Powiedzieć, że nie wszyscy w PiS są zachwyceni połączeniem ich formacji z Suwerenną Polską, to nic nie powiedzieć. Formacja Zbigniewa Ziobry zwłaszcza przez całą drugą kadencję Zjednoczonej Prawicy była cierniem w oku Jarosława Kaczyńskiego. Stawiała żądania, bezpardonowo krytykowała premiera Mateusza Morawieckiego, groziła zerwaniem koalicji. Nic dziwnego, że wiele osób w PiS-ie nadal ma wobec ziobrystów sporo pretensji. Bez dwóch zdań jedną z takich osób jest Michał Dworczyk. Były szef Kancelarii Premiera nie gryzł się w język, kiedy 30 września w TVN24 poproszono go o opinię na temat mariażu PiS z Suwerenną Polską. - Uważam, że dotychczasowa formuła współpracy, czyli rodzaj koalicji pomiędzy Prawem i Sprawiedliwością a Suwerenną Polską, była absolutnie dobra, sprawdziła się i dlatego jestem przeciwnikiem połączenia Prawa i Sprawiedliwości z Suwerenną Polską - ocenił w "Rozmowie Piaseckiego". Podkreślił też, że wzięcie na pokład ziobrystów zmniejsza szanse PiS na wyborcze zwycięstwo i odzyskanie zdolności koalicyjnych. - W moim przekonaniu to środowisko w dużej mierze jest winne przegranych wyborów w 2023 roku - nie gryzł się w język jeden z najbliższych ludzi Mateusza Morawieckiego. Na koniec wbił też ostrą szpilę samemu Ziobrze, stwierdzając, że "w polityce nie można być - za przeproszeniem - wyrachowanym cynikiem grającym wyłącznie na siebie". Kaczyński: Liczy się zwycięstwo O słowa Dworczyka politycy PiS byli pytani nieustannie przez ostatnie dwa tygodnie. Na Nowogrodzkiej podobne do niego zdanie co do połączenia PiS z ziobrystami ma bowiem znacznie więcej osób. Separacja obu partii trwała przecież aż 13 lat, a starsi stażem politycy PiS wciąż pamiętają ziobrystom, że wbili PiS nóż w plecy w najtrudniejszym dla tej partii okresie - niedługo po katastrofie smoleńskiej i tuż po przegranych wyborach parlamentarnych w 2011 roku. - Są pewne zadry między naszymi środowiskami, to jasne. Suwerenna Polska, wcześniej Solidarna Polska, powstała jako ugrupowanie przeciwko PiS, które ostro z nami rywalizowało - mówił w niedawnym wywiadzie z Kamilą Baranowską Jacek Sasin, członek partyjnych władz i były wicepremier. - Tylko że jeśli my dzisiaj będziemy skupiać się na negatywnych elementach naszej wspólnej historii, na emocjach i niechęci, to do niczego dobrego to nas nie zaprowadzi - tak Sasin uzasadniał konieczność zjednoczenia obu partii. - Dzisiaj musimy przejść do kolejnego etapu, czyli do ofensywy, aby wygrać wybory. Nie możemy pozwolić, by PiS prowadził kampanię sam, a Suwerenna stała z boku - dodał. W jego słowach widać nie entuzjam, tylko chłodną, polityczną kalkulację. Podobne idee przyświecały zresztą samemu prezesowi Kaczyńskiemu, który specjalnie nie krył się z tym podczas kongresu w Przysusze. - To co było, chociaż było różnie, nie może się w tej chwili liczyć. Liczy się zwycięstwo - zwrócił do zebranych na sali polityków pod koniec konwencji. I zaapelował: - Musimy rozpocząć proces konsolidacji, najpierw tej wewnętrznej. Tylko była marszałkini Sejmu Elżbieta Witek próbowała nieco rozluźnić atmosferę, rzucając do mikrofonu swego rodzaju żart: - Witam kolegów i koleżanki w PiS-ie. Wszyscy od dzisiaj jesteśmy pisiorami. Zmiany, zmiany, zmiany W ramach połączenia obu partii dojdzie do istotnych, chociaż nie fundamentalnych zmian, w partyjnych strukturach PiS. Nowym ciałem statutowym jest komitet wykonawczy, w skład którego wejdzie 20 najaktywniejszych posłów. Jak pisała pod koniec września w Interii Kamila Baranowska, "w ramach komitetu będą działały różne podzespoły, zajmujące się konkretnymi tematami np. gospodarką czy sprawami prawnymi". Na czele nowego organu stanie Mariusz Błaszczak, prawa ręka Jarosława Kaczyńskiego i szef klubu parlamentarnego PiS. Pojawienie się na partyjnej mapie wpływów komitetu wykonawczego nie zmienia sytuacji innego z komitetów - politycznego. To kolejne z ciał statutowych PiS, które po zjednoczeniu tej partii z Suwerenną Polską ma skupić się na działaniach strategicznych dla całej formacji. Jądrem decyzyjnym nadal będzie prezydium komitetu politycznego PiS, czyli tzw. PKP. Zostanie jednak uzupełnione o dwóch polityków Suwerennej Polski: Zbigniewa Ziobrę i Patryka Jakiego. Ziobro, wciąż walczący o powrót do pełni zdrowia, na razie swojej funkcji sprawować nie jest w stanie. Jego miejsce pierwotnie miała zająć Beata Kempa, ale weto postawiła Nowogrodzka. Kempa jest aktualnie doradczynią prezydenta Andrzeja Dudy, a relacje Nowogrodzkiej z Pałacem Prezydenckim nie od dziś nie należą do najcieplejszych. Miejsce Kempy najpewniej zajmie ktoś z dwójki: Michał Woś, Michał Wójcik. Pięć celów prezesa Kaczyńskiego Najważniejsze pytanie zadawane przy okazji połączenia PiS z Suwerenną Polską brzmi: po co to Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wbrew pozorom, powodów do zjednoczenia z mniejszą formacją - albo jej aneksji, jak wolą mówić inni - jest całkiem sporo. Po pierwsze, Kaczyński ponownie daje się poznać jako sprawny polityczny taktyk. Kiedy w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy ziobryści dwukrotnie chcieli połączyć się z PiS-em, dwukrotnie otrzymali od Kaczyńskiego czarną polewkę. Kuluarowa plotka głosi, że był to jeden z powodów, dla których ziobryści tak mocno zaleźli prezesowi za skórę w drugiej kadencji. Kaczyński nie chciał na pokładzie ziobrystów, bo ci byli i tak mocni politycznie zarówno w rządzie, jak i w koalicji. Byli na fali, a wzięcie ich do PiS mogło tylko tę falę jeszcze wypiętrzyć. Zamiast tego Kaczyński przeczekał czas prawicowego prosperity i propozycję formalizacji sojuszu przedstawił środowisku Ziobry wtedy, gdy to nie ma już żadnej władzy ani wpływów. Wręcz przeciwnie, nowa władza z coraz większym zapałem rozlicza i ściga kolejnych współpracowników Ziobry. Słowem: Kaczyński przychodzi jako wybawiciel i protektor, negocjuje z pozycji siły. Po drugie, prezes PiS zadośćuczynia swojej politycznej idée fixe, czyli dbaniu o to, żeby na polskiej prawicy nie było nikogo poza jego formacją. Porozumienie Jarosława Gowina zostało rozbite już jakiś czas temu i dzisiaj jego pozostałości błąkają się w okolicach różnych formacji, nie wyłączając PiS-u. Nie stanowią jednak żadnego zagrożenia. Włączenie do PiS także Suwerennej Polski przynajmniej w założeniu daje Kaczyńskiemu poczucie faktycznej kontroli nad obozem Zjednoczonej Prawicy. Poczucie odzyskane po pięciu latach użerania się z wewnątrzkoalicyjnymi problemami. Po trzecie - a łączy się to w pewien sposób z punktem drugim - Kaczyński zabezpiecza przyszłość PiS na prawicy, odbierając potencjalnego koalicjanta Konfederacji. Formacja Krzysztofa Bosaka i Sławomira Mentzena była jedynym miejscem, do którego mogli udać się po polityczne wsparcie ziobryści. Już dzisiaj konfederaci są wedle sondaży, a także patrząc na wynik wyborów europejskich, trzecią siłą polskiej polityki. Ich ewentualne połączenie z Suwerenną Polską stwarzałoby realne zagrożenie dla PiS w kontekście wyborów prezydenckich i później parlamentarnych w 2027 roku. Po czwarte, Kaczyński wpuszcza do swojej, nieco już skostniałej, formacji nieco świeżej krwi. Chociaż sympatią do Suwerennej Polski nigdy nie pałał, to z uznaniem patrzył na codzienną ciężką pracę polityków formacji Zbigniewa Ziobry. Pracę zwłaszcza w "terenie" i zwłaszcza w kampaniach, gdy ziobryści zesłani na odległe miejsca na listach niejednokrotnie brali mandaty, przeskakując faworyzowanych ulubieńców prezesa. Kaczyński niejednokrotnie w ostatnim czasie miał zresztą do swojej partii pretensje o to, że - mówiąc potocznie - za mało zasuwa. Teraz dawni koledzy z listy stają się także kolegami z partii, a Kaczyński, w myśl swojej ulubionej politycznej zasady "dziel i rządź", mówi starym druhom: bierzcie się lepiej do pracy, bo na wasze miejsce są tu już młodsi, ambitniejsi i bardziej zdeterminowani. Wreszcie argument piąty, a więc nowy elektorat. Kaczyński jest świadomy, że demografia bardzo ostro gra przeciwko PiS i jego szansom w kolejnych wyborach. Mówiąc wprost: PiS przestało pozyskiwać nowych wyborców, a ci starzy przegrywają walkę ze swoimi metrykami. To zaniedbanie na własne życzenie, bo zwłaszcza w drugiej kadencji Zjednoczona Prawica sama spaliła mosty łączące ją z kobietami, młodzieżą, metropoliami i przedsiębiorcami. Biorąc na pokład sprawnych w mediach tradycyjnych i społecznościowych, a także bardzo pracowitych, polityków młodego pokolenia z Suwerennej Polski, prezes liczy, że PiS odzyska nieco utraconych wpływów. A przy okazji być może uszczupli też stan posiadania rosnącej ostatnio w sondażach Konfederacji, która właśnie wśród młodych i przedsiębiorców cieszy się największą sympatią.