Pierwsze posiedzenie nowego Parlamentu Europejskiego to tradycyjnie kwestie organizacyjne i podział łupów. Zgodnie z przewidywaniami, pierwszego dnia sesji deputowani wybrali Robertę Metsolę na nową-starą przewodniczącą europarlamentu. To element szerszej politycznej układanki na szczytach unijnej władzy, w ramach której największe grupy polityczne dzielą między siebie kluczowe funkcje w Unii Europejskiej. Parlament Europejski. Orban i AfD wystawieni O ile Viktor Orban nie łudził się, że ktoś z jego frakcji może rzucić wyzwanie Metsoli w walce o fotel przewodniczącego PE, o tyle bardzo istotne były dla niego dwa inne głosowania. 16 i 17 lipca europarlament wybierał również 14 wiceprzewodniczących i pięciu kwestorów (odpowiadają za kwestie administracyjno-finansowe PE). Frakcje w PE zgłosił pod głosowanie odpowiednio 17 i sześć kandydatur. Nieformalna koalicja rządząca europarlamentem - Europejska Partia Ludowa (EPL), Socjaliści i Demokraci (S&D) oraz Odnowić Europę (RE); sojusz ten dysponuje 401 głosami w liczącym 720 deputowanych PE - pokazała w obu głosowaniach frakcji Orbana, a także nacjonalistom z Europy Suwerennych Narodów, miejsce w szeregu. W pierwszej turze głosowania wybrano 11 wiceprzewodniczących PE - jedynie przedstawicieli koalicji EPL-S&D-RE. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami chadecy otrzymali trzy stanowiska (m.in. dla byłej premier Polski Ewy Kopacz, która zdobyła 572 głosy, co było drugim najlepszym wynikiem), socjaliści pięć, a liberałowie dwa. Jedno miejsce przypadło też frakcji Zielonych, która w tej kadencji nie będzie współrządzić PE, ale współrządziła przez ostatnie pięć lat i wiele osób spodziewa się, że także teraz może popierać koalicję chadeków, socjalistów i liberałów. W drugim, wieczornym, głosowaniu eurodeputowani wybrali troje brakujących wiceszefów PE. Dwa miejsca przypadły Europejskim Konserwatystom i Reformatorom (EKR) - Antonella Sberna i Roberts Zile - a jedno Lewicy (Younous Omarjee). W głosowaniu przepadli kandydaci powołanej do życia przez Orbana frakcji Patrioci dla Europy - Fabrice Leggeri i Klara Dostalova, którzy otrzymali odpowiednio 177 i 116 głosów. Podobny los spotkał Ewę Zajączkowską-Hernik z Europy Suwerennych Narodów (ESN). Kandydaturę Polki poparło jedynie 46 głosów. Populiści i nacjonaliści smakiem musieli obejść się również 17 lipca przed południem, kiedy europarlament przystąpił do wyboru kwestorów. Procedura była ta sama co dzień wcześniej. W pierwszym głosowaniu wybrano czwórkę z piątki kwestorów - wśród nich znaleźli się sami przedstawiciele nieformalnej koalicji rządzącej PE. Dwa stanowiska trafiły do chadeków, jedno do socjalistów i jedno do liberałów. W drugiej rundzie głosowań na ostatnie wolne miejsce został wybrany członek EKR - eurodeputowany Prawa i Sprawiedliwości Kosma Złotowski. Festiwal upokorzeń Orbana w europarlamencie zostaje teraz zawieszony do przyszłego tygodnia, gdy eurodeputowani rozdzielą kluczowe funkcje przewodniczących, wiceprzewodniczących i koordynatorów w 24 komisjach parlamentarnych. O tym, ile miejsc powinno przypaść której frakcji eurodeputowani zadecydują na trwającej sesji PE. Viktor Orban w opałach. Kordon sanitarny działa Dotychczasowe głosowania pokazują jednak, że ten podział niemal na pewno nie zostanie uszanowany. Zgodnie z zapowiedziami europarlamentarzystów skrajna prawica i populiści są bowiem objęci politycznym kordonem sanitarnym tak, jak to miało miejsce w zeszłej kadencji. Oznacza to, że unijny mainstream nie zamierza powierzać im żadnych funkcji kierowniczych i organizacyjnych w strukturach europarlamentu. - Wyliczając to statystycznie, powinny im przypadać dwie komisje, ale w sytuacji, gdy będzie "kordon sanitarny", najpewniej trafią w ręce chadeków i socjalistów - powiedział Interii w zeszłym tygodniu jeden z dobrze poinformowanych europosłów Europejskiej Partii Ludowej, którego pytaliśmy o linię unijnego mainstreamu wobec frakcji Orbana. Jeszcze ostrzej o Patriotach dla Europy wypowiadał się polski eurodeputowany Krzysztof Brejza. - Zapadła decyzja, nie mamy zamiaru współpracować z frakcją Orbana i powoływać ich ludzi na szefów komisji - tłumaczył polityk Platformy Obywatelskiej i członek EPL. - Będą w izolacji. Gdy UE jest atakowana, gdy cywilizacja europejska jest atakowana, gdy trwa agresja rosyjska o podłożu antyunijnym, radykalizmy należy izolować - podkreślił europoseł. Nasi rozmówcy z europarlamentu wskazują jasno na powody odsunięcia na boczny tor nowej frakcji węgierskiego premiera. Po pierwsze, w jej skład wchodzą partie o jawnie populistycznym i antyunijnym charakterze - m.in. włoska Liga, hiszpański Vox, francuskie Zjednoczenie Narodowe czy holenderska Partia Wolności. Chadecy, socjaliści i liberałowie nie ufają temu sojuszowi. Obawiają się z jego strony prokremlowskich działań i prób torpedowania wszelkiej pomocy na rzecz Ukrainy. - Żadnych układów z przyjaciółmi Putina. Jednego dnia się ściskają, a chwilę później Putin morduje dzieci w Ukrainie - zapewnił Interię już w zeszłym tygodniu europoseł Brejza. Drugim powodem, który przechylił szalę na niekorzyść Orbana, jest jego dyplomatyczna ofensywa po tym, jak Węgry objęły prezydencję w UE. Chociaż od tego czasu minęło 2,5 tyg., to węgierski premier był już w Rosji, gdzie spotkał się z Władimirem Putinem, na Ukrainie, gdzie podjął go prezydent Wołodymyr Zełenski, w Chinach, gdzie dyskutował z Xi Jinpingiem, a także w Stanach Zjednoczonych, gdzie podjął go Donald Trump, kandydat republikanów na prezydenta. W każdym z tych miejsc i na każdym z tych spotkań Orban podkreślał, że przyjeżdża jako premier kraju, pełniącego prezydencję w UE. Uzurpował sobie tym samym miano przedstawiciela całej Wspólnoty, chociaż kraj sprawujący prezydencję nie miał i nie ma żadnych kompetencji w zakresie kreowania polityki zagranicznej UE. Lawina konsekwencji "misji pokojowej" Orbana Właśnie ten drugi powód, a więc jeżdżenie po świecie i udawanie emisariusza całej UE, doprowadził do furii europejskich przywódców oraz najważniejsze figury w unijnej hierarchii. Zwłaszcza, że węgierski premier swoje delegacji określił mianem "misji pokojowej". Głosów potępiających Orbana przybywa z każdym dniem, ale na samych deklaracjach tym razem się nie skończy. Jak dowiedziała się Interia, na brukselskich korytarzach coraz poważniej mówi się o możliwości skrócenia węgierskiej prezydencji. Byłaby to sytuacja bez precedensu w UE, która przecież nie słynie z ostrych i gwałtownych reakcji. W powszechnej opinii brukselskiego mainstreamu samowolnym działaniom Orbana należy jednak jak najszybciej powiedzieć "nie", żeby zminimalizować szkody, które węgierski polityk może wyrządzić. Nasi rozmówcy już dzisiaj wskazują, że na wrześniowej sesji Parlamentu Europejskiego szykują się wielkie emocje. Orban przyjedzie wówczas, żeby jako szef kraju sprawującego prezydencję w UE odpowiadać na pytania eurodeputowanych. - Będzie się działo, czeka go ostre grillowanie albo bojkot. Ale raczej grillowanie - prognozuje jedno ze źródeł Interii. Tradycyjnie na pytania europarlamentarzystów szef rządu kraju sprawującego prezydencję powinien odpowiadać na pierwszej możliwej sesji europarlamentu. Konferencja Przewodniczących PE, a więc szefowie wszystkich grup politycznych w PE, zdecydowała jednak nie wystosowywać zaproszenia dla Orbana na inauguracyjną sesję nowej kadencji Parlamentu Europejskiego. Decydujące w tej sprawie było stanowisko przedstawicieli nieformalnej koalicji, czyli chadeków, socjalistów i liberałów. Cel takiego kroku jest oczywisty: prestiżowy policzek dla Orbana, który chciał pochwalić się przed Europą swoją nową frakcją, będącą największą prawicową siłą w PE. To również pokazanie Orbanowi, że nie ma aprobaty dla jego międzynarodowych działań i że w Strasburgu nie jest mile widziany. Bojkot Viktora Orbana. Bruksela bierze się za Węgry Na tym jednak lista konsekwencji się nie kończy. Bojkotowanie Orbana i węgierskiej prezydencji staje się powoli modus operandi unijnych państw i instytucji. Widać to było chociażby 16 lipca na nieformalnym spotkaniu Rady UE ds. energii w Budapeszcie. Część państw - m.in. Polska, Finlandia i Szwecja - zamiast ministrów wysłała jednak do stolicy Węgier ministerialnych urzędników, rozmyślnie obniżając rangę delegacji. Powtórka z rozrywki może mieć miejsce już za półtora miesiąca. 28 i 29 sierpnia w Budapeszcie ma się odbyć kolejny nieformalny szczyt, tym razem unijnych szefów dyplomacji. Jak pisało "Politico", rewanż na Orbanie planuje wziąć wówczas Josep Borrell, ustępujący wysoki przedstawiciel Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. W odwecie za samozwańczą "misję pokojową" Orbana Hiszpan zwołał na 28 i 29 sierpnia formalne spotkanie Rady UE ds. zagranicznych. "Politico" informowało, że inicjatywa ta wyszła bezpośrednio z otoczenia Borrella, ale spotkała się już z aprobatą części państw członkowskich, którym zależy na ustawieniu Orbana do pionu. Orbana na celownik wzięła też Komisja Europejska. Ustami swojego rzecznika Erica Mamera poinformowała, że przez najbliższe pół roku unijni komisarze nie będą brać udziału w nieformalnych spotkaniach Rady UE. To złamanie dotychczasowego zwyczaju, gdy na spotkaniach, także tych nieformalnych, ministrów krajów członkowskich z danej dziedziny (np. gospodarki czy spraw wewnętrznych) obecny był również odpowiadający za dany obszar unijny komisarz. Swoje trzy grosze do grillowania węgierskiego premiera dorzucił również szef Rady Europejskiej Charles Michel. To jemu, podobnie jak Borrellowi, Orban najmocniej nastąpił na odcisk, wyprawiając się bez konsultacji w "misję pokojową" i utrzymując, że reprezentuje w jej trakcie całą UE. W liście Michela do Orbana, którego treść opisało "Politico", belgijski polityk nie zostawia suchej nitki na węgierskim premierze, przekazując mu wprost, że polityka zagraniczna UE to nie jego rola. "Rotacyjna prezydencja w Radzie UE nie ma uprawnień do reprezentowania UE na scenie międzynarodowej i nie otrzymała mandatu od Rady Europejskiej do działania w imieniu całej Unii" - jednoznacznie pisze Michel. Dodaje też, że wyraził się w tej kwestii bardzo jasno już przed wyprawą Orbana do Moskwy, a w tym samym tonie wypowiedział się 5 lipca szef unijnej dyplomacji. Orban, dzięki własnej frakcji i zdominowaniu europarlamentarnej prawicy, chciał zyskać większy wpływ na działania UE, a także poprawić swoją pozycję negocjacyjną w rozmowach dwustronnych Węgier z Komisją Europejską (Węgry starają się m.in. o odblokowanie bardzo potrzebnych rządowi funduszy z KPO). Z kolei samozwańczą "misją dyplomatyczną" próbował wykreować wrażenie, że Węgry mogą być mediatorem między Kremlem i Zachodem, a ponadto, że są jedynym państwem UE, które aktualnie cieszy się zaufaniem wszystkich światowych mocarstw. Na razie, jak widać, korzyści z obu tych ruchów jest jak na lekarstwo, natomiast negatywne konsekwencje piętrzą się przed Orbanem i Węgrami z każdym kolejnym dniem. Łukasz Rogojsz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!