W kampanii wyborczej to był wyraźny zwrot. Premier Donald Tusk przy okazji 80. rocznicy bitwy pod Monte Cassino, w Krakowie ogłosił projekt "Tarcza Wschód". - Ta granica będzie nie do przejścia dla potencjalnego wroga - podkreślił. W założeniu system umocnień ma sięgać 400 kilometrów. Celem jest odstraszanie Moskwy i Mińska. Przebieg pełnoskalowej wojny w Ukrainie dał do myślenia wojskowym na całym świecie. Okazało się, że kwestie obronności należy przemyśleć na nowo. Wojna pozycyjna w XXI wieku jest jak najbardziej możliwa. Jednocześnie kluczową rolę w konflikcie odgrywają wiadomości o wrogu, zdobywane w wyrafinowany sposób przez hakerów, jak i najtańsze, prymitywne drony. W Polsce również należało przemyśleć strategie i taktykę. Również dlatego, że politycy zachowywali się nieodpowiedzialnie i gorzej niż małe dzieci. Może państwo pamiętają, że niedawno w kampanii do parlamentu - w skandaliczny sposób ujawniono niedawne plany obronne kraju. Ówczesny minister obrony Mariusz Błaszczak zrobił to tylko dlatego, że przygotowano je w 2011 roku, czyli w czasach poprzedniego rządu. W wyrwanym z kontekstu materiale dodawano komentarz, który miał podnieść ciśnienie rodaków. Komentarz był krótki: "rząd Tuska w razie wojny był gotowy oddać połowę Polski". Trudno zatem nie odnieść wrażenia, że projekt "Tarcza Wschód" - poza reakcją na przebieg wojny w Ukrainie - to także odpowiedź na te zarzuty ze strony PiS. Teraz broniony ma być cały kraj, bez ustępstw. Inna sprawa, że plany obrony kraju prawdopodobnie uległy zasadniczej rewizji wcześniej, a co najmniej w 2014 roku, gdy Rosja militarnie zajęła Krym i część Donbasu. Dziś jednak chodzi o kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego, zatem wyraziste, jednoznaczne deklaracje to próba narzucenia własnej interpretacji wydarzeń, a także zneutralizowania wcześniejszych interpretacji. Znów warto sobie przypomnieć, że w państwowych mediach czasów PiS rządy Tuska prezentowane były generalnie jako "targowica", rządy "zdrady narodowej" itd. Żadnych subtelności Ostre spoty reklamowe ekipy Tuska mają odwrócić tę opowieść. Nikt nie bawi się zatem w subtelności. Chodzi o przełamanie poprzedniej narracji, a co najmniej jej zneutralizowanie. W sytuacji, gdy sytuacja na froncie jest niepewna, a sprawy bezpieczeństwa Polski pozostają wśród najważniejszych zmartwień rodaków, to sprawa kluczowa. Styl, w jakim się tego dokonuje, oczywiście może budzić opór. Jak niektórzy komentatorzy odnotowali z oburzeniem, spoty reklamowe przypominają te z czasów PiS-u. To odgórne podgrzewanie polaryzacji. Słusznie. Oczywiście ekipa Tuska w swojej propagandzie wyborczej mogłaby podkreślać, że Błaszczak obrzucał ich błotem za plany, chociaż w tamtych czasach ogólną Strategię Bezpieczeństwa Narodowego zaakceptował prezydent Lech Kaczyński. Ale czy to by się przebiło? Na pewno nie. Po zamachu na premiera Fico zaczęto pisać, że polaryzacja prowadzi do przemocy. Jednak można odnieść wrażenie, że jest dokładnie odwrotnie. Media społecznościowe są nastawione na konfrontację, podgrzewanie nastrojów, przemoc słowna wylewa się z każdej strony. Krótko mówiąc, politycy dostosowują się do tego klimatu. Czy to usprawiedliwienie? W żadnym wypadku. Ponoszą za swoje decyzje pełną odpowiedzialność. Niemniej czas zastanowić się, czy nie jest tak, że to przemoc prowadzi do polaryzacji, a nie odwrotnie. Pierwsza ofiara miny przeciwpiechotnej? W tej atmosferze pojawiły się wizje wznoszonych fortyfikacji i pól minowych na wschodniej granicy. Oczywiście, że Rosja i Białoruś prowadzą grę migracyjną, rodzaj wojny hybrydowej, w której nasze wartości chcą obrócić w ich przeciwieństwo. Gest dobrej woli czy chrześcijańskie lub po prostu ludzkie współczucie autokraci chcą skompromitować. "Broń migracyjna" ma być właśnie podstępna: albo wywoływać utratę poczucia bezpieczeństwa poprzez wrażenie nieszczelności granic, albo zmieniać nasz system wartości od wewnątrz. Tak czy inaczej, chodzi o osłabianie demokracji i sukces autokratycznej agendy. Chcę zwrócić uwagę, jak zapędza się nas do narożnika. Pierwsza ofiara śmiertelna na rozłożonych minach na polskiej granicy będzie sukcesem Putina i Łukaszenki. Jeśli będzie to dziecko, efekt będzie dramatyczny - dla ofiary i dla nas samych. Aczkolwiek potrzeba obrony granic Unii Europejskiej wydaje się oczywistością, o czym mówią dziś politycy w Polsce, Niemczech i Francji, niemniej namysł nad granicami obrony granic wydaje się koniecznością. Pokonajmy wschodnich tyranów w zgodzie z naszym, a nie jego systemem wartości. I jeszcze jedno: nikt nie zauważa, że wznosząc kolejne wysokie mury, chcący czy niechcący zamykamy coś jeszcze. Oto odgradzamy się od nawiązywania oddolnych więzi na wschodzie, na obszarach dawnej Rzeczpospolitej wraz z jej zabytkami, pamiątkami, przyjaźniami. Nasza strategia odpychania Rosji i Białorusi - mimowolnie - skłania nas do zamykania się i na to dziedzictwo, w tym na dziedzictwo "Kultury" paryskiej (tzw. ULB), polityki współpracy wielu kultur na dawnych kresach. Jarosław Kuisz