Pokój za wszelką cenę. Trump chce mieć sukces, Europa musi pokazać siłę
Przed weekendem oczy świata były zwrócone na Monachium, po weekendzie - na Paryż. To właśnie we francuskiej stolicy czołowi europejscy przywódcy mają znaleźć odpowiedź na imperialne zapędy Donalda Trumpa. Amerykański prezydent w rozmowach o przyszłości Ukrainy (a de facto i świata) nie widzi już bowiem nie tylko samej Ukrainy, ale również Europy.

"Koncert mocarstw" w pełnej krasie. Tak najkrócej można podsumować lawinę geopolitycznych zwrotów akcji minionego tygodnia, którą zwieńczyła coroczna Monachijska Konferencja Bezpieczeństwa. Na początku nowego tygodnia stan gry jest taki, że Stany Zjednoczone o przyszłości Ukrainy, ale i całym światowym porządku, chcą de facto decydować w trzech stolicach: Waszyngtonie, Pekinie i Moskwie.
Europa? Nie tylko nie jest uważana przez Donalda Trumpa za równoprawnego partnera. Europy ma nie być przy stole nawet wówczas, gdy amerykański prezydent wraz z Władimirem Putinem będą meblować geopolityczny krajobraz na Starym Kontynencie i zastanawiać się, jak zakończyć wojnę w Ukrainie.
W Paryżu, na zaproszenie prezydenta Emmanuela Macrona, przywódcy Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Włoch, Hiszpanii, Polski, Holandii i Danii, a także sekretarz generalny NATO Mark Rutte, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przewodniczący Rady Europejskiej Antonio Costa, chcą znaleźć odpowiedź na wyzwanie rzucone im przez nową amerykańską administrację. A co za tym idzie: pokazać siłę Europy i zapewnić jej miejsce przy stole, gdy będą decydować się losy Ukrainy, a także nowy geopolityczny porządek świata.
Monachium: Dwa prawe sierpowe na szczękę Europy
Żeby zrozumieć całą sytuację i wagę szczytu w Paryżu, musimy cofnąć się do wydarzeń minionego weekendu, które miały miejsce w Monachium. A w stolicy Bawarii działo się dużo, bardzo dużo. W telegraficznym skrócie.
Po pierwsze, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J. D. Vance wygłosił impertynenckie i upokarzające dla Unii Europejskiej przemówienie, w którym oskarżył Stary Kontynent o odchodzenie od współdzielonych od dekad z Ameryką wartości. Podając szereg przykładów (ich prawdziwość i pełna zgodność z faktami to temat na inną historią), oskarżał UE m.in. o upadek demokracji, tłumienie wolności słowa czy prześladowanie chrześcijan. Co więcej, stwierdził, że największym zagrożeniem dla Europy nie są Chiny i Rosja, ale "zagrożenie od wewnątrz, odwrót Europy od niektórych z najbardziej podstawowych wartości".
Jestem gotowy i chętny do wysłania brytyjskich wojsk do Ukrainy, aby pomóc zagwarantować jej bezpieczeństwo w ramach porozumienia pokojowego
Po drugie, emerytowany generał Keith Kellogg, specjalny wysłannik Białego Domu ds. Rosji i Ukrainy, ogłosił światu, że "Europa nie będzie bezpośrednio zaangażowana w negocjacje" dotyczące zakończenia wojny w Ukrainie. Dla uspokojenia europejskich partnerów dodał, że "interesy Europy zostaną wzięte pod uwagę". Argumentując za takim rozwiązaniem, Kellogg przywołał niesławne porozumienia mińskie z 2014 i 2015 roku, czyli zakończone całkowitym fiaskiem ustalenia Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy, które miały zapobiec eskalacji konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Jak przypomniał Kellogg, "mieliśmy wielu ludzi przy stole, którzy tak naprawdę nie mieli zdolności wyegzekwowania pewnego rodzaju pokoju".
Słowa Kellogga przez europejskich liderów i opinię publiczną zostały jednak odebrane jednoznacznie: Stany Zjednoczone zamierzają meblować geopolityczny ład w Europie bez pytania państw europejskich o zdanie. Co więcej, zamierzają to robić w porozumieniu z Rosją i Władimirem Putinem, czyli tą stroną, która odpowiada za zburzenie ustalonego po drugiej wojnie światowej międzynarodowego ładu.
Po trzecie, bardzo ważne było wystąpienie Ursuli von der Leyen, która jako jedyna z grona unijnych przywódców zdobyła się na skontrowanie w jakikolwiek sposób amerykańskiej ofensywy. Przewodnicząca Komisji Europejskiej zapowiedziała przede wszystkim, że Unia Europejska zamierza nadać inwestycjom w bezpieczeństwo i obronność absolutny priorytet, a dowodem tego ma być uruchomienie "specjalnej klauzuli", która pozwoli państwom członkowskim znacząco zwiększyć wydatki na zbrojenia bez obaw o podpadnięcie księgowym z Brukseli.

Drugą bardzo istotną rzeczą, o której wspomniała szefowa KE, była przyszłość Ukrainy w ramach społeczności Zachodu. Von der Leyen, w kontrze do amerykańskich oficjeli, nie pozostawiła złudzeń, że miejsce Kijowa jest w zachodniej, a nie rosyjskiej strefie wpływów. Podkreśliła, że UE "musi zintensyfikować swoje działania na rzecz przyspieszenia procesu akcesji Ukrainy do Unii". Wcześniej nie omieszkała też wbić szpili gościom z Ameryki: Mamy obecnie wyraźne próby tworzenia globalnych stref wpływów. Europa musi być mądra w tych czasach i odpowiedzieć na wyzwania dla naszych granic i naszego bezpieczeństwa.
Putin i Trump jadą do Rijadu
Tego, co wydarzy się w Paryżu nie można rozpatrywać w oderwaniu od tego, co już niedługo wydarzy się w Rijadzie. Bo to właśnie w stolicy Arabii Saudyjskiej w tym tygodniu mają spotkać się Donald Trump i Władimir Putin wraz ze swoimi zespołami negocjacyjnymi. Cel: przygotowanie gruntu pod rozmowy pokojowe między Rosją i Ukrainą.
Rzecz w tym, że na to spotkanie nie została zaproszona delegacja ukraińska. Ani żaden z europejskich partnerów. Znów: Trump wyłącznie z Putinem zamierza zaplanować przebieg negocjacji pokojowych i powojennego ładu bezpieczeństwa w Europie. Rosnące obawy tylko podsycają co najmniej osobliwe wypowiedzi samego Trumpa.
- Wierzę, że on chce pokoju. Wierzę, że prezydent Putin - rozmawiałem z nim wczoraj, a znam go bardzo dobrze - chce pokoju. Myślę, że on tego chce i myślę, że powiedziałby mi, gdyby nie chciał - to słowa Trumpa po rozmowie telefonicznej z Putinem.
W ostatnich kilkudziesięciu godzinach Trump podkreślił też, że wierzy Putinowi w to, że rosyjski dyktator nie planuje dalszej agresji przeciwko Ukrainie czy krajom wschodniej flanki UE i NATO. - O to właśnie go pytałem, bo gdyby miał iść dalej, byłby to dla nas duży problem. I to by mi sprawiło duży problem, ponieważ po prostu nie możemy do tego dopuścić. Myślę, że on chce to zakończyć. I oni chcą to szybko zakończyć, obaj. Zełenski też - zapewnił Trump.
Moim europejskim przyjaciołom powiedziałbym: zacznijcie rozmawiać, ale nie narzekając, że możecie być albo może was nie być przy stole negocjacyjnym, tylko wychodząc z konkretnymi propozycjami, ideami, zwiększonymi wydatkami na obronność
Niezależnie od tego, czy Trump mówi szczerze, czy to tylko chwyt negocjacyjny, jego słowa wywołują duży niepokój w Europie i w Ukrainie. Putin niejednokrotnie, choćby tylko w kwestii wojny z Ukrainą, udowodnił już bowiem, że nie można wierzyć mu na słowo, a cofa się jedynie przed brutalną siłą.
- Trump powiedział mi, że Putin chce zakończenia wojny. Ja odpowiedział mu: "Putin to kłamca. Mam nadzieję, że go przyciśniesz, bo ja mu nie ufam" - relacjonował podczas panelu dyskusyjnego na konferencji w Monachium ukraińskim prezydent. I dodał: - Trump jest silniejszy od Putina, tak myślę. Jednak te rozmowy telefoniczne z Putinem są dla nas ryzykowne.

Z kolei z kręgów amerykańskiej administracji dochodzą informacje, że Trump tak mocno spieszy się z działaniami na rzecz zakończenia wojny w Ukrainie (za wszelką cenę), bo chce ogłosić światu swój dziejowy sukces w ciągu pierwszych 100 dni drugiej kadencji. Datą graniczną jest więc 1 maja, natomiast otoczenie Trumpa chce, żeby warunki pokoju zostały ustalone już do czasu Wielkanocy, która w tym roku wypada 20 kwietnia.
Europejskie wojska w Ukrainie. Są pierwsze deklaracje
Po dwóch potężnych ciosach na szczękę wymierzonych w Monachium, Europa musi się podnieść, szybko opracować plan działania i wysłać nie tylko Trumpowi, ale całemu światu jasny, mocny komunikat. Komunikat siły, a nie użalania się, że ktoś nie zaprosił ich do rozmowy. Bo tylko siłę rozumieją i Trump, i Putin.
Właśnie w tym duchu do europejskich przywódców zaapelował zresztą sekretarz generalny NATO Mark Rutte, w Brukseli zwany "zaklinaczem Trumpa". - Moim europejskim przyjaciołom powiedziałbym: zacznijcie rozmawiać, ale nie narzekając, że możecie być albo może was nie być przy stole negocjacyjnym, tylko wychodząc z konkretnymi propozycjami, ideami, zwiększonymi wydatkami na obronność - zaapelował podczas konferencji w Monachium Holender.
Odpowiedź na wezwanie Ruttego przyszła bardzo szybko. - Jestem gotowy i chętny do wysłania brytyjskich wojsk do Ukrainy, aby pomóc zagwarantować jej bezpieczeństwo w ramach porozumienia pokojowego - ogłosił na łamach dziennika "Daily Telegraph" premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer. Jak podkreślił, zapewnienie trwałego pokoju w Ukrainie jest "niezbędne, jeśli chcemy powstrzymać Putina przed dalszą agresją w przyszłości".
Po deklaracji brytyjskiego premiera analogiczne zobowiązanie padło ze strony Szwecji, jednego z dwóch nowych członków NATO. Szefowa szwedzkiej dyplomacji Maria Malmer Stenergard przyznała, że jej kraj jest gotowy wysłać do Ukrainy kontyngent wojskowy, ale wcześniej musi zostać spełnione kilka warunków.
Wierzę, że on chce pokoju. Wierzę, że prezydent Putin - rozmawiałem z nim wczoraj, a znam go bardzo dobrze - chce pokoju. Myślę, że on tego chce i myślę, że powiedziałby mi, gdyby nie chciał
- Najpierw musimy wynegocjować sprawiedliwy i trwały pokój, który będzie respektował prawo międzynarodowe i Ukrainę - podkreśliła w rozmowie ze Szwedzkim Radiem. I dodała: - Musimy mieć pewność, że Rosjanie nie zaatakują ponownie Ukrainy albo innego kraju w ciągu kilku lat.
W zupełnie innym tonie przed wylotem na szczyt europejskich przywódców w Paryżu wypowiedział się Donald Tusk. - Nie przewidujemy wysłania polskich żołnierzy na teren Ukrainy. Będziemy natomiast wspierać także, jeśli chodzi o logistykę i wsparcie polityczne, państwa, które w przyszłości będą chciały udzielić takich gwarancji - oświadczył w rozmowie z dziennikarzami polski premier.

Dla Tuska to zresztą niezwykle niewygodna sytuacja. Z jednej strony, od początku swojego urzędowania postawił wszystko na kartę bezpieczeństwa, tak w polityce krajowej, jak i europejskiej. To podnoszenie tematu bezpieczeństwa miało, według obozu rządzącego, przywrócić Polsce miejsce w pierwszej lidze europejskich graczy. Również polska prezydencja w UE upływa pod hasłem wielowymiarowo postrzeganego bezpieczeństwa.
Z drugiej strony, za trzy miesiące odbędą się w Polsce wybory prezydenckie. Kandydat Koalicji Obywatelskiej Rafał Trzaskowski jest sondażowym faworytem tego wyścigu. Społeczne nastroje wobec wojny w Ukrainie, ale też samych Ukraińców wyraźnie się pogarszają, o czym obszernie pisaliśmy niedawno w Interii. Złożenie deklaracji wysłania polskich wojsk do pilnowania ustaleń pokojowych między Ukrainą i Rosją mogłoby w tym momencie okazać się politycznym samobójstwem i utorowaniem opozycji drogi do Pałacu Prezydenckiego.
Rzecz w tym, że okoliczności międzynarodowe mamy niezwykłe, a Donald Trump i jego świta postawili Unię Europejską pod ścianą i coraz mocniej ją do niej dociskają. W końcu ktoś może zadać polskiemu premierowi pytanie, czy w obecnych realiach ważniejszy jest długofalowy interes całej Europy, czy partykularny interes jednej partii w jednych wyborach.