Kryzys wewnętrzny w PiS! - pada właściwie codzienne w mediach wszelkiego typu. Politycy obecnie rządzącej koalicji opowiadają, że Jarosław Kaczyński traci wpływ na swoją partię, że staje się bezradny. Co prawda bezpośrednie konfrontacje z prezesem Prawa i Sprawiedliwości, na przykład jego agresywne przesłuchania przez kolejne komisje śledcze, trochę przeczyły tezie, że mamy do czynienia ze zdezorientowanym staruszkiem. Symptomem tego kryzysu ma być wszakże ferment w klubie sejmowym i w partii. Właśnie Jan Krzysztof Ardanowski, dawny minister rolnictwa i ulubieniec prezesa, ogłosił, że występuje z PiS. Polityk chodzi teraz po kolejnych telewizjach i tłumaczy, że Kaczyński stał się obciążeniem dla PiS-owskiej prawicy. Ma tworzyć nową partię. Po co im język apokalipsy? Politycy PiS przemawiają językiem apokalipsy, wieszczą katastrofę. Najmocniej przemawia sam prezes, ostatnio na manifestacji przed Sejmem "w obronie praworządności". Czy mogliby być opozycją bardziej konstruktywną, spokojniejszą? Ten ton, ten styl, zdaje się przemawiać przede wszystkim do już przekonanych, do tak zwanego żelaznego elektoratu. Piszą o tym niechętni tej partii komentatorzy. Oto taki typowy głos, Jakuba Majmurka z "Krytyki Politycznej": "Im dłużej Kaczyński pozostaje w opozycji, tym bardziej zaostrza się mu retoryka. Wczoraj pod Sejmem zarzucił rządowi stosowanie tortur, stwierdził, że rząd, który się do nich posuwa 'tym bardziej może sfałszować wybory', a to co dzieje się w kraju po 13.12. nazwał 'najazdem'. Oskarżając obecny rząd o stosowanie tortur, Kaczyński zachowuje się podobnie nieodpowiedzialnie jak wtedy, gdy oskarżał poprzedni rząd Tuska o to, że wspólnie z Władimirem Putinem odpowiada za śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Efekty tych oskarżeń będą zresztą podobne. Skrajne podkręcenie politycznego sporu i wzmocnienie towarzyszącej mu polaryzacji". Majmurek ma o to pretensje, które można by nazwać "państwowymi", uważa, że prezes PiS psuje debatę i demokrację. Zarazem to zachowanie, nazywane przez publicystę "nieuznawaniem wyników wyborów", ma szkodzić samemu PiS. Jest z takimi głosami jeden problem. Kiedy komentator cytuje zarzut o stosowaniu tortur przez funkcjonariuszy państwa, nawet nie próbuje ocenić, na ile Kaczyński mówi prawdę, na ile powołuje się na prawdziwe fakty. Tymczasem opowieści aresztowanych przekazali adwokaci księdza Michała Olszewskiego i dwóch aresztowanych urzędniczek Ministerstwa Sprawiedliwości. Są one serio badane przez rzecznika praw obywatelskich. Sprostowania ministra Adama Bodnara brzmią mało przekonująco, nie odnoszą się do konkretnych faktów, które można by zweryfikować, choćby poprzez nagrania. Już sam fakt stosowania tymczasowych aresztów w sprawie, gdzie wszystko można wyczytać z dokumentów, świadczy o zmasowanej presji. Celem są oczywiście nie ci zaplątani w sprawę Funduszu Sprawiedliwości ludzie, a politycy klubu PiS, którym zaczęto uchylać immunitety. Możliwe, że to afera realna, a jednak trudno nie zauważyć wyjątkowej brutalności represji. Dotyczy ona zresztą wielu innych historii. Zaczyna się od równie brutalnych przesłuchań przed komisjami śledczymi, ale politycy obecnej koalicji nieustannie zapowiadają, że kogoś zamkną do więzienia. Trudno oczekiwać, że partia opozycyjna nie będzie się w takiej sytuacji bronić, przy użyciu najbardziej dramatycznych okrzyków. Pretensja o to, że staje się nieestetyczna, że bije na ślepo, to pretensja do duszonego, że się szarpie. Pisałem to już przy okazji zamknięcia do więzienia Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Stawką jest wystraszenie PiS-owskiego elektoratu. Obronne okrzyki mają pokazać, że kierownictwo PiS się nie boi. To sam Donald Tusk wytycza Bodnarowi, Romanowi Giertychowi i aparatowi wymiaru sprawiedliwości kolejne cele. Zapewne robi to także po to, aby broniąca się opozycja wyglądała na gromadę ekstremistów i warchołów. Ale ciężko to porównywać z czymkolwiek innym, bo po roku 1989 takiej sytuacji jeszcze nie było. Prezes może się mylić W tej sytuacji opowieści Ardanowskiego, że "można inaczej", brzmią cokolwiek surrealistycznie. Chociaż z drugiej strony... Mieliśmy serię pomyłek prezesa Kaczyńskiego przy układaniu list wyborczych. W przypadku upierania się przy Jacku Kurskim jako dwójce na Mazowszu nie pomagały nawet badania wykazujące, jak niepopularny jest faworyt lidera w prawicowym elektoracie. To sygnał zatraty słuchu społecznego (o czym mówi teraz Ardanowski), ale i kompromitacja systemu, gdzie wszystko od góry do dołu jest układane ręcznie przez jedną osobę. To samo dotyczy tym bardziej uporu Kaczyńskiego, który odmawiał przyjęcia do wiadomości, że jego kandydat na marszałka sejmiku małopolskiego nie ma szans na wygraną, bo jest skłócony z częścią radnych. Należało potraktować instytucję samorządową jako coś autonomicznego i próbować ucierać z radnymi kompromis. Kaczyński długo wolał zaryzykować ponowne wybory, które mogły pozbawić jego partię zwycięstwa w ważnym województwie. Widać tu schyłek jakiejś metody kierowania partią. Pytanie, czy coraz starszy prezes okaże się otwarty na choćby delikatną korektę metod zarządzania. W sytuacji kiedy partia staje się oblężoną twierdzą, będzie to trudniejsze niż w normalnym czasie. Każda krytyka, każde inne zdanie, można widzieć i przedstawić jako zdradę i nawet szczerze w to wierzyć. O realne zdrady zresztą w takim ciężkim okresie łatwiej - by przypomnieć przejście dwóch radnych podlaskiego sejmiku wprost do przeciwnego obozu. Testem będzie tu oczywiście wyłanianie kandydata na prezydenta. Otoczenie Kaczyńskiego przypomina, jak celnym trafieniem było wskazanie przez prezesa mało znanego europosła Andrzeja Dudy, dłuższy czas przygotowywanego do tej roli. Rzecz w tym, że sam Kaczyński uznał potem prezydenta Dudę za swoją pomyłkę, bo w nie każdej sprawie miał on to samo zdanie co lider. Dodatkowo ten nowy kandydat ma się nie kojarzyć z rządami PiS. Może się okazać, że kogoś takiego wymyślić trudno, więc ostatecznym kryterium okaże się posłuszeństwo wobec centrali na Nowogrodzkiej, czyli wobec jednej osoby. Wszystko to prawda, a dodatkowym czynnikiem mogą się okazać ambicje. Choćby Mateusza Morawieckiego, którego Kaczyński już teraz pozbawia możliwości kandydowania w prezydenckich wyborach. Albo Andrzeja Dudy, który może szukać dla siebie nowego miejsca na prawicowej scenie. Już teraz w szeptanych plotkach obaj są podejrzewani, a już zwłaszcza Morawiecki, o zamiar tworzenia czegoś własnego. Poza PiS? Na gruzach obecnej formuły PiS? Nie wiadomo. Co zapowiada Ardanowski? To są wszystko pytania realne. Tylko, na ile realnym jest uznanie za poważnego herolda zmian akurat Ardanowskiego? To że trafnie opisuje wady dworskiego zarządzania PiS, otoczenia prezesa przez potakiwaczy, nie znaczy, że niesie ze sobą coś więcej. W roku 2010 takie same pretensje zgłaszały grupa młodych autorów kampanii prezydenckiej Kaczyńskiego. Stworzyli oddzielną partię. Dziś niektórzy są na powrót w PiS (Adam Bielan), niektórzy poza polityką, a niektórzy po drugiej strony, często stając się specjalistami od szczypania dawnego lidera (Michał Kamiński, Paweł Kowal). W rok później po nieudanej kampanii parlamentarnej podobne wnioski sformułowała grupa Zbigniewa Ziobry. Kaczyński reagował szybkimi partyjnymi represjami, ale okazywało się, że jego krytycy są postaciami zbyt małej politycznej wagi, aby mu poważnie zagrozić. W zderzeniu z jego realną charyzmą, choćby sąsiadującą z poważnymi wadami, okazywali się pieśnią jednego sezonu. Niektórych z grupą Ziobry na czele przyjmował na powrót do swego obozu. Jedyną poważniejszą konkurencją z prawej strony pozostaje za to Konfederacja, gdzie poza Przemysławem Wiplerem próżno szukać zbiegów z PiS. Wsłuchuję się w to co mówi Ardanowski i poza technicznymi racjami, dotyczącymi sposobu funkcjonowania partii, niczego nowego nie słyszę. Jego konflikt z PiS zaczął się od jego pretensji o "piątkę dla zwierząt" - w imieniu rolników. Miał rację? Nie miał racji? Ale to właśnie on ma zbliżyć prawicę do miejskiego elektoratu? Dostęp do wielkich miast to dziś przecież jej największy problem. Można zakładać, że kiepskie rządzenie nowej koalicji otworzy więcej przestrzeni dla prawicowej kontestacji - rosnące ceny energii to pierwszy tego symptom, a mogą się pojawić następne, w tym napływ imigrantów kojarzonych z Unią Europejską. I można twierdzić, że zmiany społeczeństwa polskiego, w którym element wielkomiejski, obyczajowo progresywny, odgrywa coraz większą rolę, skazuje tę prawicę na marginalizację, dopóki nie wymyśli się sama na nowo. W obu tych przypadkach nie znam recepty na to wyzwanie Jana Krzysztofa Ardanowskiego. Sojusz z Pawłem Kukizem? Ależ to błyskotliwy, nieustannie zmieniający zdanie polityczny celebryta, który roztrwonił swój obóz. Kaczyński ma przed sobą potężne problemy, nie wychował sobie logicznego następcy. Ale na razie, dopóki najpoważniejszym wyzwaniem jest były minister rolnictwa, prezes chyba może spać spokojnie. Piotr Zaremba ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!