Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Rok koalicji to głównie rok bez Kaczyńskiego u władzy

Rok bez Kaczyńskiego u władzy to nadal najważniejsze osiągnięcie rządzącej dziś koalicji. Dla twardego i miękkiego elektoratu liberalnej Polski to ciągle wystarczy. Dla twardego elektoratu PiS to wciąż pretekst do mobilizacji. Jednak dla "niezdecydowanych" rok bez Kaczyńskiego u władzy to za mało, aby zmobilizowali się w wyborach prezydenckich 2025. Nie mówiąc już o wyborach parlamentarnych za trzy lata.

Donald Tusk przy urnie podczas wyborów parlamentarnych w 2023 roku
Donald Tusk przy urnie podczas wyborów parlamentarnych w 2023 roku/Jacek Szydlowski/Agencja FORUM

Po roku bez Kaczyńskiego u władzy można nawet powiedzieć, że twardy elektorat PiS zachowuje się lepiej niż aparat tej partii. Jest mniej zdemobilizowany, mniej w nim podziałów i wahań. Twardy elektorat PiS wciąż bardziej wierzy w Kaczyńskiego, niż wszystkie frakcje aparatu, które będą reprezentowane we władzach Prawa i Sprawiedliwości wyłonionych przez sobotni kongres tej partii. 

Taki elektorat to skarb. Kaczyński o tym wie i wokół tego skarbu chce zbudować wehikuł z blokujących się wzajemnie frakcji: CzarnkaMorawieckiegoZiobry (który wesprze Czarnka przeciw Morawieckiemu), Szydło, zakonu PC... Ten wehikuł ma pozwolić mu utrzymać kontrolę nad prawicą przez kolejne pięć lat. 

Niezdecydowanych "rok bez Kaczyńskiego u władzy" nie zmobilizuje 

Niezdecydowani oczekują od rządu wyższych pensji i świadczeń, niższych podatków i składek, większego bezpieczeństwa państwa (albo przynajmniej skutecznego piaru "w temacie bezpieczeństwa państwa"). Oczekują też od koalicji kompromisów i ustaw w kwestiach, które co prawda bardziej mobilizują inteligencję i media, niż duże grupy elektoratu, np. w kwestiach obyczajowych albo kulturowych, ale coś jednak wypada tu zrobić. 

Pytanie, czy koalicja i rząd mogą zrealizować obietnicę wyższych pensji i świadczeń oraz niższych podatków i składek, mając na karku unijną procedurę nadmiernego deficytu. Odpowiedź brzmi "nie". A już na pewno nie w tym roku, ani nie w roku wyborów prezydenckich. 

Koalicja i rząd mogą - w najlepszym razie, jeśli w Polsce lub wokół Polski nie zdarzy się coś wyjątkowo niebezpiecznego - zebrać rezerwy budżetowe z czterech lat rządzenia na rok wyborczy 2027. I wówczas ogłosić, a nawet uchwalić, podniesienie kwoty wolnej od podatku do 60 tysięcy "już w roku 2028". Czyli zrealizować obietnicę wyborczą tak, by obsłużyła dwie kolejne kampanie parlamentarne, tę z 2023 roku i tę z roku 2024.  

Kto powinien rządzić Polską w niebezpiecznych czasach 

Choć niezdecydowanym wyborcom rok, a już szczególnie cztery lata bez Kaczyńskiego u władzy, na pewno nie wystarczą, spróbujmy się tej zrealizowanej jak na razie obietnicy przyjrzeć z innej perspektywy. 

Czy jeśli w USA wygra Trump i Vance (czyli już nawet nie republikanie i na pewno nie konserwatyści), lepiej, żeby Polską rządził Tusk niż Kaczyński, a już na pewno koalicja niż różne odłamy prawicy? Moim zdaniem tak. Polska prawica (jak na razie, bo nie ma dziś władzy) postanowiła zostać lobbystami Trumpa. 

W jej własnym przekonaniu "przeciwko Unii", "przeciwko dominacji Niemiec i Francji" (na Boga, a gdzie dziś dominują Macron i Scholz?!). Ostatecznie jednak lobbing na rzecz Trumpa to lobbing przeciwko geopolitycznym interesom Polski, która w "otwartej globalizacji" - bez Unii, wobec Trumpa, MuskaRosji i Chin - nie ma żadnych szans na ocalenie dzisiejszej, przynajmniej częściowej, jak mawiała Jadwiga Staniszkis "sieciowej" suwerenności. 

Pracując z ambasadorami Trumpa, Muska, Rosji i Chin, prawicowa Polska zachowa co najwyżej parodię suwerenności, gdzie ułani od defilad będą jeździli na mongolskich konikach, wykonując paradne gesty lancami wyprodukowanymi z chińskiego plastiku.  

Jeśli po zwycięstwie Trumpa i Vance'a Putina dostanie Ukrainę, a do Polski trafi zarówno ukraiński rząd na wychodźstwie, jak też podążający za nim zawodowi mordercy na zlecenie Kremla, a także parę milionów kolejnych uchodźców z Ukrainy - wówczas również lepiej, żeby rządził Tusk, niż koalicja PiS i Konfederacji. Ta może bowiem być groteskową mieszanką rekonstrukcji historycznej Powstania Styczniowego i Warszawskiego oraz faktycznej rusofilii, jaka cechuje współczesną skrajną prawicę. 

Blaski i cienie realizmu Tuska

W kontekście nowych niebezpiecznych czasów dobrze, że Tusk stał się tak twardym politycznym realistą. Szczególnie w takich obszarach jak migracja czy bezpieczeństwo państwa. Zawsze zresztą nim był. Już jako przewodniczący Rady Europejskiej walczył z otwieraniem unijnych granic w imię nie minimum bezpieczeństwa politycznych uchodźców czy minimum wsparcia europejskiego rynku pracy, ale w imię "masowej migracji jako nienaruszalnego prawa człowieka". Nawet wówczas, gdy ta masowa migracja liczy się w milionach i jest świadomie akcelerowana przez Władimira Putina w celu ukarania Unii za wsparcie dla Ukrainy (jak to się działo w czasie migracyjnego kryzysu syryjskiego w 2014/2015 roku i jak to się dzieje dzisiaj na granicy polsko-białoruskiej).  

Czasem jednak, w nie tak znowu odległej przeszłości, o swoim politycznym realizmie Tusk musiał mówić półgłosem. Szczególnie kiedy odnosił się do Agnieszki Holland czy Janiny Ochojskiej. W tamtych czasach walczył bowiem o zupełnie podstawowe przeżycie i każde wsparcie było mu potrzebne. Dziś walczy o masowy elektorat, więc głośno daje wyraz swojemu "realizmowi" w sprawie granicy, w sprawie migracyjnej polityki UE, w sprawie bezpieczeństwa państwa, w sprawie budżetu i w każdej innej sprawie. Rozgoryczenie Holland i Ochojskiej jest zrozumiałe, ale zrozumiały jest też realizm Tuska. 

Oczywiście pozostaje pytanie, gdzie kończy się realizm, a zaczyna kapitulacja. Z jednej strony uzasadniony realizm na polsko-białoruskiej granicy, z drugiej strony narodowcy urządzający - przy znaczącej nieobecności policji - atak na imigrantów w Żyrardowie. I to tym pracującym, mieszkającym w hotelu robotniczym, a nie "korzystającym z polskiego socjalu, który powinien być tylko dla Polaków").

Jak daleko można - i należy - cofać się pod ciosami wygrywających na całym Zachodzie prawicowych populistów, aby ocalić podstawowe instytucje i normy liberalnego Zachodu? A gdzie można się cofnąć za daleko. I zamiast utrzymać się na twardym gruncie politycznego, społecznego i cywilizacyjnego realizmu, utonąć razem ze swoimi przeciwnikami w bagnie absolutnego zdziczenia.  

To pytanie, które muszą dziś zadawać sobie zarówno Donald Tusk jak też Jarosław Kaczyński (który absolutnemu zdziczeniu nigdy do końca nie uległ, a jednak dzisiaj musi mocno główkować, jak wchłonąć w siebie, w swoją partię, w swój polityczny obóz, ewidentne zdziczenie młodej alt-rightowej prawicy). 

Realizm polityczny, który nie ześlizgnie się w zwyczajne zdziczenie. Wciąż bardziej kojarzę to z koalicją niż z opozycją, ale zawsze mogę się mylić. 

Cezary Michalski

Radosław Sikorski w Interii: Nigdy więcej nie będziemy już kolonią rosyjską/interia/INTERIA.PL

Zobacz także