To był błąd, panie prezydencie
Słucham twardych słów Andrzeja Dudy: o usuwaniu sędziów i pożytkach z wieszania, o tym, że powinniśmy być bardziej stanowczy w relacjach z Ukraińcami. Odchodzący prezydent wyciąga wnioski z radykalizacji polskiej prawicy. Ale uruchamia tym sąd nad samym sobą. No i przesadza – wbrew swojemu wizerunkowi.

Politycy obecnej koalicji rządowej na czele z premierem Tuskiem zabawiali się do niedawna odliczaniem dni i tygodni do końca kadencji Andrzeja Dudy. Dziś z tej zabawy zrezygnowali.
Jaki ona miałaby sens, jeśli do Pałacu Prezydenckiego wprowadzi się zaraz złowrogi w ich oczach Karol Nawrocki? W miejsce uprzejmego, delikatnego harcerza bokser, którego pomimo wszelkich wysiłków nie udało się zatłuc w kampanii grzebaniem w życiorysie i obsadzaniem w roli potwora. I który, zdaje się, gotów jest uprawiać permanentną wojnę z koalicją na siekiery. Której w dużej mierze nauczył go niejako w przyśpieszonym kursie Donald Tusk i jego ludzie.
Ja żegnam Andrzeja Dudę z sympatią. Nie był mechanicznym wykonawcą woli Jarosława Kaczyńskiego, co nieustannie mu zarzucano. Możliwe, że był prezydentem najbardziej niezależnym od swojego obozu ze wszystkich, których mieliśmy.
Bardziej w każdym razie od Aleksandra Kwaśniewskiego czy Bronisława Komorowskiego. No i dobrze pełnił inną ważną rolę głowy państwa: kustosza polskiego patriotyzmu. Ba, po wybuchu wojny Rosji z Ukrainą miał realny wpływ na mobilizację polskiego państwa. Tego mu nie odmawiają nawet dziennikarze "Newsweeka".
Co nie znaczy, że jego prezydentura była idealna. Miałbym jej trochę do zarzucenia, w sferze słów i w sferze faktów. Bardziej zaniechań niż tego, co realnie zrobił, bo zrobił dużo sensownych rzeczy.
Miał też Andrzej Duda czasem kłopot ze słowami. Bywało, że okazywały się zbyt pompatyczne, samochwalcze. Co ciekawe, największy popis nadmiernej moim zdaniem asertywności zostawił sobie na koniec. Myślę o rozmowie z trzema konserwatywnymi dziennikarzami różnych mediów: Pawłem Musiałkiem, Kacprem Kitą i Krzysztofem Ziemcem.
Prezydent o wieszaniu
Oto czytamy opis tego kawałka jego rozmowy, gdzie odnosił się do sędziów wspierających liberalno-lewicową stronę prawno-politycznej wojny. Głowa państwa nie szczędziła gorzkich słów pod adresem sędziów oraz całego wymiaru sprawiedliwości.
- Jeżeli to środowisko nie opamięta się, to trzeba będzie tych wszystkich ludzi wyrzucić ze stanu sędziowskiego bez prawa do stanu spoczynku. Być może przyjdzie taki dzień, że trzeba będzie to po prostu zrobić - stwierdził Andrzej Duda.
Po czym wdał się w bardziej ogólne rozważania. - Niedawno jeden człowiek powiedział do mnie bardzo brutalnie: "Wie pan dlaczego w Polsce jest tyle zdrady i bezczelnego warcholstwa? Ponieważ dawno nikogo nie powieszono za zdradę". To straszne, ale w tych słowach jest prawda. Co by nie opowiadał jeden czy drugi Koryfeusz prawa karnego, kara ma również walor odstraszający - tłumaczył prezydent.
Oczywiście natychmiast wybuchła histeria pod tytułem: "prezydent chce wieszać sędziów". Powiedzmy od razu: nie chce, to tylko metafora, próba oceny polskiego charakteru narodowego.
Już w pierwszej Rzeczpospolitej tacy zdrajcy jak Bogusław Radziwiłł wychodzili cało z opresji, choć ich zdrada zakończyła się klęską. Wynikało to z jednej strony z oligarchicznej natury społeczeństwa, z drugiej - ze swoistej letniości polskiej wspólnoty narodowej. To na nią zżymał się Jarosław Rymkiewicz tęskniąc do "wieszania".
Sam prezydent, broniąc się potem, przypomniał jak to Donald Tusk podczas manifestacji przed Pałacem Prezydenckim delektował się wierszem Czesława Miłosza "Który skrzywdziłeś człowieka prostego". Była tam zapowiedź sznura dla adresata całej przypowiastki, w tym przypadku lokatora pałacu. Prawda to. Mamy politykę opartą na coraz twardszych słowach, wypowiadanych całkiem bez pokrycia.
Mnie chodzi o coś innego. Dopiero co prezydent Andrzej Duda bronił tak zwanych neosędziów, ludzi, którzy w dobrej wierze przyjmowali nominacje i awanse od PiS-owskiej władzy, przed bezprawnymi zapowiedziami czystki. Miał rację. Teraz sam czystkę sugeruje.
Prawda, robi to w momencie, kiedy wielu sędziów wspierających obecną władzę, przekracza kolejne granice upolitycznienia tego zawodu. Tyle że paradoksem sędziowskiej niezawisłości jest to, iż bardzo trudno ustanowić tu jakieś spójne uniwersalne sankcje za jej wykorzystywanie w polityce. Możliwe, że jedyną drogą jest pilnowanie swoistej równowagi personalnej wewnątrz tej korporacji.
Andrzej Duda straszy. Tak radykalnie, że od jego wypowiedzi zdystansował się... Przemysław Czarnek. A to on uchodzi za prawicowego radykała. Nagle słyszymy od niego: "Ja bym tak nie powiedział". To więcej niż zbrodnia, panie prezydencie. To błąd.
Z rozżaleniem o Ukrainie
Andrzej Duda wdał się też w rozważania o tym, co towarzyszy wojnie z naszą wschodnią granicą. Dając wyraz poczuciu, że Polski się nie docenia. Zacytujmy:
- Na przykład uważam, że zarówno Ukraińcy, jak i nasi sojusznicy po prostu uważają, że lotnisko w Rzeszowie i nasze autostrady należą im się, przepraszam, jakby to było ich. No nie jest ich, jest nasze. W związku z czym jak się komuś coś nie podoba, to zamykamy i do widzenia, tak, robimy remont.
- Zamykamy lotnisko w Rzeszowie i dostarczajcie Ukrainie morzem, powietrzem, nie wiem, zrzucajcie na spadochronach, kombinujcie. Kombinujcie, jeżeli uważacie, że nie jesteśmy wam potrzebni. Szczególnie gdy pomija nas się w gremiach międzynarodowych, gdzie decydowano o pomocy przez nasze terytorium, ja uważałem, że to jest skandal - dodał, przypominając, że "polskie lotnisko w Jasionce odgrywało i wciąż odgrywa kluczową rolę w pomocy NATO i USA dla Ukrainy".
Hm, skąd na sam koniec tyle rozżalenia? Przecież jeśli popełniliśmy błąd w nadmiernym zaangażowaniu po stronie Ukrainy, to symbolem tego zaangażowania był właśnie Andrzej Duda.
Komentatorzy, lud internetowy, natychmiast to wychwycili. Skądinąd także przy wątku sędziów wypominają mu teraz, z ortodoksyjnie pisowskich pozycji, weta z roku 2017. Uniemożliwiły one między innymi czystkę w Sądzie Najwyższym.
Prezydent uruchamia więc na finał nie do końca dla siebie wygodną dyskusję. Przy czym ja dodam, że jego zaangażowanie na rzecz bezwarunkowego wspierania Ukrainy popierałem i nadal nie uważam za błąd. Po co więc prezydent sam daje podstawy, by to teraz na koniec rozliczać? To jego twardzielstwo jest mocno autodestrukcyjne.
Zarazem to twardzielstwo jest świadectwem ewolucji polskiej polityki i polskiej prawicy. Doszliśmy gdzieś do ściany w sporze o wymiar sprawiedliwości. Skoro tamci, ludzie Tuska, chcą usuwać naszych sędziów, my im pogrozimy rozprawą z ich sędziami.
Z kolei polska prawica staje się coraz mocniej zdystansowana wobec Ukrainy i Ukraińców. Duża w tym rola Konfederacji, ale także Karola Nawrockiego. Więc i Andrzej Duda postanowił wziąć trochę tego wiatru w żagle. Powtórzmy, wbrew temu co mówił i robił do tej pory.
Można to odbierać jako próbę odnalezienia się odchodzącego prezydenta w nowej rzeczywistości. Mówi się o nim czasem jako ewentualnym kandydacie na premiera rządu PiS-Konfederacja. Nie można też wykluczyć, że w przyszłości stanie do rywalizacji o przywództwo w Zjednoczonej Prawicy. Próbuje więc prężyć muskuły. Tylko że okazuje się nagle zbyt radykalny nawet dla Czarnka.
Ale wyczuwam w tym także czysto ludzki odruch. Karola Nawrockiego po prawej stronie dziś chwalą za prostolinijny radykalizm języka, za "tak tak, nie nie". Moim zdaniem to radykalizm uzasadniony czasem skrajnej, wręcz wojennej polaryzacji, ale chwilami przesadny, a w tym, co dotyczy Rosji i Ukrainy - chybiony.
Ale Andrzej Duda mu takiej roli pozazdrościł. Więc ze srogą miną rzuca mocne słowa. Doradzałbym więcej ostrożności w tych zabiegach. Przyśpieszone zmiany własnej skóry rzadko kończą się sukcesem.
Piotr Zaremba















