Doprawdy zestawienie faktów - nawet tych oficjalnie ujawnianych przez rządzących - z narracją polityków Zjednoczonej Prawicy może wywołać co najmniej dysonans poznawczy. Słyszymy od Jarosława Kaczyńskiego, że "to nie jest nawet aferka", lecz "jakiś głupi pomysł, który niektórzy próbowali wykorzystać". Minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau idzie dalej i stwierdza, że "afera wizowa nie istnieje". Jednocześnie dymisjonuje się ważnego wiceministra spraw zagranicznych, który potem trafia do szpitala z załamaniem nerwowym (jak podają media), i pozbawia się go miejsca na liście wyborczej niczym kozła ofiarnego, a CBA już od marca prowadzi śledztwo w sprawie płatnej protekcji przy przyspieszaniu procedur wizowych; na razie zarzuty postawiono siedmiu osobom, trzy aresztowano. Nieźle, jak na "aferkę", w którą zamieszane jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych i ludzie z otoczenia partii rządzącej. Spór niby dotyczy skali procederu, ale czy "ledwie" dwieście wiz za łapówkę w jakiś sposób umniejszałoby wagę sprawy? CZYTAJ WIĘCEJ: Duopol pełną gębą W bagatelizowanie "aferki" zaprzęgnięto jednak polityków władzy, którzy dwoją się i troją, żeby w ramach odwracania kota ogonem obciążyć nią swoich konkurentów politycznych, którzy nie rządzą już od niemal dekady. Wypomina się więc jakieś zakurzone decyzje urzędnicze, jakby afera nie wybuchła teraz, tylko dawno temu za rządów poprzedników. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek wkrótce po orędziu Tomasza Grodzkiego nagrała nawet kontrorędzie, co wyglądało na odruch paniczny, zwłaszcza że marszałek Senatu nie krył, że chodzi mu głównie o to, by zainteresować tematem widzów telewizji rządowej, do których docierają tylko interpretacje korzystne dla władzy. Przy okazji uderzono personalnie w Grodzkiego, który jest na celowniku prokuratury Zbigniewa Ziobry za pomówienia o łapówkarstwo lekarskie, a to wszystko tylko po to, by "aferka" bez żadnego znaczenia za bardzo nie urosła jako temat katastrofalny z punktu widzenia trwającej kampanii wyborczej. Tymczasem im bardziej władza mówi, że afera wizowa jest "aferką", tym bardziej można podejrzewać, że jest czymś znacznie większym. Zamiast wyjaśnić doniesienia o handlowaniu wizami na wielką skalę na przykład na specjalnym posiedzeniu Sejmu, rządzący leją propagandową wodę, by sprawa utonęła w szumie informacyjnym i mydlinach medialnego chaosu. W tym sensie obecne czasy różnią się od tych, kiedy na przykład afera Rywina była wstępem do upadku rządzącej wówczas formacji lewicowej, z czego nigdy już się nie podniosła. Wtedy jednak politycy rozumieli jeszcze, że funkcjonują w świecie umowy społecznej i niepisanych zasad, dzięki czemu bez trudu powołano komisję śledczą, uczestnicy afery byli zmuszeni do publicznego tłumaczenia się z niej, a w mediach pojęcie symetryzmu jeszcze nie funkcjonowało. Takie reguły gry bezpowrotnie minęły. CZYTAJ WIĘCEJ: Sztuczna inteligencja W aferze wizowej oburzające jest także to, że władza gra ksenofobiczną kartą i używa jej nawet w planowanym referendum w dniu wyborów, a jednocześnie usiłuje rozmydlać skandal, którego osią jest zarzut o sprowadzanie do Polski imigrantów przy udziale korupcji. Wszystko to jednak wcale nie musi zaszkodzić rządzącym. Nie tylko dlatego, że suweren jest skutecznie uwiedziony transferami socjalnymi, zakochany w bezceremonialnym traktowaniu przeciwników politycznych i uwikłany w mit sprawczości rządzących. Także dlatego, że "normalna polityka" odeszła do lamusa, moralne oburzenia nie działają, a relatywizowanie wszystkiego to sól rzeczywistości medialnej. Część opozycji wciąż nie umie zrozumieć, że nowymi czasami rządzi zamęt, a czwarta władza nie ma już w sobie takiej pary, jaką miała, gdy skrupulatnie i obficie zajmowała się nagranymi w knajpie pogaduszkami polityków Platformy Obywatelskiej. Być może gdyby marszałek Grodzki zdecydował się na to, by raz w tygodniu wygłaszać informacyjne orędzie do narodu, zbliżyłby się na milimetr do standardów narzucanych i używanych bez skrupułów przez rządzących. Na Węgrzech, gdzie niepodzielnie rządzi Viktor Orbán, opozycja nauczyła się ich i zrozumiała ich funkcję zbyt późno, by marzyć o skutecznym zwycięstwie. Przemysław Szubartowicz