My, media, oczekujemy od liderów politycznych twardego piaru, a później ich z niego rozliczamy. Chwalimy Tuska za dopalacze, ganimy go za alkosaszetki. Chwalimy Kaczyńskiego za nazywanie wewnętrznych konkurentów politycznych Niemcami lub go za to ganimy. Pytanie, czy mamy kompetencje lub choćby zainteresowanie, aby rozliczać polityków z tego, co znajduje się za fasadą twardego piaru, czyli z jakości i sprawności realizowania przez nich agendy realnego rządzenia. Sensowny czy bezsensowny rachunek sumienia Donald Tusk organizuje w przyszły wtorek wyjazdowe spotkanie klubu parlamentarnego KO. Jeśli wymusi przy tej okazji "rachunek sumienia" na swoich ministrach czy posłach, nie będzie to wiarygodne. Jeśli rachunek sumienia przeprowadzi sam, będzie to miało sens, gdyż realizowana przez niego formuła jednoosobowego kierownictwa sprawia, że partia to on. W dodatku jego rachunek sumienia nie musi być czarno-biały, gdyż ma na swoim koncie zarówno ewidentne sukcesy, jak też ewidentne porażki. Co Tusk wygrał, a co mu nie wyszło Zacznijmy od zdobycia władzy. Zrobiła to cała koalicja, a więc zarówno KO, jak też PSL, partia Hołowni, a nawet znajdująca się od dawna w kryzysie lewica. Jednak udział Tuska w tym zwycięstwie jest prawdopodobnie największy. Dalej "rozliczenia", które jednak Tuskowi wychodzą, to znaczy powolutku niszczą wizerunek Zjednoczonej Prawicy i utrudniają Kaczyńskiemu bieżące kierowanie własnym obozem. Dalej pieniądze z KPO, czyli coś, co dla Polski i dla własnego obozu mogli załatwić dwa lata wcześniej Mateusz Morawiecki i Konrad Szymański, gdyby wewnętrzna licytacja na eurosceptycyzm pomiędzy Ziobrą, Dudą i Kaczyńskim nie pochłonęła Kaczyńskiego tak dalece, że po krótkim oporze sprzedał unijną agendę Morawieckiego i Szymańskiego prawicowym "jastrzębiom", nie dostał unijnych pieniędzy, a być może przez to stracił nawet władzę. Dalej "renta wdowia" oraz "babciowe", czyli "aktywny rodzic" (to ostatnie jako alternatywna wobec PiS-owskiej formuła redystrybucji mająca aktywizować zawodowo beneficjentów, a nie zachęcać ich do odchodzenia z rynku pracy). Dalej pierwsza ustawa odbudowująca finansowanie własne polskich samorządów, które Kaczyński niszczył, ponieważ od zawsze traktował je jako przeszkodę na drodze do odbudowy PRL-owskiego, całkowicie zcentralizowanego modelu rządzenia. Do sukcesów Tuska można też zaliczyć oderwanie PiS-u od publicznych mediów, które w ciągu ośmiu lat zamieniono w studnię partyjnego hejtu. Nawet jeśli ich nowy kształt (personalny i programowy) przypomina na razie "dyrekcję cyrku w budowie" (cyt. za Jacek Fedorowicz z najlepszego w polskiej historii kabaretu radiowego "60 minut na godzinę"). Dalej zaczynają się schody. Jest bardzo poprawna (choć rozepchana piarem do niemożliwości) reakcja rządu na powódź. Jest fatalna (choć wpisująca się w nowy medialny neopurytanizm) ustawka z alkosaszetkami. Ale jest też niestety blokada projektów ożywienia rynku mieszkaniowego, blokada obniżenia lub zracjonalizowania składki zdrowotnej, blokada nowych rozwiązań podatkowych (nie tylko polityczna, bo unijna procedura nadmiernego deficytu też nie pomaga), blokada minimalnego choćby kompromisu w kwestiach aborcji czy związków partnerskich. Wina za brak dwóch ostatnich kompromisów dzieli się między progresywne i konserwatywne skrzydło koalicji, jednak obowiązek "odblokowania" spoczywa w największym stopniu na najsilniejszym podmiocie tej koalicji, jakim pozostaje Tusk. Bunt za fasadą "żołnierzy wyklętych" A co dzieje się za fasadą twardego piaru Kaczyńskiego, w którym wciąż dominuje motyw "żołnierzy wyklętych" (torturowanych działaczy, zmuszanych do emigracji w Londynie, pozbawianych części państwowych dotacji, spychanych do głębokiego podziemia wojewódzkich i powiatowych synekur)? Za tą fasadą dojrzewa to, co nieuniknione, czyli spór o sukcesję po Jarosławie Kaczyńskim. Na główny problem Kaczyńskiego wyrósł Mateusz Morawiecki i on o swej niełasce wie. Stąd konflikt wokół jednoczenia PiS-u z Suwerenną Polską. Michał Dworczyk (blisko przy byłym premierze) wyraził się precyzyjnie, mówiąc, że lepsze (na pewno dla Morawieckiego, a być może także dla PiS) byłoby utrzymanie obecnej struktury (dwie osobne partie na jednej wyborczej liście). Taki model współżycia osłabia Suwerenną Polskę i czyni ją głęboko zależną od PiS. Tymczasem wpuszczenie ludzi SP do wnętrza Prawa i Sprawiedliwości oznacza wpuszczenie grona młodych wygłodniałych drapieżników do mocno zaniedbanego legowiska starych tłustych kotów w większości nienadających się już do polowań. Jednocześnie jednak Dworczyk, nazywając Ziobrę cynikiem, powiedział jedno słowo za dużo, utrudniając Kaczyńskiemu negocjacje zjednoczeniowe. Zrobił to dlatego, że każdy nowy, wywodzący się z Suwerennej Polski członek centralnych albo regionalnych władz PiS będzie wrogiem Morawieckiego, który tych wrogów i tak ma już sporo w starym aparacie partii. W odpowiedzi na ten kryzys komunikacyjny Kaczyński myśli o scentralizowaniu całego partyjnego przekazu do mediów. Zgodnie z propozycją prezesa (o którą toczy się spór) politykom PiS nie wolno byłoby samodzielnie przyjmować zaproszeń do mediów. O kierowaniu tego czy innego gościa do tego czy innego medium miałaby decydować jedna sympatyczna starsza pani na Nowogrodzkiej konsultująca to za każdym razem z Kaczyńskim, o ile ten znalazłby czas. Będzie to oznaczać paraliż komunikacyjny partii. Zamiast ludzi Morawieckiego, którzy nawet najbardziej lojalny partyjny "przekaz dnia" przedstawiają kulturalnie, nie obrażając dziennikarzy (jak na przykład lubi robić to Czarnek), masowo pojawią się w mediach Piotr Gliński, Mariusz Błaszczak, a może nawet długo niewidziany Ryszard Terlecki. A to oznacza gwarantowany spadek notowań Prawa i Sprawiedliwości. Jacek Siewiera niebezpieczny dla Tuska i Kaczyńskiego Narzędziem wojny sukcesyjnej jest też kandydat prawicy w zbliżających się wyborach prezydenckich. W szumie medialnym pojawiło się ostatnio nazwisko szefa prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacka Siewiery. Jego potencjał polityczny jest nieznany, gdyż w roli polityka Siewiera jeszcze nie występował. Jego zaletą jest jednak to, że pozostaje ostatnią już w szeregach PiS czy koalicji postacią niezużytą rytualnym konfliktem, który najpierw promuje, a potem mieli i niszczy wszystkich innych kandydatów w tej grze. Siewiera byłby groźny dla Trzaskowskiego, Sikorskiego, Hołowni czy Tuska. Jedyną osłoną przed nim jest Kaczyński, gdyż Siewiera na pewno nie byłby jego kandydatem, a jeśli by wygrał, nie byłby jego prezydentem (choć nie wiadomo, czyim prezydentem by był). Zwycięstwo Siewiery lub odebranie przez Siewierę kandydatowi wyznaczonemu przez Kaczyńskiego wystarczającej liczby głosów oznaczałoby koniec kierowania przez Kaczyńskiego polską prawicą. Zatem z rejonu Nowogrodzkiej zaczęły docierać do mediów (przede wszystkim prawicowych) aluzje na temat związków Siewiery z tymi czy innymi "służbami". Kaczyński znów wybiera dominację w bunkrze, zamiast ryzykownej - szczególnie dla niego - ofensywy na odkrytym gruncie. Cezary Michalski