusu niektórych sędziów, co samo w sobie jest drogą do prawnej anarchii, ale stało się już oficjalną polityką tej koalicji. Także z sugestiami rzekomej, na razie ewentualnej, ingerencji Rosji w te wybory. Choć w Rumunii okazało się to jedną wielką manipulacją, Donald Tusk nie wykluczał chwilę temu, że pójdzie tą samą drogą.
Oczywiście gotowego scenariusza takiego unieważnienia nie ma. Bo przecież Rafał Trzaskowski może po prostu zdobyć głosy większości bez żadnych sztuczek. Na razie to więc tylko element psychologicznej wojny. Ale w przypadku gdyby wygrał kandydat prawicy, ta władza jest moim zdaniem zdolna do najbardziej ordynarnych tricków. Tak zwana liberalna demokracja może się zmienić w swoje przeciwieństwo.
Tajemnicza restauracja i rzucanie mięsem
Na cztery dni przed sylwestrem nie chcę ciągnąć tak ponurych rozważań. Zajmę się więc czystą groteską. Może ktoś pamięta stary kawał: jaki znamy przykład idealnie mieszanych uczuć? Doznać ich można, widząc własną teściową spadającą w przepaść w naszym nowym aucie. Odpowiedzmy rozgłośnym "ha ha".
Ja doznałem takich uczuć, obserwując masowo powielaną w internecie scenkę, kiedy to reporterzy dwóch prawicowych telewizji podążali za Adamem Michnikiem. Zdarzenie miało miejsce na warszawskim placu Konstytucji. Michnikowi towarzyszył były polityk KPN Krzysztof Król oraz nieznana szerzej kobieta.
Reporterzy pytali, jak niezależny dziennikarz może uczestniczyć w imprezie, na której pojawili się także politycy rządzącej Koalicji Obywatelskiej. W późniejszych opisach zdarzenia wspomniano też o szefach telewizji publicznej, oni także mieli "pić z politykami alkohol". Prawica nakryła "antypis" na wspólnym biesiadowaniu.
Michnik zareagował na pytania od razu przekleństwami. Napastujący go ludzie to "ch..." oraz "kut...". Według Króla to z kolei "sk...ny". Tajemnicza kobieta popłynęła w rozważania o "zbyt małych fiu...", które trzeba mieć, żeby się zajmować "takimi pierdułami".
Z jednej strony więc niesmak. Sam język reakcji jest żenujący, choć Michnik zdążył nas do tego przyzwyczaić. Był taki od zawsze, a staje się coraz bardziej.
W roku 1994 byłem szefem publicystyki w pierwszym programie publicznej telewizji. Dostałem zadanie uzgodnienia z naczelnym "Wyborczej" i jego zastępczynią Heleną Łuczywo kształtu programu poświęconego piątej rocznicy powstania tego dziennika, wtedy potężnego. Doszło do spotkania. Proponowałem na nim różne znane postaci z tak zwanej drugiej w stosunku do Michnika strony jako komentatorów pytanych o zdanie na temat gazety. I każdy wymagał zgody redaktora. Wszyscy po kolei byli odrzucani właśnie jako "ch...". A były wśród nich postaci naprawdę godne i zasłużone.
W tej manierze kryje się poza, która każe inteligentowi dowodzić swojego twardzielstwa rzucaniem mięsa przy każdej okazji. Ale po drugie, wiara w to, że jedynym uprawnionym udziałem w jakimkolwiek starciu z "drugą stroną" jest dążenie do całkowitego słownego poniżenia, a tak naprawdę zniszczenia oponenta. "On tak ma" - użyję powiedzonka. Fakt, że Michnik dobiega osiemdziesiątki bynajmniej go nie udobruchał. Przeciwnie, jest w nim mniej kurtuazji wobec świata niż kiedykolwiek.
Ludzie komentujący incydent zwrócili uwagę na zabawne qui pro quo. Oto Krzysztof Król, dziś z dawnego niepodległościowego radykała zmieniony w rzecznika racji establishmentu, również biznesowego, porównał natrętów do "Urbana i Jaruzelskiego". To na chwilę speszyło Michnika, który obu panów znał i cenił, dużo bardziej niż dawnych kolegów z Solidarności. Ale do sporu Michnika z Królem nie doszło, przynajmniej nie na oczach wrogów.
Więc napastowani przez ludzi z kamerami i mikrofonami reprezentanci elity nie umieli się zachować. Lecz zarazem... I to ta druga strona zagadnienia.
Dziennikarze czasem piją z politykami
Próba uczynienia problemu z jakiegoś przyjęcia, podczas którego Michnik mijał się, a może nawet rozmawiał, z takimi tytanami polskiej polityki jak minister Szłapka czy europosłanka Gasiuk-Pihowicz, wydaje mi się naprawdę pogonią za "pierdułką".
O "chińskim murze", jaki powinien podobno obowiązywać w mediach, debatowało się sporo podczas badania afery Rywina. Ale i wtedy chodziło bardziej o oddzielenie wydawców od redaktorów oraz wydawców od polityków. To, że dziennikarze zadają się z politykami, mógł szokować tylko największych idealistów. Albo naiwniaków.
Fakt, że Michnik jest po uszy zanurzony w kontakty z politykami, jest nam znany od zawsze. Że chodzi cały czas o wpływ na ten sam obóz "postępu", wielopartyjny i wielogłowy, także dowiedzieliśmy się wiele lat temu. Co w tym nowego czy szokującego? Myślę zresztą, że dziś te kontakty Michnika mają o wiele mniejsze znaczenie polityczne niż 30, 20 czy 10 lat temu. On sam jest już tak naprawdę emerytem, a siła rażenia "Wyborczej" mocno się zmniejszyła.
Nie tak dawno, trochę ponad trzy lata lata temu, mieliśmy inną burzę w szklance wody. Paparazzi przyłapali rozlicznych polityków na przyjęciu urodzinowym Roberta Mazurka, przez lata prowadzącego prestiżowe polityczne audycje w RMF FM. Nieliczni się oburzyli na dziennikarza, który "pije z politykami".
Znacznie większy zamęt wynikł z tego, że Mazurek zaprosił platformersów i pisowców, a im zdarzyło się wejść w nic nieznaczące, sporadyczne kontakty między sobą. Tomasz Siemoniak i Borys Budka, politycy KO, musieli zaklinać się wobec Donalda Tuska, że ze złymi prawicowcami nie zamienili ani słowa. Tak naprawdę zamienili, ale niewiele, taka jest dzisiejsza rzeczywistość. Wojenny, niszczący konflikt jest realny, to nie teatr jak 30, 20 czy 10 lat temu.
Byłem na tym przyjęciu. Proszę skądinąd sprawdzić, jak to było i jest w demokratycznym świecie poza Polską. Jakie tam panują obyczaje. Można by rzec, że Mazurek wypadł lepiej od Michnika, bo zaprosił i hołubił wszystkich, trudno mu więc zarzucić faworyzowanie jednej opcji. Jeśli ja się czemuś wtedy dziwiłem, to tylko temu, że tak wielu ludzi ze świata polityki uznał za towarzysko atrakcyjnych. Ciekawi ludzie między politykami są, ale nieliczni.
Tak naprawdę jednak sprawdzianem dla klasy Mazurka jako dziennikarza prowadzącego polityczne rozmowy są one same. Miewam do nich zastrzeżenia, ale na ogół nie takie, że kogoś faworyzuje czy oszczędza.
Z Michnikiem sprawa jest inna. Od wielu wielu lat nie brata się towarzysko z tymi, których politycznie nie trawi. Powiedzmy sobie jednak szczerze: z prawicą bywa dziś podobnie. To cecha obecnej polityki, wybitnie "tożsamościowej" - cokolwiek to znaczy. A skoro tak robią wszyscy, jedynym "osiągnięciem" tego zaczajenia się na Michnika jest podrażnienie aroganckiego guru pewnych środowisk, które uważa - pytanie na ile słusznie - że narusza się jego prywatność.
Świat, w którym dziennikarze i politycy nie spotykają się na gruncie towarzyskim, to świat z jakichś idealnych, wręcz abstrakcyjnych wyobrażeń. Jeśli tych spotkań jest mniej niż, powiedzmy, w bardzo pod tym względem hucznych latach 90., to dlatego, że zmniejsza się znaczenie mediów, szczególnie papierowych.
Bywałem w przeszłości na imprezach wszelkich politycznych zabarwień i z różnych okazji, od oficjałek po czyjeś imieniny. Jeśli dziś zdarza mi się to dużo rzadziej, to dlatego, że świat polityków przestał mnie ciągnąć. Ale nie z powodu jakiegoś puryzmu każącego unikać "konfliktu interesów".
To co piszę o sobie dotyczy także innych dziennikarzy, prawicowych, lewicowych, każdych. Co więcej pośród moich przyjaciół jest kilku polityków. Wciąż bywają na moich urodzinach czy imieninach, chociaż niczego tam z nimi nie załatwiam. Wręcz zanikają pośród innych kategorii gości.
Nie mam zamiaru się ich wyrzekać, bo ktoś mnie spyta, czy jestem obiektywny. Po pierwsze, sam wymóg obiektywizmu jest wobec komentatorów mocno problematyczny. Po drugie, zachęcam do sprawdzania go w inny sposób niż wypatrywanie, kto kogo gości i kto z kim pije.
Mam wrażenie, że nawet telewizje, które wysłały reporterów pod restaurację Orzo na placu Konstytucji, trochę to rozumieją. Nie zrobiły z tej ulicznej scysji zdaje się wystrzałowych niusów. Burza była niewielka.
Dla mnie informacja, że Michnikowi chce się chodzić na imprezę z europosłanką Gasiuk-Pihowicz czy z likwidatorem TVP Sygutem jest nawet ciekawą obserwacją z gatunku plotek. Ale z powodzeniem mógłbym się bez niej obejść, bo dla polityki dużo więcej wynika z setek innych sytuacji i zdarzeń.
Prawda, dzisiejsze polityczne rytuały polegają często na wzajemnym wypominaniu sobie win, które po naszej stronie obecne są równie często co po przeciwnej. Uważam to za blagę, ale przede wszystkim za przeraźliwą stratę czasu i energii. Jest tyle tematów istotniejszych...
Piotr Zaremba