Kiedy pod koniec 2018 r. dziennikarze na całym świecie pisali prognozy o tym, co czeka ludzkość w kolejnym roku, mało kto przewidział światową pandemię koronawirusa. Na ile prawdopodobny był właśnie taki scenariusz? Każdy powinien sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. U progu 2023 r. staramy się odpowiedzieć na pytania, które najbardziej nurtują Polaków. Interia uznała, że z naszego punktu widzenia najistotniejsze będą wojna na Ukrainie, wielka polityka i to, co dzieje się na naszym podwórku. Żeby dowiedzieć się, co może przynieść kolejne 12 miesięcy, zwróciliśmy się do ekspertów. Wojna zmieniła świat Nie ma najmniejszych wątpliwości: wojna, która wybuchła 24 lutego 2022 r. za naszą wschodnią granicą, wywróciła niemal cały świat do góry nogami. Kiedy się skończy? Czy zakończenia konfliktu możemy się spodziewać już w najbliższym czasie? Odpowiedzi na te pytania szukamy wspólnie z analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich, dr. Witoldem Rodkiewiczem. Przewidywania eksperta nie napawają optymizmem. - Niestety nie widzę dobrych rozwiązań w przyszłym roku. Nie widzę perspektywy szybkiego zakończenia konfliktu - zaczyna nasz rozmówca. - Nie przypuszczam, by w 2023 r. udało się zniechęcić Rosję do działań wojennych - dodaje. Jak mówi Interii ekspert, istotne jest to, czy Zachód będzie jeszcze intensywniej pomagał Ukraińcom. - W optymistycznym scenariuszu wparcie będzie narastać. W perspektywie następnego roku jest być może szansa, że strona rosyjska nie wytrzyma tej presji, ale do tego musi dojść konsekwentna polityka sankcyjna. Nie jestem jednak optymistą - mówi nam analityk, który od lat zajmuje się tematyką wschodnią. Według Rodkiewicza Rosja ani przez chwilę nie zmieniła strategicznych celów. A póki ich nie osiągnie, nie przestanie walczyć. W drugiej połowie 2022 r. w mediach wielokrotnie pojawiały się informacje o możliwym buncie na Kremlu, o niezadowolonej generalicji albo samych oligarchach, którzy chcieliby obalić Władimira Putina. Czy to możliwe? Rodkiewicz, bez mrugnięcia okiem, rozwiewa wątpliwości. - Na Kremlu widzę determinację do zniszczenia Ukrainy. Nie tylko dosłownie, ale jako niezależnego państwa. Wypowiedzi Dmitrija Miedwiediewa wyraźnie wskazują, że nie chodzi tylko o zdobycze terytorialne, ale tak naprawdę o transformację, reformatowanie Ukrainy w państwo de facto wasalne, bezsilne, rozbrojone, podporządkowane Rosji - uważa ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. Kreml podgryza Warszawę Rosyjscy propagandyści raz po raz podszczypują Warszawę. Coraz śmielej mówią o niechęci do Polski, czy wręcz o naszym wrogim nastawieniu, które ma się dla nas źle skończyć. Jednocześnie Ministerstwo Obrony Narodowej ruszyło na bezprecedensowe zakupy, które mają gwarantować nam bezpieczeństwo w obliczu ewentualnego konfliktu. Czy jest on w ogóle możliwy, skoro Rosja jest słaba i nie potrafi sobie poradzić militarnie na Ukrainie? - Na razie strona rosyjska nie jest zainteresowana rozszerzaniem tego konfliktu, ale wojna jest nieprzewidywalna, groźna. Jesteśmy w innej sytuacji niż rok temu, bo wtedy nie było bezpośredniego niebezpieczeństwa konfliktu, a w tej chwili to ryzyko istnieje. Nie jest duże, ale istnieje - mówi Rodkiewicz. - Mówię o krajach frontowych NATO, mówię o nas. Na pewno należy się liczyć z hybrydowymi atakami, np. na granicy białorusko-polskiej, białorusko-litewskiej, białorusko-łotewskiej. Presja przez ściąganych migrantów z trzeciego świata może się z dużym prawdopodobieństwem powtórzyć - przekonuje. Nasz rozmówca zwraca uwagę na scenariusz, którego Rosja w wojnie z Ukrainą jeszcze nie próbowała, a który może okazać się dla Polski niebezpieczny. Mowa o mocniejszym zaangażowaniu w zachodniej Ukrainie. - Bardzo niebezpieczny jest scenariusz ewentualnego uderzenia rosyjskiego z Białorusi, wzdłuż zachodniej granicy. Co by powodowało, że działania zbrojne toczyłyby się bezpośrednio na granicy z Polską. A taki scenariusz jest możliwy i logiczny - słyszy Interia. Nie wiadomo jednak, czy strona rosyjska ma siły, by taką operację prowadzić. Z drugiej strony, to kuszące rozwiązanie dla Kremla. - Wtedy Przewodów mógłby się powtórzyć - zauważa Rodkiewicz. Ze względu na ataki na infrastrukturę krytyczną nie da się wykluczyć kolejnej fali uchodźców z Ukrainy. A to kolejny problem, z którym Polska będzie musiała się zmierzyć. Nie tylko Putin Prof. Artur Gruszczak, ekspert w zakresie bezpieczeństwa i stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu Jagiellońskiego podkreśla, że wojna w Ukrainie będzie kształtować politykę międzynarodową na całym świecie. To jednak nie jedyny, globalny problem. Co chwilę słychać o starych-nowych sporach na Bałkanach, Kaukazie, Bliskim Wschodzie czy Półwyspie Koreańskim. Rywalizacja Chin z USA staje się relacjach międzynarodowych naturalnym tematem, a do tego wciąż niejednorodna wewnętrznie jest Unia Europejska. - Unia będzie zmagać się z kryzysami, które ją dotykają od dłuższego czasu. To kontynuacja odbudowy po covidzie, a także szokach makroekonomicznych, które dotknęły świat po wybuchu wojny. Chodzi o skoki cen surowców energetycznych, ale i dostawy innych. Problem globalnych łańcuchów dostaw będzie się z pewnością utrzymywał - prognozuje prof. Gruszczak. Wspólny rynek Unii Europejskiej jest uzależniony od tego, co dzieje się w kilku miejscach na świecie, ze szczególnym uwzględnieniem Chin i Stanów Zjednoczonych, czyli gospodarczych gigantów. Nasz rozmówca przekonuje, że w 2023 r. kwestie gospodarcze będą miały bardzo duże znaczenie. Ale nie tylko one. - Relacje na linii USA-Chiny będą jednym z głównych zagadnień. Z punktu widzenia USA problem Chin jest wyżej pozycjonowany niż problem Rosji. Rosja jest uważana jako stosunkowo słaby gracz, w dodatku pogrążony w wojnie. Chiny są natomiast wyzwaniem - uważa Gruszczak. - Wiemy, że pandemia wymknęła im się spod kontroli, a Chiny luzując ograniczenia, spowodowały, że Europa i USA zaczęły się bać Chińczyków, którzy mogą podróżować. Problem jest jednak większy, bo masowe zachorowania mogą przenieść się na stan gospodarki chińskiej - dodaje uczony z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Erdogan graczem Niemal "jak zwykle" oczy świata zwrócone będą na Bliski Wschód. Znów w tym regionie jest niespokojnie, co może wywołać nowy, poważny konflikt. - Bliski Wschód będzie ciekawy, bo wojna w Syrii trwa, sytuacja w Afganistanie się zaostrza, a w Iraku jest stale niestabilna. Widzimy też, że nowy rząd Netanjahu w Izraelu wyraźnie przesuwa się w prawo, więc wokół sporu Izrael-Palestyna wiele się może wydarzyć. To rząd konfrontacyjny w tej sprawie, co będzie się przenosić na cały region - podkreśla Gruszczak. Nie ma jednocześnie wątpliwości, kto w 2023 r. będzie najważniejszym graczem. Nie tylko na własnym podwórku, ale być może nawet w globalnej polityce. To Turcja Recepa Erdogana. - Ambicje Erdogana są nieposkromione. Turcja będzie chciała wykorzystać sytuację do budowy czy wzmocnienia swojej roli jako regionalnego mocarstwa. Zwłaszcza że jej położenie jest w tej chwili niezwykle istotne. Wszystkie te okoliczności mogą spowodować, że Turcja stanie się graczem, który będzie przyciągał uwagę w przyszłym roku - uważa Gruszczak. Przykłady? Próby wpływu na sytuację w Syrii, gra na froncie rosyjsko-ukraińskim z utrzymywaniem dobrych stosunków z obydwoma krajami, do tego stała obecność na Kaukazie. Prof. Gruszczak przypomina, że Turcja należy do NATO i jest "coraz ważniejszym" członkiem sojuszu. - Będzie wywoływać ból głowy Stoltenberga i czołowych państw, bo jej upór w kontekście rozszerzenia NATO na Finlandię i Szwecję jest typowym działaniem w takim momencie. Turcja chce na tym ugrać jak najwięcej - dodaje. Przedterminowych wyborów nie będzie W 2023 r. nie czekają nas istotniejsze kampanie wyborcze, poza hiszpańską, czeską i polską. W największych państwach, takich jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania i Włochy, elekcje odbywały się stosunkowo niedawno. To, co czeka nas w przyszłym roku na polskiej scenie politycznej, będzie tematem, który niewątpliwie zdominuje najbliższe dziesięć miesięcy. Już dziś na wyborcze starcie ostrzą sobie zęby politycy, a Jarosław Kaczyński czy Donald Tusk mówią wprost o najważniejszych wyborach od 1989 roku. Czy tak rzeczywiście będzie? Pytamy o to dr. Olgierda Annusewicza, politologa i eksperta z Uniwersytetu Warszawskiego. Przede wszystkim ważny jest jednak kalendarz, bo o ile wybory parlamentarne mają się odbyć planowo jesienią przyszłego roku, to... wcale nie muszą. Wszystko przez napięcia w koalicji rządzącej, które raz po raz różnią PiS i Solidarną Polskę. Jedną z osi sporu między koalicjantami była kwestia Krajowego Planu Odbudowy, który w minionym roku odmieniany był przez polityków, publicystów i komentatorów przez wszystkie przypadki. - Za późno na przyspieszone wybory. Wyrzucenie Solidarnej Polski przez PiS nikomu by nic nie dało. Mówiąc brutalnie, chodzi o kilka diet dla polityków, którzy poważnie liczą się z pożegnaniem z parlamentem. Dla niektórych to kilkadziesiąt tysięcy złotych i lepiej je mieć, niż ich nie mieć. Nie widzę więc większości, która byłaby skłonna do skrócenia kadencji Sejmu - uważa Annusewicz. Sondaże nic nie znaczą Wygląda na to, że Polacy muszą przygotować się na długą i intensywną kampanię wyborczą, która zakończy się niemal za rok. - Będzie dziwna, mocno dopasowana do trudnej sytuacji ekonomicznej i międzynarodowej. Ale to i tak małe piwo, bo nie sposób przewidzieć wyniku wyborów - uśmiecha się ekspert z Uniwersytetu Warszawskiego. Olgierd Annusewicz podkreśla, że w grze jest kilka scenariuszy, a obecne wskazania sondażowe nie wykluczają żadnej z opcji. Oczywiście, wiele się może zdarzyć w toku kampanii, ale na ten moment możliwości są trzy. - Jedna zakłada wygraną PiS i trzecią kadencję. W drugim wariancie Jarosławowi Kaczyńskiemu brakuje 15-20 posłów do większości. Kupuje ich albo namawia do zmiany barw. W trzecim przypadku wygrywa opozycja i tworzy nowy rząd, ale nie jest to samodzielne zwycięstwo jednej partii. Rząd tworzyłoby wówczas konserwatywne PSL i ultralewicowe Razem, co wiązałoby się z pewną nieprzewidywalnością - uważa Annusewicz. W opinii rozmówcy Interii tylko samodzielne rządy partii Jarosława Kaczyńskiego miałyby zapewnić Polsce swego rodzaju stabilizację czy przewidywalność. - Nawet jeśli PiS stworzy rząd bez samodzielnej większości, czyli opierając się o posłów zrekrutowanych z opozycji, to nie będą to lojalni ludzie, co może generować kolejne kłopoty - prognozuje politolog. - Niektórzy, być może, będą się zachowywali trochę jak Paweł Kukiz i zaczną głosować w zależności od sytuacji. Scenariuszy jest mnóstwo - podkreśla rozmówca Interii. Jakub Szczepański, Łukasz Szpyrka