"PiS przygotował na koniec bombę" - sms tej treści od znajomego niemal mnie dziś obudził. Chodzi o nagranie emitowane od rana w prorządowej TVP Info. Prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś opowiada wiceprzewodniczącemu Trybunału Stanu Markowi Chmajowi (przedstawianemu przez Info jako "wysłannik Donalda Tuska"), jak to za pośrednictwem swojego syna, kandydata Konfederacji do Sejmu, wpływa na tę formację, aby nie wchodziła w koalicję z PiS. Banaś zapowiada, że do samego końca, nawet podczas ciszy wyborczej, będzie ostrzeliwał rząd "smaczkami", czyli ustaleniami NIK. Zdarzenie przypomina rozmowy nagrane kiedyś w restauracji Sowa. Ujawniana jest dwuznaczna kuchnia polityki. W teorii zdemaskowany zostaje sam prezes Banaś, zdecydowanie wychodzący poza rolę niezależnego i apolitycznego urzędnika. Cień pada na Konfederację, według słów Banasia popychaną ku koalicji z Tuskiem, i na samego Tuska, który gotów jest korzystać z pośrednictwa prezesa NIK (dodajmy szukającego prywatnej zemsty na PiS) aby klecić pod stołem alianse z Konfederacją. Czy jednak wyrządzi to przeciwnikom PiS dotkliwą szkodę? Bombą byłaby rewelacja pokazująca, jak politycy opozycji działają na szkodę Polaków, społeczeństwa. Czy równie mocne wrażenie robią jedni politycy umawiający się przeciw innym politykom? Marszałek Sejmu z PiS Elżbieta Witek zdążyła ogłosić, że "głos na Konfederację jest głosem na Tuska". Wcześniej, te formułkę rezerwowano dla Lewicy i Trzeciej Drogi. Czy jednak wywoła to szok wyborców Konfederacji? Nie ma tu przecież dowodu, że ich liderzy spiskują z Tuskiem, a jedynie, że Banaś ich do tego zachęca. Tym bardziej nie oburzą się wyborcy Tuska. Uważają oni, że dla pokonania PiS trzeba użyć wszelkich środków i zawierać wszelkie sojusze. A niezdecydowani? Dla nich cała ta kombinacja może się okazać zbyt skomplikowana, więc nieczytelna. Pytanie też, ilu się o niej w ogóle dowie. Kiedy z TVP Info przeszedłem na TVN, tam w najlepsze omawiano "afery PiS". Tematem były właśnie "działki Morawieckiego". Telewizje komercyjne nie muszą się rzucić na temat telewizji publicznej. Dla ludzi pozostających w jednej bańce informacyjnej, rewelacja może się więc okazać trudno dostępna. Jesteśmy na samym końcu kampanii. Sondaże nadal ujawniają, że niczego nie możemy być pewni. "Jak nie umrze, to żyć będzie, tak lekarze powiedzieli" - przypomina się cytat z "Koziołka Matołka" Kornela Makuszyńskiego. Teoretycznie PiS ma małe szanse na samodzielną większość, choć pewnie będzie pierwszy na mecie. Wiele zależy od takich okoliczności jak wejście lub niewejście do Sejmu Trzeciej Drogi. Sytuację komplikuje wynik Konfederacji, która osłabła, ale wciąż ma szansę na odegranie roli języczka u wagi w przyszłym parlamencie. Czy historia intrygi Banasia wpłynie na jej ewentualne decyzje po wyborach? Może, ale chyba jednak nie na sam rezultat wyborczy. Może ostatecznie zwyciężyć nieznacznie PiS, może tak zwana "opozycja demokratyczna". W każdym z tych przypadków będzie się po wyborach szukać winnych. Osób, ale też splotów okoliczności, poszczególnych sytuacji. Spróbujmy wskazać kilka najbardziej charakterystycznych. Porażka PiS, wpadki zasadnicze 1. Afera wizowa: Sztabowcy PiS przyznają, że od momentu jej wybuchu nastąpiło wyhamowanie wyborczej ekspansji ich formacji. - Zaczęliśmy odzyskiwać inicjatywę dopiero tuż przed wyborami - relacjonuje jeden z nich. Czy to tylko wina wiceministra spraw zagranicznych Piotra Wawrzyka, który nie upilnował swojego asystenta? I który patronował ułatwieniom w staraniu się o pozwolenia na pracę i o wizy w krajach Afryki i Azji. Dlaczego odpowiednie służby nie odpaliły tej historii w bezpiecznej odległości od wyborów, skoro zajmowały się nią od kilkunastu miesięcy? Jaką role w tym wszystkim odegrała pasywna postawa szefa MSZ Zbigniewa Raua? Zarazem warto przypomnieć i to, że niełatwo było przewidzieć taktykę opozycji, przede wszystkim Koalicji Obywatelskiej. W odpowiedzi na oskarżenia, że nie przeciwdziałają paktowi imigracyjnemu, politycy KO zrobili aferę z samych masowych zgód na pracę w krajach Afryki i Azji. Przedstawili rząd PiS jako obłudny, choć zarazem narazili się na oskarżenia "Wyborczej", że sami przestrzegają przed masowym napływem obcych. Oczywiście ich kampania bywała dezinformacją. Tusk czy marszałek Senatu Tomasz Grodzki mówili o 250 tysiącach wpuszczonych "za łapówki", co jest nieprawdą. Nie rozróżniano z premedytacją między legalnymi przybyszami, na ogół czasowymi, i nielegalnymi imigrantami. Ale trudno się też oprzeć wrażeniu, że rządzący kompletnie się na to starcie nie przygotowali. Gdy zaś dodać wątek korupcyjny, z oskarżycieli zmienili się w oskarżonych. 2. Afera generalska: To paradoksalne, ale jej pośrednim lub bezpośrednim sprawcą okazał się Mariusz Błaszczak, szef MON, uważany do tej pory za jednego z najbardziej teflonowych polityków PiS. Nie wiemy, czy oskarżył kilka miesięcy temu dowódcę operacyjnego rodzajów sił zbrojnych o zaniechanie poszukiwania rosyjskiej rakiety zasadnie czy bezzasadnie. Ale z pewnością nie starał się o naprawienie relacji z nim i z szefem sztabu generalnego. Więc generałowie się zemścili - swoimi dymisjami. Dając opozycji asumpt do tyrad o chaosie w armii i osłabianiu siły obronnej. Kiedy czyni się z bezpieczeństwa główny temat kampanii, to, jak powiedział Talleyrand, więcej niż zbrodnia. To błąd. Wygląda zresztą na to, że to produkt pychy w pisowskim centrum. Kiedy prezydent wsparł rządzących, szybko mianując następców szefa sztabu generalnego i operacyjnego dowódcy, niemal nie ukrywano w PiS satysfakcji. Wreszcie na czele wojska stanęli właściwi ludzie, generałowie z Wojsk Obrony Terytorialnej, brzmiał przekaz. Błaszczak zdenerwował generałów Andrzejczaka i Piotrowskiego wyłączając ich z akcji ewakuacji Polaków z Izraela. Zrobił to dosłownie na kilka dni przed wyborami. Czy nie mógł się kierować zasadą minimalizowania wszelkich potencjalnych konfliktów w tak delikatnym momencie? Nie, bo jak zawsze w tym towarzystwie uważał, że "ma rację". Porażka PiS, słabości dodatkowe 1. Jarosław Kaczyński: Nie będę go przedstawiał jako wielkiego obciążenia kampanii swojego obozu. Powściągnął swoje felietonowe ciągotki. Nie opowiadał o młodych kobietach "dających w szyję". Wygłaszał monotonne, ale trafiające do własnych zwolenników mowy wymierzone w Tuska i "partię zewnętrzną", jak nazywał całą opozycję. Pytanie, czy gdyby grał subtelniej, pozyskałby więcej nieprzekonanych, jest retoryczne. Taka jego natura i natura jego partii. Można zarazem powiedzieć, że był maksymalnie wyrazisty w wykładaniu o co chodzi w tym wyborczym starciu. Na pewno jednak choćby przykład afery generalskiej obciąża i jego. To konsekwencja atmosfery panującej w centrali PiS od lat. Popełniał też taktyczne błędy. Niepotrzebnie zaatakował Trzecią Drogę na ostatniej prostej zamiast ją przemilczeć. Jeśli blok Kosiniaka-Kamysza i Hołowni przekroczy ośmioprocentowy próg, to także "dzięki" Kaczyńskiemu. Na debatę w TVP, wbrew pozorom oglądaną przez wielką, ponad pięciomilionową publiczność, posłał premiera Morawieckiego, wdającego się w studio w niepotrzebne bijatyki z Tuskiem. Gdyby poszła tam marszałek Sejmu Elżbieta Witek, okazałaby się bardziej teflonowa i wypadła prawdopodobnie lepiej. 2. Prezydent Andrzej Duda i Trybunał Konstytucyjny: Możliwe, że trwałe zablokowanie funduszów unijnych z Krajowego Planu Odbudowy, nie odegrało w ostatniej fazie kampanii tak wielkiej roli, jak można by oczekiwać. Tym niemniej prezydent Duda, kierując się skądinąd uzasadnionymi wątpliwościami, stał się jego grabarzem kierując kolejną ustawę sądowniczą do TK. W jeszcze większym stopniu grabarzami okazali się skłóceni członkowie Trybunału, bez wyjątku rekomendowani przez prawicę. Pat jaki zafundowali temu projektowi, kojarzył się z warcholstwem szlacheckich polityków dawnej sarmackiej Polski. Możliwe, że Unia Europejska nawet po odblokowaniu tej ustawy, znalazłaby kolejne preteksty aby "pisowskiej Polsce" dużych pieniędzy nie dać. Ale nie zrobiono wszystkiego aby ją tych pretekstów pozbawić. Nie zmienia to faktu, że kampanię PiS w całości wypada ocenić jako sugestywną i raczej skuteczną. Można się zżymać na odgrzewanie starych sporów sprzed ośmiu lat, ale ciężko było chyba znaleźć skuteczniejszą broń na moralizującego, prącego jak burza Tuska. Jeśli okaże się to niewystarczające, to chyba także (przede wszystkim?) z powodu ogólnego zużycia obozu rządzącego tak długo... Porażka Koalicji Obywatelskiej, powody główne 1. Relokacja, Martin Weber, ukraińskie zboże: To są "prezenty" sprzyjającej KO i Tuskowi unijnej elity, które w praktyce ją osłabiły. Pakt imigracyjny z mechanizmem nie wykluczającym przysyłania do Polski nielegalnych imigrantów nie miał oczywiście nic wspólnego z polskim kalendarzem wyborczym. Ale członkowie Komisji Europejskiej mogli się przynajmniej postarać o wyraźniejszą deklarację, że Polska przyjmująca masy uchodźców z Ukrainy, będzie z tej procedury zwolniona. Nie potrafili tego. Zupełnym horrendum były wypowiedzi lidera Europejskiej Partii Ludowej, niemieckiego chadeka Martina Webera zapowiadającego "walkę z PiS". W teorii miały Tuska wesprzeć. W praktyce ułatwiły przedstawienie go jako czołowego eksponenta "partii zewnętrznej", ba tylko pomocnika polityka z Niemiec. Dostaliśmy pokaz braku empatii i zrozumienia polskiej mentalności. Decyzja o skasowaniu unijnego embarga na ukraińskie produkty rolne oznaczała wybór Komisji Europejskiej: stawki na Ukrainę ponad zadowolenie Polski. Ale przecież Tusk usiłował przez chwilę grać w tej sprawie rolę obrońcy polskiego interesu narodowego. Słał do Brukseli Michała Kołodziejczaka. Możliwe, że nie wysłuchawszy go, pogrzebano nadzieję KO na zbudowanie jakiejś silniejszej wiejskiej nogi. PiS wygra na wsi, pomimo niezadowolenia z jego polityki rolnej, jakie tam panuje. 2. Film "Zielona granica" Agnieszki Holland: jest symbolem skrajnej niespójności myślenia liberalnych i lewicowych zwolenników opozycji. Z jednej strony poparcie dla żądania de facto otwarcia granicy wschodniej. Z drugiej poparcie dla Tuska, który dziś narzeka, że nie jest ona dostatecznie szczelna i wzywa do ochrony strefy Schengen. Z perspektywy poglądów Holland strefa Schengen nie powinna w ogóle istnieć. Politycy KO próbowali wpłynąć na reżyserkę, żeby zaczekała z pokazem filmu na wybory. Ale się uparła. Najbardziej fanatyczni zwolennicy jej poglądów nie widzą sprzeczności między nimi, a linią opozycji. Sama Holland zapowiada, ze zagłosuje na formację Tuska. Ale dla wielu zwykłych ludzi ta sprzeczność jest widoczna. Sam Tusk usiłował się nie wypowiadać na temat przesłania "Zielonej granicy". Ale PiS-owi udało się go z tym filmem skleić. 3. Donald Tusk: Był atutem swojej kampanii, często błyskotliwy, na pewno wytrwały. Ale zarazem toksyczny, śpiewający tak naprawdę jedną i tę samą pieśń: nienawiści wobec PiS i Kaczyńskiego. Rafał Trzaskowski twierdził: "My chcemy rozmawiać o problemach, oni mówią nieustannie o Tusku". Ale Tusk również mówił cały czas o Kaczyńskim i Morawieckim. Nie przedstawił żadnego planu rządzenia, przeciwnie, przedstawiał swoją kampanię jako "nową Solidarność" walczącą ze złą władzą z powodów moralnych. Wielu to porywało. Ale niezdecydowanych chyba nie przyciągało dostatecznie. Gdyby zamiast Tuska kandydatem na premiera był Trzaskowski, możliwe, że umiałby przynajmniej wywołać wrażenie, że "mówi o problemach". To spalenie się w hejcie wyszło dobitnie na koniec, kiedy Tusk wypadł nieprzekonująco w skądinąd groteskowo zorganizowanej debacie w TVP. 4. Trzecia Droga i Lewica jako przystawki: Tuskowi zarzucano również, że swoimi wielkimi eventami (dwa marsze w Warszawie) odciąga wyborców od dwóch pozostałych partii "demokratycznych". A bez nich nie stworzy potem w Sejmie większości. Coś w tym było, ale chyba większa w tym "wina" samych liderów tych partii. Włodzimierz Czarzasty występował cały czas jako karny sojusznik KO. Kosiniak-Kamysz i Hołownia byli w tym mniej konsekwentni. Ale wciąż powtarzali, że będą rządzić razem z Tuskiem, że nie dzielą ich z nim większe różnice. Skazali się na rolę młodszych braci. Oczywiście ostateczne skutki takiej linii dopiero poznamy. Możliwe, że "młodsi bracia" nie mieli większego pola manewru. Cała polska scena polityczna budowana była od lat według linii polaryzacyjnej: PiS kontra antyPiS. Logika "obrony praworządności i demokracji" ciążyła na tej kampanii. Skądinąd zaś Konfederacja stawiająca na konsekwentną walkę i z PiS, i z KO, też nie uratowała swojego stanu posiadania. Kampania opozycji oparta była na wielkich emocjach, na nieustającym moralizowaniu. Czy można było inaczej? Trudno powiedzieć. Zdawała się jej sprzyjać swoista logika postępu, sympatie mainstreamu w wielu krajach Europy do "nowoczesnych" przeciwników Kaczyńskiego. Tyle że ten mainstream przeżywa własne kłopoty i traci monopol na nieomylność. Czytaj także: Wybory parlamentarne 2023. Kiedy? Najważniejsze informacje. Wszystko, co musisz wiedzieć Lista wszystkich komitetów. Kto startuje w wyborach? Metoda D'Hondta. Jak przeliczane są głosy w wyborach? Wybory 2023. Wyniki exit poll - co to jest i co oznacza?