Jarosław Kaczyński ogłosił, że jednak wystartuje na szefa Prawa i Sprawiedliwości. Kongres wyborczy PiS ma się odbyć w tym roku. Wcześniej deklarował, że zrezygnuje. W czerwcu kończy 75 lat. Na emeryturę wybierał się przed wyborami. W teorii mógł zakładać, że PiS może je wygrać. Chociaż tak naprawdę już wcześniej kilka razy sugerował swoje odejście. Stało się to elementem swoistego rytuału. Możliwe, że zmieniał za każdym razem zdanie, ale możliwe też, że cały czas był i jest nastawiony na trwanie. Przy okazji obserwował reakcje w partii. Jedni zaprzeczali: niech rządzi jak najdłużej. Inni milczeli, a były premier Mateusz Morawiecki zadeklarował nawet w radiowej rozmowie, że gotów jest się ubiegać o schedę po prezesie. Choć naturalnie i on opatrzył to zastrzeżeniami, że Kaczyńskiego na emeryturę nie wysyła. Poetyka partii wodzowskiej Lider opowiada, że nie będzie się czepiał funkcji i odejdzie, jeśli PiS sobie zażyczy. Rzecz w tym, że w tej formacji nigdy nie było klimatu swobodnej dyskusji i wolnej gry sił. Owszem, były frakcje, ale zajmujące się walką o dostęp do ucha jedynego decydenta. Można to nazywać obyczajami partii autorskiej (to bracia Kaczyńscy ją wymyślili w roku 2000). I można mówić o relacjach w partii wodzowskiej czy dworskiej. Lider może ulegać podszeptom, może o czymś się nie dowiedzieć. Ale raczej nie może być otwarcie przegłosowany. Może oczywiście dostosować się do przeważającej opinii kolegów, ale częściej to oni dostosowują się do niego. Można jeszcze rytualnie dodać, że u Donalda Tuska jest tak samo. W szczególności po jego powrocie do kraju, kiedy stał się gwarantem wyborczego zwycięstwa swojego bloku. Tusk ma nawet silniejszą pozycję niż prezes PiS, bo w większości spraw trzyma za twarz nie tylko Koalicję Obywatelską, ale i swoich koalicjantów. Kaczyński musiał się jednak liczyć ze swoimi koalicyjnymi partnerami, choć przecież startowali - inaczej niż Hołownia czy Czarzasty - z jego list. Aczkolwiek zbyt samodzielnego Jarosława Gowina umiał się pozbyć. Przejmując niemal całe jego polityczne środowisko. Na Zbigniewa Ziobrę nie znalazł za to skutecznej metody. Tyle że logika wspólnego bycia w opozycji w dużej mierze wygładziła ich spory, w szczególności ten najważniejszy: o relacje z Unią Europejską. Czy to więc oznacza, że prezes PiS budzi dziś powszechny entuzjazm w aktywie partyjnym, w klubie parlamentarnym? O takie pozytywne emocje zawsze trudno w obozie, który przegrał. Tym niemniej wieści o jakimś wielkim fermencie, systematycznie powtarzane w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" czy w "Onecie", są przesadzone. Z jednej strony organ nieużywany zanika. Większość polityków PiS nie jest przyzwyczajona do samodzielnego szukania rozwiązań. Kaczyński wciąż zachowuje wśród nich mir "ojca założyciela", nawet jeśli miewają wątpliwości wobec jego poetyki wujaszka-gawędziarza. Z drugiej, pozycję Kaczyńskiego wzmacnia paradoksalnie Tusk. Bijąc w PiS jak w bęben, fundując dochodzenia, nagonki i czystki, zapędza pisowców w ślepy zaułek radykalizmu. Ale też umacnia w nich odruch jedności. Kaczyński staje się symbolem wspólnego losu, niezbyt przyjemnego, pomimo rozmiarów klubu w parlamencie. Są takie sfery, w których PiS właściwie wygrał wojnę na narracje, choćby w sporze o wielkie inwestycje z CPK na czele, gdy po jego stronie stanęły nawet niektóre środowiska nieprawicowe. Ale w oblężonej twierdzy ciężko to wykorzystać. Wykrzywiona zbyt często złością twarz Kaczyńskiego nie pozwala tego spożytkować, jego opowieści o rządzących jako zdolnych do politycznych zbrodni odzwierciedlają gwałtowność konfliktu, ale nie prowadzą do zwycięstwa. Można by wskazać na to, co w przyszłości może dać prawicowej opozycji szanse. Wielkie podwyżki cen energii w połowie roku, poczucie niespełnienia większości obietnic wyborczych obecnej koalicji, zwłaszcza tych społeczno-ekonomicznych, a wreszcie efektowne wyłożenie się Unii Europejskiej na tematach klimatyczno-energetycznych i imigracyjnych. Nowa koalicja jest utożsamiania z unijną polityką. Tusk zapewne to wie - stąd gorliwość w fundowaniu Polsce rozliczeniowych i ideologicznych igrzysk, które zagłuszają tamte tematy. Czy starzejący się Kaczyński będzie umiał te sposobności wykorzystać? Można mieć wątpliwości. Ale też czy umiałby to osiągnąć którykolwiek z pozostałych liderów PiS, łącznie z najbardziej elastycznym Morawieckim? Każdemu czegoś brakuje. Przede wszystkich samodzielności myślenia. Rady starszego profesora Nie jest tak, że po prawej stronie nie pojawia się jakiś ferment. Pojawia się, ale raczej na obrzeżach partii. Jego symbolem może być zaskakująca wypowiedź prof. Andrzeja Nowaka, kultowego w niektórych kręgach prawicy historyka, na łamach dwumiesięcznika "Arcana". Choć może i tak całkiem nie zaskakuje. Profesor Nowak radził Kaczyńskiemu wycofanie się z pozycji czynnego lidera już w roku 2015. "A potem było osiem zwycięstw" - ma prawo dziś powiedzieć i zresztą mówi prezes PiS. Trudno nie przytaknąć ogólnemu duchowi "Głosu starego wyborcy z myślą o młodszych". Oto co pisze prof. Nowak: "Pierwszym krokiem w stronę przywrócenia nadziei na skuteczność działania jest naprawa własnych błędów. Niezwykle celnie wskazał na tę potrzebę profesor Andrzej Waśko w powyborczej analizie na łamach najnowszego numeru dwumiesięcznika 'Arcana': 'Konieczne są praktyczne posunięcia - nie hasła - zmierzające do odbudowy porozumienia wewnątrz patriotycznej części społeczeństwa. Trzeba ograniczyć wodzowski monolog i wrócić do dialogowej formy stosunków wewnątrz własnego obozu. Ludziom potrafiącym myśleć politycznie i aktywnym trzeba dać poczucie, że mogą realnie partycypować w pracy dla Polski. Trzeba takich ludzi szukać wszędzie, bo wszędzie oni są. Także w miastach, wśród pracowników nauki, kultury i oświaty, wśród studentów i młodzieży'". Jednak gdy ten tekst poskrobać, wnioski sprowadzają się do jednego: potrzebny jest lider młodszy. Prof. Nowak pisze to w dobie faktycznie pewnego odmładzania życia politycznego w wielu krajach. Choć w przededniu starcia ponad 80-letniego Jooego Bidena z niemal 80-letnim Donaldem Trumpem w USA. Uzasadnienie podawane jest zręcznie. "Czy Jarosław Kaczyński może zmienić sposób swojego funkcjonowania i zarządzania partią? Czy może zmienić swój wizerunek, tak perfekcyjnie kreowany i wykorzystywany przez Donalda Tuska i wspierający go front medialny? Tylko sytuacja, w której naprzeciwko zbliżającego się do siedemdziesiątki 'cesarza Europy' z Platformy, wodza 'młodej, uśmiechniętej Polski' będzie mógł stanąć ktoś dużo młodszy i krzyknąć: ten wasz cesarz jest nagi, stary, brzydki i nie ma nam nic dobrego do zaoferowania - tylko wtedy takie prawdziwe stwierdzenie będzie miało szanse trafić do wyborców: zarówno do jakiejś części tych straszonych tak długo 'dyktatorem z Żoliborza', jak i tych nowych, zniechęconych trwającym trzy dekady pojedynkiem ludzi z przeszłości". To wizerunkowe ujęcie sprawy się broni w czasach, gdy demokracja staje się zbiorem medialnych popisów, czymś w rodzaju show. Nie jest tak, że prof. Nowak mówi to jako jedyny. Niedawno do emerytury zachęcał prezesa PiS dość obcesowo Marcin Mastalerek, dziś minister w kancelarii prezydenta Dudy, niegdyś wyeliminowany z partyjnej polityki przez Kaczyńskiego. Sam Duda zagadnięty o to przez Bogdana Rymanowskiego w wywiadzie dla "Wydarzeń" Polsatu, sugerował konieczność odmłodzenia pisowskiej polityki, choć do takich wezwań się nie posunął. Dlaczego PiS przegrał? Mizerniejszy jest katalog programowych i technicznych krytyk i rad prof. Nowaka. Gani zbyt późne powołanie komisji badającej tak zwane wpływy rosyjskie w Polsce, niezdolność do zbudowania trwałego (poza chwilowo przejętą publiczną TVP) ośrodka medialnego i lekceważący stosunek do humanistyki, wyrażający się w przyzwoleniu PiS na stawiającą technokratyczną reformę akademicką Jarosława Gowina. Każdej z tych spraw można by poświęcić osobny artykuł, ale czy one, nawet wszystkie razem, naprawdę przesądziły o porażce? Czwartym zarzutem jest lekceważenie wyborów samorządowych. Jakość list traktowanych jako nagroda za czysto partyjne zasługi to stały problem PiS, choć można mieć wątpliwości, czy istotnie w wielkich miastach jakikolwiek, najbardziej atrakcyjny kandydat startujący pod sztandarem narodowo-socjalnej prawicy miałby szanse. Chyba nawet Brad Pitt by nie podołał. Ale oczywiście w krytyce mechanicznie partyjnego stosunku do polityki, tego wiecznego wynagradzania "za zasługi", jest coś na rzeczy. Ale tylko COŚ. Porażka w ostatnich wyborach, jednak po ośmiu latach rządów, jest porażką możliwe, że zbyt już archaicznej jak na nowe czasy prawicowości. Nasuwa się aborcyjne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego jako poważny czynnik. Można też postawić pytanie o wyborczą taktykę PiS. Czy totalna wojna z Tuskiem nie stała się bardziej receptą na mobilizację elektoratu drugiej strony niż własnego? Zarazem można na to spojrzeć inaczej. To zwycięstwo cywilizacji wielkomiejskiej nad prowincją i wsią, trochę jakby niezależne od tonu i języka kampanii. Jeśli ująć to w ten sposób, jakość przywództwa staje się mniej ważna. Choć i o prowincję i o wieś można było także zabiegać skuteczniej. Kto w zamian? Najdziwniejsza jest pointa profesora, który jako ewentualnych sukcesorów prezesa wskazuje byłego ministra edukacji Przemysława Czarnka i europosła Suwerennej Polski Patryka Jakiego. Czarnek staje się zręcznym parlamentarnym zagończykiem, czasem mówi się o jego przywódczych ambicjach. Jaki mocno się wyrobił. Ale ich kandydatury podsumowałbym uwagą, jaką kwitowałem dawne ambicje Ziobry: "Mają wszystkie wady Kaczyńskiego, ale nie mają jego zalet". Dotychczasowy prezes się starzeje, nie zawsze umie trafić w sedno, za to zbyt często daje się sprowokować Tuskowi. Ale bywał wizjonerem. O żadnym z wymienionych polityków powiedzieć się tego nie da. Można by nawet twierdzić, że ci dwaj w szczególny sposób symbolizują tę twarz PiS, która przegrała najbardziej: mocno skoncentrowaną na ideologii prezentowanej w hałaśliwy sposób. Oczywiście wyrazistość bywa w dzisiejszej stabloidyzowanej polityce zaletą. Ale musi jej towarzyszyć coś więcej. Możliwe, że osoby łączącej wyrazistość z tym czymś więcej w czołówce PiS w ogóle nie ma. Stąd pojawiający się czasem pomysł dwóch prawicowych partii idących równolegle: radykalniejszej, Czarnka i bardziej elastycznej, Morawieckiego. Mamy naturalnie przykład niemieckiej CDU-CSU, on jednak wynika z tradycji historycznych i federalnej struktury Niemiec. W polskich warunkach byłaby to konstrukcja krucha, nieczytelna, skazana na nieustanne konflikty i zajmowanie się sobą, co pokazał już przykład mariażu z Ziobrą. Profesor Nowak szuka nowych pomysłów personalnych. Te starsze: od Morawieckiego po idealnie bezbarwnego, choć solidnego Mariusza Błaszczaka, jawią się jako oklepane i nie budzą entuzjazmu. Jak znam Kaczyńskiego, jeśli uzna, że czas jednak odejść, postawi na którąś z takich ewentualności, zamiast na efektowną niespodziankę. Nie będę niczego radził pokonanym, bo nie jestem od tego. Konstatuję, że Kaczyński jawi się po wyborach jako mocno pogubiony. Usiłuje chwilami nawet ostrego marszu do przodu, jak wtedy kiedy zamienia szacownego profesora Ryszarda Legutkę na zagończyka Dominika Tarczyńskiego w roli szefa grupy PiS w europarlamencie. To jest owo odmłodzenie, tylko że niby kontrolowane przez seniora. Tarczyński wpycha prezesa PiS na minę wysławiania pod niebiosy Donalda Trumpa zamiast ostrożnej neutralności wobec amerykańskiej polityki. Jeśli Trump po ewentualnym zwycięstwie zabierze się naprawdę za rozmontowywanie czy choćby osłabianie NATO, PiS będzie musiało łykać tę żabę w Polsce. Samo wrażenie mocnego ruchu i nowego otwarcia nie zawsze wystarczy. To samo dotyczy wizji aliansu z takimi partiami eurosceptycznymi jak prorosyjski ruch Marie Le Pen. To kolejny pomysł elokwentnego europosła. Skądinąd nie zazdroszczę Kaczyńskiemu decyzji. On naprawdę może mieć wrażenie, że nie czas na dezercję, użył tego sformułowania, kiedy wykreowana przez niego partia ma kłopoty. Tyle że jedną z nielicznych sensownych rzeczy, jaką wypowiedział kiedyś politolog Marek Migalski, jeszcze jako buntujący się europoseł PiS, była próba zdefiniowania roli Kaczyńskiego. "On jest naszym największym atutem i zarazem największym obciążeniem" - opisywał w roku 2010. Migalski mówił to także po to, aby opuścić statek prawicy na rzecz mainstreamu, ale coś jest w tej obserwacji. Możliwe, że mamy do czynienia z kwadraturą koła. Czasem takie kwadratury przecina przypadek. A czasem są one nie do przecięcia. Piotr Zaremba