Kaczyński nowych wyborców chce zdobyć na ulicy
Sobotnia demonstracja PiS to nie tylko mobilizacja i sprzeciw wobec władzy Tuska. To kolejne wejście na podwórko Konfederacji i wyznaczenie Komisji Europejskiej jako głównego przeciwnika.

Nie minister Żurek, nie immunitety Daniela Obajtka i Michała Dworczyka, nawet nie kwestia przejmowania sądów. Kluczowymi hasłami demonstracji, którą w sobotę o 14:00 na Placu Zamkowym rozpoczyna Jarosław Kaczyński, są niekorzystne dla rolników umowy z Ameryką Południową (Mercosur) oraz migracja. Pokazuje to, że inaczej niż na początku 2024 roku, celem demonstracji nie jest integracja swoich zwolenników, policzenie owieczek, a pozyskanie nowych.
Okoliczności trochę sprzyjają, trochę nie. Sprzyjają, bo coraz więcej Polaków widzi te zagrożenia. Problemem jest to, że nowe owieczki najłatwiej pozyskiwać z zagrody potencjalnego koalicjanta, a relacje już teraz są fatalne.
Prezydent kontra przemyt
Przed demonstracją do Ursuli von der Leyen list napisał prezydent Nawrocki i do miłosnej, ani nawet kurtuazyjnej, ta korespondencja zdecydowanie się nie zaliczała. Właściwie był to publiczny apel i deklaracja, że Polska nie ugnie się pod imigracyjną presją. Czytaj: prezydent nie podpisze żadnej ustawy, poprawki ani nie zatwierdzi umowy międzynarodowej, która będzie zawierała zobowiązywała Polskę do działań w tym kierunku. Także w sytuacji, gdy - jak to Unia ma w zwyczaju - przepisy będą przemycane w innym akcie prawnym.
Zbieżność zdarzeń nie jest przypadkowa. Migracja ma być głównym tematem sobotniej demonstracji. Drugim tematem jest kwestia umowy Mercosur, która w połączeniu z zaostrzonymi regulacjami dotyczącymi polskiego rolnictwa (np. ETS3) de facto może je wykończyć.
Nie kryją tego nawet niektórzy przedstawiciele władzy, wskazując na to, że nie ma siły, by nie ugiąć się przed presją w tej sprawie, a przyszłość Europy jest ważniejsza.
Gniewna matka Unia
To swoją drogą dość ciekawa zmiana retoryki obozu dzisiejszej władzy, która ma źródła w wypowiedziach Donalda Tuska jeszcze sprzed 10 lat. Były one trochę jakby przebiśniegiem dzisiejszej linii i pokazują, że czytając retorykę polityczną należy być czujnym jak ważka.
Przed i po akcesji Polski do Unii przedstawiano nasz udział w niej i płynące z Brukseli rozwiązania jako samo dobro.
Presja Angeli Merkel w sprawach migracyjnych nie dała szans na podtrzymanie tej linii. Wtedy Donald Tusk zaczął przedstawiać sprawę jako niezbyt dla nas korzystną i taką, do której on sam nie jest przekonany, ale konieczną ze względu na międzynarodowe zobowiązanie, wolę większości i sytuację na świecie. A także na konsekwencje, czyli unijną karę, która miałaby nas spotkać.
Wtedy zobaczyliśmy inną twarz dobrej matki Unii. Matki gniewnej i karzącej. Za czasów rządów PiS oswoiliśmy się z nią.
Według rządzących dziś po prostu nie mamy wyjścia. Aby dostępować dobrodziejstwa, jakim jest udział we wspólnocie, a także ze względu na zagrożenie rosyjskie, musimy zaakceptować rozmaite niekorzystne rozwiązania mające przemożny wpływ na naszą przyszłość. Pakt migracyjny, Zielony Ład i Mercosur do nich należą.
PiS mówi: wcale nie musimy. Nie ma takiego determinizmu, a zbuntowanie się wcale nie sprawi, że zajmą nas Rosjanie. Z perspektywy bezpieczeństwa ważniejsze i tak jest NATO.
Kogo komu podebrać
Do tej pory wszystko to byłoby w miarę jasne. Tyle że z tą retoryką i i z wyznaczeniem unijnych władz na głównego przeciwnika, a rządzących w Polsce sprowadzeniem co najwyżej do roli bezwolnych wykonawców woli Komisji, PiS wchodzi na podwórko Konfederacji. To ona była bardziej konsekwentna w antyunijnym kursie.
Oczywiście pozostaje kwestia akcentów. PiS mówi o przebudowie Unii. Konfederacja była niegdyś partią mówiącą mocno o Polexicie. Jak w przypadku wielu formacji sformułowanie to zaczęło opuszczać jej słownik od momentu, gdy kilku polityków tej partii zaczęło solidnie zarabiać w Parlamencie Europejskim. Tak więc w tej sprawie PiS się "konfederaci", a Konfederacja im bliższa perspektywa ewentualnej władzy - się "pisi", nie ma już w niej miejsca na ludzi z poglądami Grzegorza Brauna. A kto wie, czy nie jest to i "platformienie" uwzględniając, że i taka koalicja czy współpraca nie jest wykluczona.
Efektem jest brutalna walka, która już trwa, a która będzie narastać pomiędzy tymi dwiema formacjami. Walka ta chyba powinna być większą nadzieją obozu władzy niż działania osób w rodzaju ministra Żurka. Nie zmienia to faktu, że niebezpieczeństwa, przeciwko którym PiS demonstruje, są realne i będą narastać. Więc może z czasem do tego rodzaju demonstracji zaczną dołączać zniechęceni zwolennicy partii stanowiących dzisiejszą koalicję.
Wiktor Świetlik














