Pomysły na zmiany w programach szkolnych i w liście lektur, na razie przedstawione do "konsultacji", śmigają po internecie. Budzą zgrozę lub żal jednych, entuzjazm innych. Zwołano już pierwsze konferencje prasowe. Politycy prawicy piętnowali na sejmowym korytarzu wyrzucenie z programu nauczania historii powstania wielkopolskiego czy postaci rotmistrza Witolda Pileckiego. Te przykłady pozwalają konserwatystom kwalifikować korekty minister Barbary Nowackiej jako spójny program pozbawiania polskich dzieci i młodzieży narodowej i obywatelskiej tożsamości. Ci wylatują, ci zostają Oddzielne kontrowersje dotyczą, można było się tego spodziewać, listy lektur. Mają polec niemal wszystkie utwory Henryka Sienkiewicza (choć fragmenty "Quo vadis" pozostają w podstawówkach lekturą uzupełniającą). Chce się wyrzucić sporo pozycji klasycznych, od średniowiecznej "Legendy o świętym Aleksym" po "Syzyfowe prace" Stefana Żeromskiego. Eksperci proponujący te zmiany (podobno po części ci sami, którzy poszerzali podstawy programowe i listy lektur za PiS) tłumaczą, że "były zbyt trudne do zrozumienia ze względu na tematykę lub archaiczny język". Na to krytycy tych zmian odpowiadają, że rusyfikacja polskiej młodzieży w XIX wieku to temat obowiązkowy. W net wrzucany jest fragment filmowej adaptacji "Syzyfowych prac": uczeń recytuje w szkolnej klasie "Redutę Ordona" Adama Mickiewicza. To podwójny symbol, bo ten piękny wiersz także ma być wycięty przez "reformatorów". Co zabawne, niezadowolenie wyrażają czasem także i progresiści. Ich zdaniem zmiany powinny być bardziej radykalne. Pewien znany publicysta i naukowiec, niegdyś w "Gazecie Wyborczej" odkrył z oburzeniem, że fragmenty "rasistowskiej" powieści "W pustyni i w puszczy" Sienkiewicza nadal będą deprawować w podstawówce polskie dzieci. Odpowiedział mu krytyk literacki najstarszego pokolenia, że "niesłuszna" książka może być urokliwa. Rycerze politycznej poprawności tak nie uważają. Co ja na te wszystkie zmiany? Minister Nowacka największą szkodę polskiej szkole wyrządziła kasując od kwietnia prace domowe w podstawówkach lub zabraniając - w starszych klasach - ich oceniania. Szkoła jest po to aby uczyć systematyczności, pracowitości, także samodzielności w wypełnianiu różnych zadań. Mam świadomość, że istnienie sztucznej inteligencji, a wcześniej rozmaitych gotowców w necie, utrudnia ocenianie samodzielnej pracy w domu. Ale dobry nauczyciel będzie umiał zadać, a potem wyegzekwować własną pracę ucznia. W każdym razie powinien się starać. W tym podcięciu korzeni tradycyjnej szkoły, która zadaje i wymaga, kryje się infantylny populizm. W przypadku minister Nowackiej o zabarwieniu ideologicznym: za wymagającym nauczycielem ma się kryć autorytarny system. W przypadku Donalda Tuska, który wciął czynny udział w tej szopce, mrugając do uczniów z Tik Toka przede wszystkim część podobania się. Dzieciom, ale i ich rodzicom poirytowanym, że ich pociechy muszą cokolwiek robić, a oni nie daj Bóg czasem w tym pomóc. Co do zmian w podstawach nauczania, powinny być one poddane wszechstronnej egzegezie. Co znamienne rozmawia się głównie o przedmiotach humanistycznych, a cięcia mają dotyczyć także matematyki, fizyki czy biologii, coraz bardziej redukowanych już przy okazji poprzednich reform. Dobrze by było aby i tam głos zabrali eksperci, nie tylko wynajęci przez rząd aby klaskać. Pytanie główne brzmi: na ile podstawówka i liceum, przecież OGÓLNOKSZTAŁCĄCE, ma obowiązek pokazywać uczniom cały świat, wszystkie jego wymiary, a na ile od razu ten obraz redukować, ściskać, selekcjonować. Historia szatkowana od nowa Zakres tej selekcji będzie zawsze przedmiotem kontrowersji. Ja jestem zwolennikiem pokazywania różnych stron świata tak długo, jak się da. Wielu rodziców buntuje się jednak przeciw temu w imieniu swoich podobno przepracowanych dzieci. Stąd poparcie nawet i niektórych ludzi o prawicowych poglądach dla tych zmian, co także można wypatrzeć na forach internetowych. Historia jest o tyle inna od pozostałych przedmiotów, że ma naprawdę rolę tożsamościową. Stąd tak dużo awantur wokół cięć proponowanych przez resortowych ekspertów. Wyrzuca się Pileckiego, "Inkę" Siedzikównę, rozbrzmiewają protesty. W punkcie "Opór społeczny wobec komunizmu" faktycznie wycięto przykłady. Czy to znaczy, że nauczyciel ma te nazwiska pomijać? Czy da się omówić ten opór bez nich? Autorzy zmian tłumaczą, że "usuwano fragmenty, w których akcentowano wyraźnie jedną stronę zagadnienia przesłaniając tym samym inną". Mamy więc charakterystykę walki Polaków na frontach drugiej wojny światowej, ale znika Narvik, Tobruk czy zdobywanie Berlina. I znów, one chyba jednak zostaną. Nauczyciela zachęca się aby szukał także innych przykładów? Jeśli pozostaje w programie już podstawówki "kształtowanie granic II Rzeczpospolitej", ale znika "fenomen powstania wielkopolskiego i śląskich", to przecież nie da się tego tematu bez tego fenomenu omówić. Są jednak cięcia polegające na pomijaniu zdarzeń i wątków. Na poziomie i podstawówki i liceum pomija się "rolę Jana Pawła" w czasach PRL. W samym liceum ma polec "spór biskupa Szczepanowskiego z królem Bolesławem Śmiałym", co jest szczególnie bolesne, bo to dobry przykład jednej ze starszych kontrowersji historycznych, które rozstrzygnąć w oparciu o dostępne źródła trudno. Każdy wybiera sobie interpretacją zgodną ze swoimi preferencjami ideowymi. Gdy wybuchają na ten temat dyskusje, zwolennicy korekt powtarzają: coś przecież wypaść musiało. Czy naprawdę musiało? Mam wrażenie, że nauczyciel i tak dokonywał rozumnej selekcji. Są oczywiście zmiany nieneutralne, mniej będzie "kulturotwórczej roli chrześcijaństwa", co nie znaczy, że znika ona całkowicie. W punkcie dotyczącym ludobójstwa na Żydach zmiana jest znamienna: były "przykłady bohaterstwa Polaków ratujących Żydów", mają być "postawy Polaków wobec Holocaustu". I w tym przypadku wybieram akurat to drugie rozwiązanie, nie nacechowane żadną wstępną tezą. Co najważniejsze, zachowuje się linearny, czyli chronologiczny sposób opowiadania o historii. Tych skrótów jest chyba za mało żeby redukować, jak za czasów pierwszej Platformy godziny nauczania historii. Warto też powtórzyć, że w ostateczności to nauczyciele decydują, na co kłaść nacisk. Widzę w tej selekcji pewne zagrożenia jednostronnością, ale nie widzę katastrofy. Nie doszliśmy do etapu edukacji brytyjskiej, która zadbała o wycięcie ze swojego programu Winstona Churchilla po to aby znaleźć miejsce na piętnowanie własnego rasizmu i kolonializmu. Skądinąd podejrzewam jednak, że polscy "reformatorzy" o podobnej mentalności w kolejnych latach na obecnych korektach nie poprzestaną. Szkoła bez Szekspira? Co do lektur, główne niebezpieczeństwo widzę w samym celu tych zmian. Minister Nowacka narzeka, że za mało było na listach z czasów PiS literatury współczesnej. Eksperci chcą dorzucać dla licealistów "Prawiek" Olgi Tokarczuk, powieść skądinąd niełatwą w odbiorze (i zresztą nacechowaną ideologią). Ale tak naprawdę zaletą nowej listy ma być mniej tytułów, zwłaszcza na poziomie podstawówki. To więc głos nowych rządzących nie tyle za czytaniem bliższych nam tekstów, ile za zastępowaniem kultury literackiej kulturą obrazkową. Trudno tu o dokładne obliczenia, bo niektóre pozycje są przesuwane z kategorii obowiązkowych do uzupełniających, a kompletu nowych pozycji jeszcze nie ma. Ale jeśli zasadniczą przesłanką jest lament, podnoszony czasem w mediach, że "dzieci są zmuszane żeby czytać za dużo", to uważam go za przejaw duchowego barbarzyństwa. Oczywiście natychmiast pojawia się argument, że dzieci i młodzież tak naprawdę zadawanych obowiązkowo pozycji "i tak nie czytają". Zawsze tak było, że nie wszyscy wszystko czytali, a wielu nie czytało niczego. Ale powrócę do początkowej uwagi: edukacja ogólnokształcąca jest po to aby pokazywać wchodzącym w świat ludziom różne światy. Co z nich wybiorą, to ich sprawa. Sam argument, że tematyki z przeszłości są nieczytelne i zbyt archaiczne, odrzucam. Kryje się w nich przekonanie, że świat można poznawać bez wysiłku, w rytmie zabawy. Cieszę się, że eksperci chcą prowadzić na licealną listę lektur upiorną antyutopię "Nowy wspaniały świat" Aldousa Huxleya albo sztukę Eugene’a Ionesco "Lekcja" jako przykład nowoczesnego teatru absurdu. Byłbym w ogóle zwolennikiem rozszerzania edukacji teatralnej, na wzór anglosaski. Ale gdy o teatrze mowa, trudno nie przyjąć z osłupieniem propozycji pozbycia się "Romea i Julii" Williama Szekspira. Wzruszamy się amerykańskimi filmami, w których całkiem współcześni licealiści tego Szekspira grają. "Romea i Julię" dlatego, bo jest o uczuciach. I mamy kibicować eliminacji Szekspira z polskiej szkoły? Znów nasuwa się myśl: to przykład pseudonowoczesnego barbarzyństwa. Zastrzegam: to mój wstępny głos, będę brał udział w debacie na ten temat. Nowy program historii nie jest dla mnie katastrofą, choć jest naszpikowany pominięciami, które trudno uznać za przekonujące. Za to jeśli hasłem polskiej szkoły ma stać się wezwanie: "Czytajcie mniej", uznam to za kataklizm. Szukajcie dla nich nowych tekstów, ale nie podsuwajcie im myśli, aby poprzestawali na lajkowaniu w social mediach. Nie taka jest rola dorosłych. Piotr Zaremba