Moje plany, marzenia koszmary... dotyczyły pojawienia się prawicy bezpieczniejszej (dla polskiego państwa) od prawicy Kaczyńskiego lub pojawienia się prawicy dla polskiego państwa jeszcze bardziej od prawicy Kaczyńskiego niebezpiecznej. Snułem też plany i marzenia dotyczące sensownej dywersyfikacji polityki prowadzonej przez Koalicję - wyrazistszego grania konserwatywnym skrzydłem, np. w celu przejęcia przez Trzecią Drogę przynajmniej części (choćby bardzo niewielkiej) elektoratu dzisiejszej okołopisowskiej prawicy. Muszę przyznać, że jak na razie to wszystko są mrzonki. Najbardziej przewidywalny na najbliższy rok jest bowiem scenariusz najbardziej jałowy, który właściwie już zaczął się toczyć. Istotność Kaczyńskiego Kaczyński pozostaje zatem u sterów prawicy. A w rytmie, który Kaczyński narzuca, tańczy zarówno cały ośrodek prezydencki, jak też - ostatecznie - boi się wypaść z tego rytmu nawet Konfederacja. Jest to typowy dla Kaczyńskiego scenariusz radykalnego spektaklu i apokaliptycznej fikcji, skrywających bardzo realistyczną praktykę twardego zarządzania coraz bardziej cynicznym aparatem i elektoratem. Z jednej zatem strony ogłaszanie, że Sejm nie istnieje, z drugiej pobieranie pensji parlamentarnej przez samego Kaczyńskiego i cały jego klub. Z jednej strony ogłaszanie, że polscy lekarze stosują tortury, z drugiej strony pilne zgłaszanie się do szpitala MSW, jeśli w kolanie ci skrzypi. Z jednej strony ogłaszanie, że polskiego państwa już nie ma, z drugiej strony życie codzienne w tym państwie, czerpanie z jego benefitów i żmudne przeprowadzenie w tym "nieistniejącym państwie" dwóch kolejnych kampanii wyborczych (samorządowej i europejskiej). Tego diapazonu pomiędzy histerycznym apokaliptycznym językiem, a realistyczną, pragmatyczną, żeby nie powiedzieć cyniczną praktyką, nikt oprócz Kaczyńskiego tak utrzymywać nie umie, co - jak już sobie powiedzieliśmy - eliminuje z gry i odbiera podmiotowość zarówno obozowi prezydenckiemu jak też Konfederatom. Ten jałowy scenariusz po prawej stronie może zakończyć tylko wyraźna przegrana PiS-u w wyborach samorządowych i europejskich (wcale nie taka pewna). To sprawiłoby, że wybór prezydenckiego kandydata (kandydatów) prawicy odbyłby się już w nieco innej logice. Poza kontrolą albo przy słabnącej kontroli Kaczyńskiego. To z kolei oznaczałoby tak wyczekiwaną przez Mastalerka "polityczną emeryturę Kaczyńskiego". A wraz z nią rozstrzygnięcie dylematu, czy w miejsce prawicy Kaczyńskiego powstanie jakaś prawica lepsza od niej i bezpieczniejsza z punktu widzenia interesów polskiego państwa (tak jak w 2010 mogła powstać, choć ostatecznie nie powstała, prawica Michała Kamińskiego, Pawła Kowala, Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Marka Migalskiego...), czy też powstanie w to miejsce prawica jeszcze bardziej dla polskiego państwa niebezpieczna (tak jak po 2011 roku mogła powstać, choć ostatecznie nie powstała, samodzielna i silna prawica Ziobry i Kurskiego). Oczywiście jakąś część prawicowego (centroprawicowego) elektoratu może wówczas zagospodarować realnie centroprawicowy i realnie konserwatywny blok Trzeciej Drogi. Będzie to jednak zależało od poziomu jałowości scenariusza toczącego się po stronie rządzącej koalicji. Konsekwencje jałowości Jałowość scenariusza realizowanego po prawej stronie miałaby bowiem swoje konsekwencje (a nawet była alibi) dla jałowości scenariusza realizowanego po stronie koalicji. Tusk - wobec względnej jednolitości, martwoty i rytuału po stronie prawicy całkowicie kontrolowanej przez Kaczyńskiego - pozostałby przez cały następny rok w trybie rządzenia "w szarej strefie", czyli za pomocą rozporządzeń, uchwał sejmowych oraz faktycznych personalnych decyzji i czystek. Nie byłoby przestrzeni na negocjacje z odchodzącym prezydentem, bo odchodzący prezydent - jako osobny od Kaczyńskiego ośrodek polityczny - do końca swej prezydentury już by nie zaistniał. Nie byłoby zatem żadnej faktycznej negocjacji z prezydentem co do kształtu ustaw, gdyż ustawy służyłyby wyłącznie do tego, aby je Duda zawetował. Jeśli przez cały ten czas rząd Tuska, ze względnym przynajmniej sukcesem, będzie w stanie realizować specyficzną mieszankę "rozliczania PiS" (czyli demolowania formacji Kaczyńskiego i Ziobry zarówno wizerunkowo, jak też poprzez ruszające już postępowania prokuratorskie i personalne czystki ludzi Zjednoczonej Prawicy) oraz realnego rządzenia ("dowiezienie" istotnej części wyborczych obietnic i jeszcze ważniejsze "dowiezienie" znośnych dla Polaków cen energii, kształtu budżetu państwa, podwyżek, obniżek i redystrybucji), rządzenie przez najbliższy rok "w szarej strefie" (bez ustaw i przy kontestowanej czasami podstawie prawnej) nie niosłoby ze sobą większych politycznych ryzyk. Tusk nie przegrałby wyborów samorządowych i europejskich, a w konsekwencji przynajmniej przez chwilę pozostałby na placu boju sam, czekając, aż ktoś nowy obejmie prawicę po odchodzącym (czy raczej wypychanym) na emeryturę Kaczyńskim. Ten scenariusz miałby swoją pointę w postaci wybrania tego lub innego prezydenta RP, najprawdopodobniej spośród kandydatów zgłoszonych przez koalicję. W grę wchodzą tutaj Hołownia (na razie faworyt, a nie mówię tu o sondażach, ale o faktycznym potencjale, jaki obecny marszałek Sejmu posiada), Trzaskowski (miałby szansę, gdyby obudziła się w nim polityczna wola, która jeszcze w nim widoczna nie jest) oraz Tusk (politycznej woli mu nie brak, starczyłoby jej na obsłużenie paru stanowisk, zarówno w polityce krajowej, jak też europejskiej). Tusk mógłby wejść do prezydenckiej gry wyłącznie wówczas, gdyby doszedł do wniosku, że zwycięstwo Hołowni zaowocuje tak znacznym wzmocnieniem Trzeciej Drogi, że zagrozi to jego własnej, dziś wyłącznej, kontroli nad rządem. Gdyby jednak Tusk zdecydował się na wzięcie prezydentury, wówczas musiałby zmienić nieco praktykę ustrojową i mocno przesunąć narzędzia realnej władzy w stronę prezydenckiego pałacu (trudno go sobie bowiem wyobrazić jako "strażnika żyrandola"). Przyszłoby mu to z tym większą łatwością, że po ośmiu latach demolowania konstytucyjnego ustroju RP przez Zjednoczoną Prawicę i Dudę, a także po kolejnym roku wymuszonego przez tamtą demolkę rządzenia w prawnej i konstytucyjnej "szarej strefie", już mało który obywatel wiedziałby, co właściwie z polskiej konstytucji dla polskiej praktyki politycznej tak naprawdę wynika. Nazwałem cały ten scenariusz "jałowym", muszę zatem dodać, że czasami (a dzisiaj, szczególnie z geopolitycznego punktu widzenia, są takie czasy, patrz narastające ryzyko nowego antyeuropejskiego paktu Ribbentrop-Mołotow w wersji Putin-Trump) "jałowość" lepsza jest od katastrofy. Jałowość dzisiejszego rytualnego i "scenicznego" zarządzania polską polityką, która może rozciągnąć się na cały najbliższy rok, czyni polskie społeczeństwo bardziej podzielonym, a polskie państwo słabszym, jednak wciąż jeszcze zachowuje je we względnym istnieniu. Cezary Michalski