Przez pierwsze dwie dekady naszego członkostwa w Unii eurowybory obchodziły niewielu. No może poza pięćdziesiątką szczęśliwych wybrańców, którym mandat europarlamentarzysty zapewniał apanaże dużo bardziej intratne niż w naszym Sejmie na Wiejskiej. Wybory do Parlamentu Europejskiego. "Będą superważne" Ale to już przeszłość. Nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego (6-9 czerwca) będą superważne. Zbiera się bowiem w Unii na poważną próbę sił pomiędzy starym zasiedziałym liberalnym establishmentem a pretendentami do przełamania ich hegemonii. Elity były i są w Unii przyzwyczajone do tego, że niezależnie od wyniku kolejnych głosowań pełnia władzy pozostawała w ramach unijnego "Frontu Jedności Narodowej". Raz bardziej w rękach chadeków, innym razem bardziej u socjalistów. Z uwzględnieniem interesów liberałów albo zielonych. Ale zawsze "w rodzinie" sił politycznych, których programy i podejście do kluczowych kwestii (energetyka, migracja, ekologia) albo do spraw symbolicznych coraz mniej się między sobą różniły. Wygląda jednak na to, że to już przeszłość. W nadchodzących wyborach do PE ta wspomniana "wielka koalicja" sił głównego nurtu uzyska najpewniej najsłabszy wynik w historii. Oczywiście to nie są wybory do Kongresu albo na prezydenta USA. Wszystko jest bardziej pogmatwane i dalece mniej przejrzyste. Europejskie "rodziny partyjne" (chadecka, socjalistyczna, liberalna etc.) składają się z miriad przeróżnych politycznych ugrupowań reprezentujących poszczególne państwa wspólnoty. Każdy z krajów to zaś całkiem inna para kaloszy, kontekst i uwarunkowania. Także tempo i takt politycznych debat w różnych krajach Unii jest inny. Inne są problemy z rolnictwem w Holandii, migracją we Francji albo z energetyką w Polsce. Ale pomimo tych wszystkich różnic jest pewien wspólny rys tych wyborów. Pewna wspólna emocja, która sprowadzona do wspólnego mianownika sprowadza się do tego samego. Sprowadzić ją można do pytania, czy liberalny mainstream zostanie po tych wyborach zmuszony do podzielenia się wszechwładzą. Do wzięcia pod uwagę wrażliwości, interesów i pretensji jakie podnoszą wobec nich partie protestu. Polityczna puszka Pandory Te wszystkie siły polityczne rzucające wyzwanie establishmentowi są oczywiście przez liberalny mainstream nazywane "populistyczną antyeuropejską prawicą". Ale to przecież oczywisty element walki politycznej - stary jak świat sposób na przedstawienie perspektywy sukcesu przeciwnika (a więc i własnej porażki) jako rodzaju końca świata, Armageddonu i otwarcia politycznej puszki Pandory pełnej nieszczęść wszelakich. Słyszymy więc, że jak liberalna wszechwładza w Unii się zachwieje to wspólnota się zaraz rozpadnie. Albo, że prawdziwym tego stanu rzeczy zwycięzcą będzie Władimir Putin. Albo, że staniemy się kolonią Chin. Albo planeta zaraz się ugotuje (z wściekłości na populistów oczywiście). I tak dalej i tak dalej. Ale jeśli posłuchacie jednak samych europejskich antyestabliszmentowców (od naszego PiSu, przez Braci Włochów Georgii Meloni po AfD albo wolnościowców Wildersa usłyszycie raczej postulat "reformy Europy". Nawet rodzina partyjna (skupiająca większość z nich) odwołuje się do pojęcia "reformy". Słuchając uczciwie (bez wcześniejszych uprzedzeń) nie usłyszycie tu raczej hasła demontażu Unii. Odwrotnie. Powiedzą wam, że to euroelity spod znaku von der Leyen i Timmermansa są dziś największymi "exitowcami". Właśnie dlatego, że nie chcą akceptować odmiennych punktów widzenia na wiele spraw (od ekologii po migracje) i alienują coraz bardziej szerokie masy społeczne, które nie czują się przez mainstream dobrze reprezentowane. A coraz częściej wręcz niereprezentowane w ogóle. I trudno temu argumentowi - szczerze mówiąc - tak całkiem zaprzeczyć. Tak rozumiana polityczna zmiana bardzo by się - śmiem twierdzić - naszej Europie przydała. Alternatywą jest liczenie, że liberałowie w końcu "odrobią lekcję". Wreszcie zobaczą, że ze swoim kompulsywnym klimatyzmem czy dogmatycznym multikulturalizmem daleko już nie zajadą. Ale to liczenie na cud. A cuda w polityce rzadko się zdarzają. Zaś polityczna zmiana zachodzi zazwyczaj tylko wtedy, gdy silni i potężni czują na karku gorący oddech konkurencji. I tak właśnie rozumieć należy nadchodzące eurowybory. ***