Mówi były polityk z rządu Mateusza Morawieckiego: - Co chwilę do partii przychodzą ludzie wyrzucani z państwowych spółek, instytucji publicznych, administracji. Narzekają, żalą się, proszą o pomoc. Cała partia to widzi i to pogłębia poczucie porażki i beznadziei. Inny z naszych rozmówców, doświadczony polityk PiS-u: - Rokowania dla nas są słabe, bo są realne. Dostaniemy srogiego łupnia w jednych i drugich wyborach. Nikt nie ma wątpliwości - ani w centrali, ani w Sejmie, ani w Senacie, ani w europarlamencie, ani w samorządach. Strategia PiS-u: Obronić cokolwiek Trudno się dziwić tym słowom, ponieważ potwierdzają je również publikowane od tygodni sondaże. W ostatnich ośmiu ogólnopolskich badaniach, przeprowadzanych od końcówki stycznia, PiS aż sześciokrotnie uzyskiwało gorszy wynik od Koalicji Obywatelskiej. Średnia wyników uzyskiwanych w tych badaniach to 30,28 proc. w przypadku KO i 27,58 proc., jeśli chodzi o PiS. Dla porównania: We wcześniejszych 20 sondażach przeprowadzonych od dnia wyborów aż do 22 stycznia PiS z KO przegrało tylko w jednym badaniu. Chodzi o przeprowadzony w dniach 8-12 grudnia sondaż CBOS-u, w którym partia Donalda Tuska pokonała formację Jarosława Kaczyńskiego 5 pkt proc. - 29 do 24 proc. To nie koniec złych wieści dla PiS-u. Jednocześnie wciąż rośnie poparcie dla Trzeciej Drogi, która zajmuje stabilne trzecie miejsce na polskiej scenie politycznej, a notowania Nowej Lewicy pozostają stabilne na poziomie wyniku uzyskanego w wyborach parlamentarnych. Oznacza to, że w nadchodzących wyborach samorządowych obecna koalicja rządząca z łatwością może przejąć władzę w większości województw. Na Nowogrodzkiej wszyscy są doskonale świadomi nadciągającego zagrożenia. - Nikt dziś nie zakłada utrzymania tego, co jest. To nierealne - rozkłada ręce jeden z naszych rozmówców z PiS-u, ważny polityk tej partii. - Wyjściowe założenie brzmi: Obronić cokolwiek z tego, co mamy - dodaje. Dopytywany o szczegóły partyjnej strategii na wybory samorządowe, zdradza, że utrzymanie Podkarpacia, Małopolski, Lubelszczyzny, Świętokrzyskiego i Podlasia nawet w niewygodnych układach koalicyjnych "byłoby mega sukcesem". - Ale to raczej dywagacje w kategoriach cudów. Fakty dzisiaj są takie, że tamci mają atmosferę triumfu, a my atmosferę porażki - ocenia. Aktualnie formacja Jarosława Kaczyńskiego samodzielnie bądź w sojuszu z Bezpartyjnymi Samorządowcami rządzi w sześciu województwach. Chodzi o: małopolskie, świętokrzyskie, podkarpackie, lubelskie, podlaskie i łódzkie. Na Dolnym Śląsku jest pat, bowiem obecna opozycja i obecna ekipa rządząca mają tyle samo mandatów. Z kolei na Śląsku PiS straciło władzę w trakcie kadencji. Nasi rozmówcy z PiS-u przyznają, że sytuacja w partii, ale też dynamika na polskiej scenie politycznej są takie, że pewne nie jest nawet utrzymanie największego bastionu partii - Podkarpacia. Ciężkiej lub bardzo ciężkiej przeprawy Nowogrodzka spodziewa się w Małopolsce, Świętokrzyskim, na Lubelszczyźnie i na Podlasiu. Łódzkie, Śląsk i Dolny Śląsk zostały już de facto spisane na straty. Jak mówią politycy największej partii opozycyjnej, utrzymanie władzy w każdym z kontrolowanych obecnie województw zostanie uznane za sukces. "Prezes niczego już nie kontroluje" Perspektywy na wybory samorządowe to jednak tylko wycinek ponurej rzeczywistości, która po 15 października głęboko zajrzała (i nadal zagląda) PiS-owi w oczy. Formacja straciła większość w Sejmie, kontrolę nad urzędami wojewódzkimi, jej ludzie są sukcesywnie wycinani z instytucji państwowych, agend rządowych, mediów publicznych i spółek skarbu państwa. Tymczasem w partii nie było jak dotąd ani rozliczeń wyborczej porażki, ani opracowania nowej strategii, która pozwoliłaby z czasem odzyskać władzę. Jest dużo bieżącego zarządzania i, przede wszystkim, utwardzania czego się da - klubu parlamentarnego, struktur partyjnych, elektoratu. Rzecz w tym, że zdaniem coraz większej liczby osób w partii to kurs na ścianę, bo ugrupowanie potrzebuje gruntownych zmian. - Prezes po wyborach wykluczył rozliczenia, bo inaczej posypałaby się nam cała partia. Uznał, że czas na rozliczenia, wyciąganie wniosków, zmiany strategii będzie po tym trójboju wyborczym. Wtedy będzie można na nowo formatować partię - mówi polityk z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego. - Dzisiaj wewnętrzne rozliczenia zmiotłyby nas z planszy - nie ukrywa. Partyjny aktyw na wszystkich szczeblach nie jest jednak do tego przekonany. Zdaniem coraz większego grona polityków PiS-u, partia traci cenny czas. Decyzje i zachowania prezesa Kaczyńskiego również są dla nich coraz mniej zrozumiałe i coraz mniej akceptowalne. W kampanii parlamentarnej prezes postawił na atakowanie Donalda Tuska i straszenie Niemcami, odpuszczając realnie ważne dla społeczeństwa tematy. Po wyborach zainwestował wszystko w obronę Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, chociaż - co podkreślają nasi rozmówcy - nawet w elektoracie samego PiS-u nie są to zbyt popularne postacie. Wreszcie same działania i wypowiedzi prezesa - jak ta o politycznych zabójstwach na zlecenie rządu czy o tym, że w Polsce po 15 października Sejm nie istnieje - są dla partii coraz mniej zrozumiałe. W PiS-ie coraz głośniej mówi się o konieczności zastąpienia Kaczyńskiego, jeśli partia ma przetrwać obecny trudny czas. - Prezes już niczego nie kontroluje, wiele rzeczy żyje swoim życiem, decyzje podejmowane są siłą rozpędu albo z musu. Nie ma w tym wielkiej strategii czy planu - żali się Interii polityk z Nowogrodzkiej. Podkreśla też, że mit wybitnego stratega i wielkiego wodza to melodia przeszłości. - PiS to prosty lud, ale wiara w prezesa i świetlaną przyszłość partii jest dzisiaj bardzo mała i wciąż eroduje. Do czerwca to się utrzyma, bo musi się utrzymać z racji kalendarza wyborczego, ale potem runie. Bo musi runąć - wyjaśnia nasz rozmówca. Zmiana warty i rebranding Autorytet i polityczny mit otaczający prezesa Kaczyńskiego kontestują już otwarcie niektórzy posłowie PiS-u oraz osoby blisko związane z partią. - Jarosław Kaczyński nie ma pełnego rozeznania w złożoności polskich spraw. Jest dość skutecznie izolowany przez kierownictwo od faktycznych informacji - ocenił na antenie RMF FM Jan Krzysztof Ardanowski, poseł PiS-u i były minister rolnictwa. To zresztą niejedyne w ostatnich dniach słowa krytyki pod adresem partii z jego strony. Z kolei prof. Andrzej Nowak, traktowany w PiS-ie jako ideowy ojciec partii, w swoim artykule "Głos starego wyborcy z myślą o młodszych" opublikowanym na portalu Arcana zamieścił miażdzącą krytykę działań partii i kierunku, w którym ona zmierza. Odpowiedzialnością za taki stan rzeczy obarczył właśnie prezesa Kaczyńskiego. Wezwał go równieżdo ustąpienia, a samą formację do odmłodzenia swoich władz. "Potrzebni są ludzie, którzy staną się nie tylko nowymi twarzami, ale także, ośmielę się napisać, świeżymi umysłami obozu patriotycznego, zdolnymi trafić także do nowych, młodszych wyborców" - pisze prof. Nowak. Politycy, z którymi rozmawialiśmy, nie kryją, że jeśli partia poniesie klęskę zarówno w wyborach samorządowych, jak i europarlamentarnych, to nawet wymiana prezesa nie zdziała cudów i nie wepchnie partii z powrotem na zwycięskie tory. Coraz częściej w partyjnych dyskusjach pojawia się pomysł, a właściwie konieczność, rebrandingu. I to nie zmiany samej nazwy, o czym po wyborach informowały już media, ale gruntownych zmian kadrowych i programowych w kierunku nowoczesnej, europejskiej prawicy, która będzie w stanie zagospodarować nie tylko elektorat konserwatywny, ale zaoferować również coś wyborcom centrowym, których ostatnio przejmuje Trzecia Droga. - Bardziej światłe grupy wewnątrz PiS-u zdają sobie sprawę z konieczności rebrandingu. I to szybkiego, jeśli chcemy z partii i jej potencjału cokolwiek uratować. Tylko to nie są grupy, które będą rywalizować o dostęp do ucha prezesa, to są grupy, które, mówiąc obrazowo, szykują się, żeby to ucho obciąć - przewiduje polityk PiS-u dobrze zorientowany w partyjnych nastrojach. Chaos w PiS. Konflikty, "wycinka", Pegasus W ostatnich kilkunastu dniach atmosferę w PiS-ie dodatkowo pogorszyła seria wewnątrzpartyjnych konfliktów i nowych informacji, które ujrzały światło dzienne. Jednym z najbardziej zapalnych punktów na partyjnej mapie działań stały się instytucje europejskiej. Prezes Kaczyński skonfliktował się z unijnym komisarzem ds. rolnictwa Januszem Wojciechowskim, którego wezwał do dymisji "ze względu na te bardzo niefortunne wypowiedzi". Komisarz Wojciechowski nie miał i nie ma jednak zamiaru kończyć przedterminowo swojej pracy w Brukseli. - Nie będę działał pod presją. Zgodnie z Traktatem o funkcjonowaniu Unii Europejskiej członkowie KE nie przyjmują instrukcji od rządu - odpowiedział prezesowi PiS-u na antenie Polsat News. Sytuacja wywołała dużą konsternację w partii i podzieliła ją na trzy stronnictwa. Pierwsze uważa, że Wojciechowskiego należało usunąć z zajmowanego stanowiska już dawno temu, a najlepiej w ogóle nie powoływać. Druga grupa tłumaczy, że prezes Kaczyński chciał wykorzystać politycznie przetaczające się przez Europę protesty rolników i wskoczyć na falę społecznego niezadowolenia. - Problem w tym, że prezes, co zdarza mu się ostatnio coraz częściej, wyraził się nieprecyzyjnie. Jego wypowiedź została opacznie zrozumiana nawet przez sporą część naszych polityków, nie mówiąc już o mediach - mówi jeden z naszych rozmówców. Wreszcie trzecia grupa polityków PiS-u uważa, że uderzenie we własnego unijnego komisarza w momencie głębokiego kryzysu partii jest skrajnie nieodpowiedzialne i niepotrzebne. Jeszcze goręcej niż na linii Nowogrodzka - Komisja Europejska jest w Parlamencie Europejskim, gdzie wewnątrzpartyjne rozgrywki wywołały chaos w delegacji PiS-u do PE. Prezes Kaczyński postanowił wymienić na czele delegacji prof. Ryszarda Legutkę i zastąpić go Dominikiem Tarczyńskim, co wywołało bunt tzw. frakcji profesorskiej w PiS-ie. Nasi rozmówcy z PiS-u tłumaczą, że partyjna centrala na każdym odcinku stawia dzisiaj na twardych i walecznych polityków. Chce w ten sposób przygotować partię do trudnych czterech lat w opozycji i utraty sporej części posiadanych wpływów. Atmosferę w europarlamencie podgrzewa jeszcze frakcyjna walka w brukselskim środowisku PiS-u. Główne role odgrywają tam stronnictwa Adama Bielana i Mateusza Morawieckiego chcące zabezpieczyć swoje wpływy. Starcie z nimi przegrał już były szef kampanii parlamentarnej PiS-u europoseł Tomasz Poręba, który wedle nieoficjalnych informacji nie będzie ubiegać się o reelekcję. Jakby tego było mało, nad PiS-em wciąż wisi widmo Pegasusa i wewnątrzpartyjnej inwigilacji, której mieli się dopuścić Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik. Informacje o "liście Pegasusa" jako pierwsza podała Gazeta.pl, a znajdować ma się na niej nawet około 30 nazwisk, w tym duża część partyjnej wierchuszki - m.in. Ryszard Terlecki, Krzysztof Sobolewski, Marek Suski, Adam Bielan, Marek Kuchciński, Jan Krzysztof Ardanowski. Zarówno Kamiński, jak i Wąsik kategorycznie zaprzeczyli istnieniu takiej listy i inwigilowaniu kolegów z partii oraz rządu. Zaprzeczyli również inwigilowaniu premiera Mateusza Morawieckiego, o czym poinformowało RMF FM. W oficjalnych wypowiedziach politycy PiS-u bagatelizują medialne doniesienia i oskarżają rząd o próbę destabilizacji sytuacji w ich partii. W rozmowach nieoficjalnych wątpliwości i obaw jest już całe mnóstwo. - Nie wierzę, że Kamiński i Wąsik podsłuchiwali kogokolwiek bez zgody sądu. Zwłaszcza po pierwszym wyroku, który mieli i z którego w 2015 roku ułaskawił ich prezydent - stwierdza w rozmowie z Interią jeden z ludzi Mateusza Morawieckiego. Szybko jednak zastrzega: - Ale pewności nikt nie ma. Prawda jest taka, że w partii ich nie kochali i nie kochają, bo zawsze byli dość tajemniczy i wszystko uzasadniali hasłem: przeciwdziałanie korupcji.