Bilans rekonstrukcji. Donald Tusk wyprowadził kozę
Zmiany w rządzie to na ogół teatr bez znaczenia. Przykład Adama Bodnara czy Hanny Wróblewskiej pokazują, jak łatwo jest Donaldowi Tuskowi wyssać i wyrzucić za burtę dowolnego ministra. Za to sam będzie się bronił do końca przed pójściem na dno.

Publicystyka w Interii to pełen przekrój opinii: od lewa do prawa i z powrotem. Felietoniści portalu z różnych perspektyw komentują dla naszych czytelników to, co dzieje się tu i teraz. Więcej komentarzy znajdziecie w sekcji Felietony.
Rząd Donalda Tuska ma w nowej wersji liczyć 21 ministrów. To mniej niż na przykład we Włoszech (tam 24), ale wciąż więcej niż w Niemczech (tam 16). Dalszym ciągiem tych zabiegów ma być redukcja liczebności wiceministrów, na którą czekamy.
Wygląda to na zabieg podobny do wprowadzenia przez rabina kozy do zatłoczonego mieszkania, a potem jej usunięcia. Obecna koalicja najpierw atakowała poprzedników za rekordową liczbę ministrów i wiceministrów, nazywając to rządowym Bizancjum. Potem stworzyła Bizancjum porównywalne, a wobec ostatniej ekipy Morawieckiego nawet bardziej rozbudowane, co jej nieustannie wypominano. Więc teraz ma sposobność do kolejnej reformy, technicznie zapewne trudnej, przy tylu partyjnych podmiotach do obsłużenia.
Zmęczony, bez idei
Czy jednak Polacy czekali akurat najbardziej na odchudzenie rządu? Czy z powodu obecnej liczebności spotykał się on z rekordowo niskimi ocenami? Pewnie można byłoby ten zabieg połączyć z jakąś nową ideą czy celem.
Ale Tusk, który zawsze z nowych idei się naśmiewał, niczego takiego nie wymyślił. To była narracja zmęczonego człowieka. Zafundował wprawdzie swojemu obozowi politycznemu opowieść o tym, że nie zależy się zniechęcać, ale podnosić jak po upadkach dwaj kolarze z Tour de France. Ale czy człowiek zmęczony może o tym opowiadać przekonująco? Powtarzał to kilka razy, więc opowieść o zniechęceniu nabrała naprawdę złowrogiego wymiaru.
Zaczął tradycyjnie od zagrożeń międzynarodowych i troski o bezpieczeństwo Polaków. Ale nie miał niczego w rękawie na tę okoliczność. Poza niejasnymi sugestiami łączącymi polską prawicową opozycję z Putinem. I tak był powściągliwszy niż zazwyczaj. Tylko raz padło, że w Polsce dobro walczy ze złem. Tylko raz pojawiło się słowo "łajdacy".
Oszczędności na liczebności rządu zostały uzyskane głównie przez stworzenie dwóch superresortów: gospodarki połączonej z finansami (Andrzej Domański) i energetyki (ludowiec Miłosz Motyka). Znikną też funkcje pełnomocników, a właściwie pełnomocniczek: do spraw równości, społeczeństwa obywatelskiego i polityki senioralnej. Co w teorii powinno zapowiadać pewne odideologizowanie funkcji rządu. W co jednak nie do końca wierzę.
Zarazem na niektóre sugerowane zmiany się nie zdecydowano, jak choćby na połączenie resortów edukacji i szkolnictwa wyższego (z powodu oporu środowiska akademickiego) czy na likwidację ministerstwa aktywów państwowych.
Niektórych wypowiedzi Tuska trudno nie uznać za dziwne. Rekomendując nową minister zdrowia Jolantę Sobierańską-Grendę, nagle ogłosił, że to właśnie ministerstwo należy "odpartyjnić i odpolitycznić". Czyżby do tej pory było "upartyjnione"? A jeżeli tak, czy upartyjnione są także inne resorty?
Zarazem wychwalał odchodzącą minister Izabelę Leszczynę. Skoro była taka świetna, dlaczego odchodzi? Odpowiedź jest prosta: bo rząd wciąż sobie na tematyce służby zdrowia łamie zęby. Z kolei jeśli przyjąć, że Leszczyna odchodzi z powodu swoich niemądrych, szkodzących własnej ekipie wypowiedzi, dlaczego zostaje Paulina Hennig-Kloska? Skompromitowana lobbowaniem za przemysłem wiatrakowym i kompletnym pogubieniem się podczas powodzi. Przecież ona także gadała jak potłuczona. Tak jakby to PiS skierował ją do rządu, żeby mu szkodziła. Tu na obronę Tuska można powiedzieć przynajmniej to, że to nominatka Polski 2050, a nie KO.
Partia Szymona Hołowni patronuje karierze najlepszej ministerki Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz, znanej z kilku sensownych inicjatyw i z postulowania bez skutku odpartyjnienia spółek, i także jednej z najgorszych, właśnie Hennig-Kloski. To przyczynek do opowieści o krótkiej ławce wszystkich partii tej koalicji. Których liderzy opowiadali o Zjednoczonej Prawicy jako o wylęgarni karier miernych ludzi. Po czym sami rzucili do pracy rządowej największych asów od pustego przebiegu i jałowego gadulstwa.
Wyrzuceni na śmietnik
Na kilka posunięć personalnych warto zwrócić uwagę. Może odejście takich postaci jak Katarzyna Kotula od równości sugeruje mniejszą ideologiczność. Ale utrzymanie priorytetu ideologicznych awantur gwarantuje pozostawienie w resorcie edukacji Barbary Nowackiej.
Ten rząd nie ma za wielu pomysłów, trudno definiować jego linię i cele w wielu sferach. Ale akurat Nowacka realizuje spójną wizję szkół - poddanych lewicowym eksperymentom programowych, z rozmaitymi edukacjami zdrowotnymi czy ekologicznymi w programie, a z radykalną redukcją nie tylko katechezy, ale przede wszystkim tradycyjnej wiedzy. W jej szkole ma być jak najmniej obowiązków, a w tle pojawiają się nawet takie lewackie nonsensy, jak udział młodzieży w wyborach dyrektora. W tej sferze tradycyjni liberałowie popadają w niewolę lewicy. Tak ukształtowani absolwenci będą mieli zasadnicze trudności z etosem kapitalizmu.
Drugą znamienną zmianą jest zastąpienie Adama Bodnara przez sędziego Waldemara Żurka. Obaj byli podobni w swoim zaangażowaniu na rzecz kompletnego wywrócenia wymiaru sprawiedliwości - przez czystki wśród sędziów czy ignorowanie legalnych instytucji z Trybunałem Konstytucyjnym na czele.
Jeśli jednak Bodnar odchodzi, bo zdaniem Tuska sobie nie poradził, to jest to lekcja dla całej tej ekipy. Ostatnim bodaj widocznym aktem dymisjonowanego ministra było niechętne przyznanie, że nie sprawdziły się "teorie socjologów" dotyczące anomalii podczas wyborów prezydenckich. Liczenie głosów przez prokuratorów w wybranych komisjach nic nie dało. Czy należało szukać "rozwiązań ręcznych"? Czy poradziłby sobie Żurek, do cna upolityczniony sędzia, który zasłynął na dokładkę z tego, że żądał od własnej córki wezwaniem przedsądowym zwrotu części alimentów, jest więc człowiekiem zdolnym do wszystkiego?
Może tak, może nie. Warto jednak przypomnieć, że niezależnie od gorliwości Żurka, zaprzysiężenie Karola Nawrockiego jako nowego prezydenta dysponującego prawem weta, bardzo ograniczy swobodę majstrowania tej koalicji w wymiarze sprawiedliwości. Choć Tusk może jak zawsze szukać dróg związanych z obchodzeniem czy łamaniem prawa. Do tego sędzia Żurek się nadaje, może nawet bardziej niż Bodnar.
Los tego ostatniego jest przykładem na ryzyko związane ze służbą temu układowi. Skłoniono go do wielu działań bezprawnych czy wątpliwych z punktu widzenia etycznego. Wyssano i na koniec zrzucono z pokładu.
To samo dotyczy niektórych innych odchodzących ministrów. Hanna Wróblewska była bezpartyjną muzealniczką, wziętą na fotel z posady urzędniczej w resorcie. Przez długie miesiące pozbawiona oparcia w politykach tym gorliwiej realizowała politykę bezwzględnych czystek w instytucjach kultury, oskarżania szanowanych i pozapolitycznych postaci, typu szef Muzeum Historii Polski Robert Kostro, niemal o nadużycia. Po czym jej także się pozbyto.
To znamienne, że pierwsza kandydatka na jej następczynię, posłanka Polski 2050 Aleksandra Leo nie przyjęła tej funkcji. Zrobiła to związana także z partią Hołowni wiceminister Marta Cieńkowska. Zobaczymy, jak sobie poradzi. Ale Wróblewska wyczyściła jej już teren.
Na koniec nominacja Radosława Sikorskiego na wicepremiera. Tusk tłumaczy ten awans szefa MSZ wagą spraw międzynarodowych. Oczywiście jest to odpowiedź na spekulacje dotyczące zastąpienia Tuska przez Sikorskiego w roli premiera. Premier wie przecież, że jest coraz bardziej lekceważony, nawet przez liberalne media, obmawiany przez kolegów, dołowany w sondażach. I słyszy to nazwisko.
Ci, którzy wierzą w zbawienny wpływ takiej wymiany, błądzą. Sikorski ma większość wad Tuska, a nie ma jego politycznej zręczności, ostatnio szwankującej, ale w sumie niezaprzeczalnej. Niemniej ten manewr przypomina o tym, że rządowa ryba popsuła się od głowy.
To Tusk odpowiada w pierwszym rzędzie za wyborczą porażkę Rafała Trzaskowskiego. A teraz wypycha z rządu jego ludzi (Sławomir Nitras z resortu sportu) i pociesza partyjnych kolegów. Jego siłą jest wyłącznie brak konkurenta jego miary. Sikorski jest w tej sytuacji przysłowiowym jednookim w krainie ślepców, bo umie się przynajmniej wysławiać ze swadą. Ale to Tusk uczynił z Koalicji Obywatelskiej personalne cmentarzysko. O tym też warto pamiętać.
Piotr Zaremba












