Jutro kongres Prawa i Sprawiedliwości. Jakiś czas temu budził on większe zainteresowanie, nie tylko dlatego, że to pierwsza taka impreza po utracie władzy przez PiS. Najpierw krążyły domniemania, że Jarosław Kaczyński ogłosi na nim jakąś zmianę swojej pozycji jako lidera. To wrażenie było umacniane przez jego własne dwuznaczne wypowiedzi na ten temat. Tak się jednak oczywiście nie stało. Oczywiście, bo gołym okiem widać, że prezes PiS będzie odwlekał ten moment w nieskończoność. Potem pojawiły się plotki o zmianach w kierownictwie partii. Wiceprezesami mieli przestać być: Beata Szydło (którą Kaczyński obwiniał o utratę kontroli nad organizacją małopolską) i Antoni Macierewicz (za całokształt). Nic takiego się jednak nie zdarzy. Kaczyński uznał, że dziś, w obliczu potężnej zewnętrznej presji obecnej koalicji na opozycję, najważniejsze jest wrażenie jedności. Jedność jedność jedność! Nie jestem pewien, czy symboliczne odesłanie na polityczną emeryturę Macierewicza nie miałoby dla PiS więcej zalet niż wad. Ale w sytuacji, gdy działacze tej partii staczają co miesiąc bój na kolejnych smoleńskich miesięcznicach z wrogami, a ważnym uczestnikiem tych zdarzeń jest Macierewicz, może podejście Kaczyńskiego się broni? Nie wiem. Kongres podejmie dwie ważne decyzje. Po pierwsze ratyfikuje przyłączenie Suwerennej Polski do partii-hegemona. Nie ma mowy o jakiejś równoprawnej unii dwóch partii. W telewizyjnych studiach politycy PiS chętnie sami nazywali to wchłonięciem. Zważywszy na dysproporcję siły obu ugrupowań to skądinąd zrozumiałe. Zdawało się, że może tu powstać jakaś kontrowersja. Zapowiadała ją wypowiedź Michała Dworczyka dla TVN. Były szef kancelarii premiera Morawieckiego opisał ten krok jako błąd. Wypomniał Zbigniewowi Ziobrze cynizm - to pokłosie czasów, kiedy posłowie SP psuli inicjatywy Morawieckiego mające pogodzić jego rząd z Unią Europejską. W teorii garstka zwolenników byłego premiera mogłaby się na kongresie połączeniu sprzeciwić. Ale przy mocnym w końcówce zaangażowaniu samego Kaczyńskiego na rzecz "jedności na prawicy", tak się chyba nie stanie. Wielu działaczy sarka, że wraz z liderami SP w terenie powchodzą ich ludzie, często już przed laty skłóceni z PiS, ale chyba pozostanie im narzekanie po kątach. Czy gdyby Ziobro nie zachorował i w praktyce nie zniknął z polityki, wchłonięcie byłoby równie łatwe? Może tak, może nie. Warto zwrócić uwagę, że zniknęły główne różnice. Kilka lat temu, kiedy ludzie Ziobry opisywali dramatycznie rzekome straty wynikające z obecności w Unii, Morawiecki ich za to ganił, czasem głośno. Dziś wszyscy są w Zjednoczonej Prawicy przeciw Zielonemu Ładowi, przeciw Paktowi Migracyjnemu i nade wszystko przeciw federalizacji, czyli rozszerzaniu kompetencji Brukseli. Sam Kaczyński nazywa to zagrożeniem dla niepodległości. Patryk Jaki nie jest w stanie go przelicytować. Może mu tylko ofiarować swoją codzienną obecność na Twitterze dla popularyzowania tej tezy. Pozostaje spór o historię - coraz mniej istotny. Wpuści się pewnie dwóch polityków SP do Komitetu Politycznego, który jest faktycznym ścisłym kierownictwem PiS. I nawet więcej do Komitetu Wykonawczego. Powołanie do życia tego nowego ciała to drugie zadanie kongresu. Zabawnie skądinąd uzasadniane. Niech nie spiskują Do Komitetu Wykonawczego mają wejść młodsi politycy partii, którzy dziś pojawiają się w mediach, ale poza tym nie mają pełnego poczucia uczestnictwa. To na nich ma spaść techniczna robota. - Mają pracować, a nie spiskować przy piwie - powiedział mi jeden z ważnych polityków PiS, oddając pogląd Kaczyńskiego. To spiskowanie to często błahe konflikty i rywalizacje między poszczególnymi posłami i działaczami. Ale nie da się ukryć, że po przegranych (choć podobno wygranych wyborach) nasiliło się także narzekanie na dawną partyjną strategię, która do takiego stanu doprowadziła. Nawet sam prezes nie pozostaje już poza krytyką, oczywiście na razie szeptaną. Czy to poczucie współuczestnictwa będzie realne? Ciężko przewidzieć. Skądinąd sama konstrukcja Komitetu Wykonawczego jest z lekka absurdalna. Ma on liczyć 30 członków, a przecież nie da się efektywnie pracować w tak licznym zespole ludzi. No ale chodzi o zaproszenie jak największej grupy na pokład. W warunkach dużego dyskomfortu wywołanego pozostawaniem w opozycji. Donald Tusk i minister Adam Bodnar dbają o to, aby to nie była przyjemna przerwa. Zarazem przewodniczącym Komitetu Wykonawczego ma zostać Mariusz Błaszczak, zasiadający równocześnie w Komitecie Politycznym. W PiS panuje przekonanie, że Kaczyński chce mu w ten sposób osłodzić fakt, że nie wystawi go na prezydenta. Nazwisko Błaszczaka zaczęło się pojawiać w niektórych sondażach - z oczywistych powodów, bo jest dobrze rozpoznawalny. Sam uwierzył w swoje szanse, ma też w partii oddanych stronników. Ale prezes uważa nadal, że należy postawić na kogoś nowego, niesplamionego udziałem w rządach, a to eliminuje nie tylko rozczarowanego tym Morawieckiego, ale i Błaszczaka. Skądinąd były premier jest podejrzewany o zamiar tworzenia czegoś własnego, ba, o intencję popierania innego prezydenckiego kandydata niż PiS-owski (o ile ktoś taki po prawej stronie się pojawi). Na razie chyba na wyrost - rozsiewając takie plotki, liberalne media stawiają na skłócanie czołowych PiS-owców. Problem jest inny. Czy w sytuacji, w której PiS jest przedmiotem permanentnej nagonki i prokuratorskich oskarżeń, można myśleć o jakiejś naprawie partii, o jej realnym, a nie tylko symbolicznym odmłodzeniu, o zmianie języka. W oblężonej twierdzy reformy wewnętrzne wychodzą na ogół kiepsko. Tym bardziej ciężko o nieskrępowane dyskusje. PiS-owi przydałyby się w obliczu nowej prezydenckiej kampanii burze mózgów. A zarazem potrzebna jest też pełna mobilizacja, zwarcie szeregów. Czas na reformy był chyba wtedy, kiedy partia miała komfort pozostawania przy władzy. Ale wtedy wszyscy zajmowali się czymś innym: konsumowaniem owoców tej władzy. Teraz może być za późno. Do takich trudności jak pozbawienie PiS większości budżetowych pieniędzy może też dojść coraz mniejsza komunikatywność. A to oznacza, że Kaczyński nie odzyska już wyborców, którzy go poparli w roku 2015 i 2019. Zmiany w PiS po fuzji z Suwerenną Polską? Warto tu dać dwa przykłady. Prezes szykuje zmianę modelu kontaktów polityków PiS z mediami. Po nieakceptowanej przez niego wypowiedzi Dworczyka przeciw połączeniu z SP ma być wprowadzona, a raczej przywrócona, bo takie regulacje już wprowadzano, ścisła kontrola nad tym, kto chodzi rozmawiać z dziennikarzami i co ma prawo mówić. Można to po części zrozumieć. Sprzeczne wypowiedzi pisowskich prominentów tworzą czasem kakofonię. Kiedy Jacek Sasin powiedział ostatnio, że partia przegrała przez aborcyjne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, media wypomniały mu natychmiast, że do tej pory PiS zaprzeczał, jakoby miał z tym orzeczeniem cokolwiek wspólnego. Sytuacja w której każdy polityk PiS podaje inne przyczyny porażki, jest gratką dla wrogów. Równocześnie jednak ta kontrola biura prasowego na Nowogrodzkiej, a tak naprawdę samego prezesa, może zaszkodzić komunikowaniu się z wyborcami. Dziennikarze wolą rozmawiać z samodzielnie myślącymi i mającymi coś do powiedzenia. Skądinąd sam prezes nie zawsze daje dobry przykład dyscypliny myślowej. Można zrozumieć, że w ostatnim wywiadzie dla "Sieci" opisał obecny system rządzenia Donalda Tuska jako rodzącą się dyktaturę. Dla mnie to raczej "demokratura" - władze wybrane w wolnych wyborach łamią prawo i standardy. Ale kiedy prezes wdał się w zapowiadanie zmian po swoim ewentualnym zwycięstwie, zaplątał się w sprzecznościach. Wizja tworzenia jakiegoś ustroju "na czas przejściowy", niewymagającego większości dwóch trzecich głosów, to przecież także zapowiedź pójścia na prawne skróty. To wystarczyło, aby propaganda koalicji rządzącej obwiniła Kaczyńskiego o dyktatorskie zamiary. Jest też pytanie, czy w opozycji PiS powinien stawiać na rozwój równoległych, społecznych inicjatyw, czy ich się obawiać. Oto Szymon Stachowiak, szef biura poselskiego Adama Bielana, oraz Magdalena Cirkot, kierująca biurem poselskim Przemysława Czarnka, zapowiedzieli tworzenie nowej organizacji NowaPL.org (czytaj więcej na ten temat). Miałaby się ona zajmować inicjatywami edukacyjnymi i społecznymi w duchu tradycyjnego patriotyzmu. Wystarczyło, że nie uzgodnili tego z Kaczyńskim i awantura gotowa. Natychmiast na Nowogrodzką popłynęły donosy. Zgodnie z logiką partii wodzowskiej, a przynajmniej mocno dworskiej. Z jednej strony można zrozumieć, że w obliczu przewagi medialnej, ale i policyjnej, obecnej władzy, prawica boi się, że ludzie PiS działający na własny rachunek będą źródłem nowych kłopotów. Ale z drugiej strony jeśli każda inicjatywa ma być uzależniona od zgody, a co gorsza od kontroli partyjnej biurokracji, jest to recepta na uwiąd, na izolację od życia. Chyba czasem warto zaryzykować. Ale w partii dworskiej takie ryzyko nie jest dobrze widziane. A w partii dworskiej zmieniającej się w obleganą twierdzę, trudno o to w dwójnasób. O tym należałoby porozmawiać na kongresie, ale zapewne skończy się na rytualnych przemowach. Co piszę z żalem, bo sytuacja, w której opozycji brakuje tlenu, jest zabójcza dla choćby resztek demokracji. Piotr Zaremba