Koalicja musi zawrzeć kompromis w kwestii składki zdrowotnej, preferencyjnego kredytu mieszkaniowego (osłoniętego, ale nie zastąpionego programem budowy mieszkań komunalnych), w sprawie wielu innych regulacji podatkowych czy pomysłów redystrybucyjnych. Musi też zawrzeć kompromis w sprawie aborcji i związków partnerskich. Rządzenie czy dryfowanie Wszystkie kompromisowe ustawy koalicji, nawet trafiając pod prezydenckie weto, będą oczywistym narzędziem mobilizacyjnym w nadchodzącej prezydenckiej kampanii. Żeby Polacy zagłosowali na kandydata koalicji, konieczne jest przedstawienie konkretnej, wyrażonej uchwalonymi przez parlament ustawami, wizji państwa i wizji rządzenia. Nawet jeśli ta wizja zostałaby zablokowana przez obecnego prezydenta lub/i trybunał Julii Przyłębskiej. Jeśli takich kompromisów i wynikających z nich ustaw nie będzie, nawet najbardziej skuteczne rozliczenia (skuteczne symbolicznie, bo zbyt wielu wyroków do wiosny przyszłego roku nie będzie) nie zmobilizują elektoratu rządzącej koalicji do udziału w wyborach prezydenckich, bo w imię czego mieliby się mobilizować? Albo tej jesieni koalicja nauczy się współpracować, wygasi spory, schowa wewnętrzne różnice, albo przegra wybory prezydenckie. A wówczas prędzej czy później straci władzę, bo dalsze rządzenie pod wetem, bez ustaw, z kluczowymi instytucjami państwa uważającymi to państwo za państwo okupacyjne, nie będzie żadnym rządzeniem, będzie dryfowaniem. A dryfowanie zawsze kończy się na mieliźnie. W tej sytuacji nawet wybór kandydata jest kwestią drugorzędną. Decyzja PKW najbardziej osłabia Kaczyńskiego Decyzja PKW na pewno nie pomoże Jarosławowi Kaczyńskiemu nie tylko utrzymać władzę w PiS przez kolejne pięć lat, ale także przeprowadzić skuteczną prezydencką kampanię kandydata tej partii. Z punktu widzenia Kaczyńskiego jedyna skuteczna kampania to taka, która nie da prezydentury kandydatowi koalicji. Koalicyjny prezydent oznacza odebranie Kaczyńskiemu kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym, nad bankiem centralnym, nad Krajową Radą Sądownictwa. Oczyszcza też pole do dalszych rozliczeń. Niedawna sugestia prezesa PiS, że najlepszym jego następcą na czele partii byłby Mariusz Błaszczak jest tak defensywna, że bardziej być już nie może. Jest to oczywiste powtórzenie koncepcji bunkra z 2007 i 2010 roku. Bunkra, w którym Kaczyński i jego partia, nie posiadając żadnych pozycji w strukturach państwa, przeżyli do czasu zdobycia pełni władzy nad tym państwem. Wówczas jednak Tusk blokował rozliczenie ekscesów pierwszych rządów PiS z lat 2006-2007. Dziś jest chorążym takich rozliczeń, i to w ich najtwardszej wersji. Także pierwsze rządy Kaczyńskiego były bez porównania bardziej ostrożne, niż jego rządy z lat 2015-2023. Za drugim razem Kaczyński rządził tak, jakby już nigdy nie groziła mu utrata władzy. Nie tylko on tak rządził, ale przyzwyczaił do takiego rządzenia całą swoją partię i całą Zjednoczoną Prawicę. Mariusz Kamiński mógł prowadzić swe prywatne śledztwa skierowane przeciwko własnym konkurentom, a także przeciwko ludziom, których wskazał mu we własnym obozie Kaczyński. Ale te śledztwa (łącznie z podsłuchami CBA) służyły wyłącznie wewnętrznym rozgrywkom. Prawie nigdy nie zaowocowały prokuratorskimi śledztwami czy wyrokami skazującymi. I to właśnie dlatego nowa władza ma dziś tyle materiałów do medialnych "przecieków". Gdyby Kaczyński zachował przez te osiem lat choć trochę higieny, wysocy funkcjonariusze rządów Zjednoczonej Prawicy nie musieliby chronić się immunitetami albo uciekać za granicę, co nie pomoże wizerunkowo PiS-owi. Sławomir Nowak czy Stanisław Gawłowski z PO nie uciekli z Polski za rządów PiS. Spędzili sporo czasu w aresztach wydobywczych, skąd wyszli, bo Kamiński i Ziobro nic na nich nie mieli. Kto Kaczyńskiego zastąpi i kiedy Osłabiony Kaczyński wybiera się zatem na długo do bunkra, do którego być może nie wszyscy za nim podążą. Pierwszym, który nie chce rezygnować z dziennego światła i świeżego powietrza jest Mateusz Morawiecki. Już przekonany, że Kaczyński nie uczyni go swoim następcą. Jego ludzie są najbardziej pragmatyczni w obozie prawicy, co nie oznacza, że są cynikami. Łączą pragmatyzm z ideowością. Ich pozycja ideowa nie jest mi być może najbliższa (np. autentyczna niechęć wobec Niemiec i Francji, zamiast traktowania ich jako trudnych, ale koniecznych - wobec przewidywalności Rosji i nieprzewidywalności USA - sojuszników Polski). Ich stosunek do Unii Europejskiej też jest niewiadomą. Mogli iść z Orbanem w ramiona Putina, jednak ostatecznie poszli z Meloni. Nie jest to jedynie - jak twierdzi lewicowa prasa - wyraz ich cynizmu (chęć uzyskania większej liczby unijnych stanowisk). Oni mają poglądy i warto te poglądy analizować. To Morawiecki i jego ludzie (np. Konrad Szymański jako minister d.s. europejskich w rządzie Zjednoczonej Prawicy) do samego końca starali się uruchomić pieniądze z KPO dla Polski. To by się im nawet udało, gdyby nie opór wewnętrzny idący - z różnych powodów - od strony Ziobry i od strony Dudy. Rozmawiać czy likwidować Jeśli władza miałaby zacząć rozmawiać z opozycją (nawet, a szczególnie, po realnym jej osłabieniu), należałoby zatem rozmawiać raczej z Morawieckim, niż z Czarnkiem, Szydło, nie mówiąc już o Ziobrze czy Macierewiczu. Jak jednak rozmawiać z Morawieckim, skoro się go jednocześnie likwiduje za pomocą rozliczeń? Rozsądna władza osłabia opozycją właśnie po to, by móc później z nią negocjować. Tusk jest rozsądny, ale czy okaże się rozsądny w tej akurat sprawie? Nie ma żadnego powodu Morawieckiego lubić czy choćby tolerować w polskiej polityce. Znał go jako pragmatyka, a później słuchał z jego strony słów, że jest Niemcem, powtarzanych przez Morawieckiego w ślad za Kaczyńskim i przede wszystkim po to, by go Kaczyński nie zlikwidował. Jeśli jednak Tusk nie wybierze sobie na prawicy żadnego partnera do rozmów (choćby prowadzonych na najgłębiej zanurzonej łodzi podwodnej), będzie musiał postawić na totalne rozbicie wszystkich struktur i środowisk dzisiejszej prawicy. Rozwiązanie kuszące, ale ryzykowne. Ryzykowne dla państwa, w którym połowa obywateli, a może nawet więcej niż połowa, wyznaje skrajnie lub umiarkowanie prawicowe poglądy. O czym zresztą Tusk wie doskonale. Pokazuje to jego stanowisko w sprawie granicy, imigrantów, armii. Oczywiście on sam może być lewicą, prawicą i centrum. W wielopartyjnej demokracji nie jest to jednak rozwiązanie najbardziej wygodne. Cezary Michalski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!