Miażdżąca przewaga - przynajmniej w tym wymiarze - Morawieckiego i Mastalerka nad Czarnkiem czy Szydło, to nie tylko kwestia języka, ścieżek wykształcenia czy zawodowych CV. Morawiecki i Mastalerek są nowocześni jak Gilead (tradycjonalistyczne państwo z powieści Margaret Atwood), gdzie najnowocześniejsze bronie i techniki kontroli osłaniają pseudotradycjonalizm, neofundamentalizm, osobne wychowanie dziewczynek i chłopców do zupełnie różnych "charyzmatów", czyli do służby (w przypadku dziewczynek) i władzy (w przypadku chłopców). Swoją drogą o paradoksie Gileadu powinny pamiętać "dziewczyny od Konfederatów" i inne ambitne kobiety na dzisiejszej intelektualnej prawicy. Serena Joy, żona komendanta Gileadu, była w schyłkowym liberalizmie, tuż przed jego upadkiem, noszoną na rękach przez "prawicowych chłopców" niepokorną intelektualistką, prowokacyjną pisarką, odważną i spostrzegawczą krytyczką patologii zbyt radykalnego, zbyt pewnego siebie postępu. Dopiero po narodzeniu się realnej Republiki Gileadzkiej Serena dostrzegła, że zaczyna być delikatnie wypraszana z gabinetów, w których jej mąż i inni "prawicowi chłopcy" nalewają sobie whisky do kryształowych szklanek, zapalają cygara i zaczynają rozprawiać o władzy. Nowoczesny cynizm Nowoczesność Mastalerka i Morawieckiego jest bardzo realna, a jednocześnie jest trochę jak dowcip o "zmodernizowanej świadomości nieszczęśliwej" z "Krytyki cynicznego rozumu", najlepszej książki Petera Sloterdijka. "Zmodernizowana świadomość nieszczęśliwa" (złośliwe nawiązanie do Hegla) to odpowiedź tradycjonalizmu na przemoc modernizacji i lodowaty chłód "odczarowania". Zaprawieni już w bojach przeciw Oświeceniu neotradycjonaliści, ci którzy przetrwali, pasożytują na technologiach nowoczesności, budują broń atomową dla irańskich mułłów, malują na pancerzach supernowoczesnych czołgów twarz Jezusa z Całunu Turyńskiego albo nazywają dywizje pancerne imionami starogermańskich bóstw. "Bądźcie dziećmi w sercu, ale nie w rozumie", jak napisał Święty Paweł w liście do Koryntian, przepowiadając w ten sposób rozwój całego "rozumu instrumentalnego", całego nowoczesnego cynizmu, zarówno po stronie chrześcijan jak też po stronie ich wrogów. Morawiecki "jest dzieckiem w sercu", kiedy roztkliwia się nad uciśnioną Polską, "ale nie w rozumie", kiedy posługuje się korporacyjną wiedzą o kreatywnej księgowości i manipulacji. Nie jest "dzieckiem w rozumie", kiedy zamawia sobie najdroższą niemiecką limuzynę jako prezes banku. Jest "dzieckiem w sercu", kiedy za dodatkowe pieniądze załatwia sobie litery AK i datę wybuchu Powstania Warszawskiego na tablicę rejestracyjną tego samochodu. Podobnie może być z Mastalerkiem, podczas gdy Szydło jest zdecydowanie poczciwsza, bardziej jednowymiarowa. Mastalerek i Morawiecki są tak samo "nowocześni" jak wielu przed nimi. Są realnie kompetentni, jeśli chodzi o zarządzanie pieniędzmi i najnowocześniejszymi technikami manipulacji. Jednocześnie jednak są kompletnie nieprzewidywalni. W innych (z mojego punktu widzenia "lepszych") czasach mogliby być liderami liberalno-konserwatywnych czy chadeckich partii. Mogliby być kompetentnymi funkcjonariuszami i skutecznymi obrońcami liberalnych instytucji. Jeśli porównam Mateusza Morawieckiego z Franciszkiem Sterczewskim czy Marcina Mastalerka z Jackiem Żakowskim, nie mam wątpliwości, kto wygra dzisiaj i kogo chciałbym mieć po stronie liberalnych instytucji kiedyś, w tych moich "lepszych czasach". Podobnie zresztą jest, kiedy porównuję Sławomira Mentzena (zdolnego do uporządkowanej nauki i pracy) z pierwszym lepszym lewicowym millenialsem czy przedstawicielem pokolenia Z, który na łamach bijącej przed nim pokłony liberalnej prasy przedstawia (najczęściej w fatalnej polszczyźnie, bo przecież gramatyka i składnia to faszyzm) krytykę "kultury zap...dolu", czyli krytykę nauki i pracy, do których sam nie jest zdolny. Dziś jednak, kiedy nowoczesność i Oświecenie znalazły się w głębokim kryzysie, Morawiecki i Mastalerek, a więc ludzie, którzy w lepszych czasach byliby świetnymi urzędnikami i obrońcami panującej kiedyś przez chwilę na naszym kontynencie i całym Zachodzie liberalnej hegemonii, szukają alternatyw, miejsc, gdzie mogliby zakwitnąć, zrealizować swoje nieposkromione ambicje. Gotowi udać się w ślad za Trumpem, Orbanem czy Marine Le Pen na kompletne bezdroża, do najdzikszej globalnej dżungli, jeśli tylko mają wrażenie, że to tam dzisiaj znajdują się Potęga i Władza. Globalsi i lokalsi skazani na współpracę A jednak bez Czarnka, Szydło i Barbary Nowak Morawiecki i Mastalerek nie wygrają w Polsce. Jako ludzie głęboko już zmodernizowani, z punktu widzenia powiatowej Polski są zbyt inni, zbyt dziwni, mocno nadmiarowi. Wiedzą to doskonale, dlatego zarówno oni, jak też ich ludzie (Dworczyk i spora grupa działaczy PiS czy paru urzędników w Kancelarii Prezydenta), pytani o Czarnka, Szydło, a nawet o Suwerenną Polskę odpowiadają: "prawica musi mieć skrzydła". Zarówno globalsi jak też i lokalsi byliby nierozsądni pozwalając na rozłam w Zjednoczonej Prawicy. Nie dlatego, by była ona dziś zjednoczona w wymiarze wartości, diagnoz czy wizji. Przez osiem lat Kaczyński jednoczył ją na zasadzie dopuszczenia do podziału łupów, którymi było - zarówno dla frakcji globalsów jak też dla frakcji lokalsów - polskie państwo i cały jego budżet. Podział łupów się skończył, nie znaczy to jednak, że skończyła się jedność prawicy. Dziś jednoczy ją lęk przed zagładą z rąk Tuska. Prawicę jednoczy dzisiaj najprostsza wola przeżycia. Morawiecki i Mastalerek, Czarnek i Szydło wiedzą, że rozłam pod czujnym okiem Donalda Tuska i Romana Giertycha (jednego z bardzo niewielu ambitnych i utalentowanych ludzi, których obecność "kierownik" wokół siebie jeszcze toleruje) oznaczałby zagładę ich struktur, pieniędzy, utratę żmudnie budowanej przez osiem lat pozycji społecznej. Globalsi i lokalsi mogą się nienawidzić, jednak - o ile mam rację i nie są głupcami - nie rzucą się sobie do gardeł. Obie strony mogą nawet udawać, że uznają przywództwo Kaczyńskiego. W rzeczywistości wiedzą, że Kaczyński nie będzie rządził przez swoje wymarzone kolejne pięć lat, on już nawet dziś przestaje rządzić. Będą jednak ostrożnie, na zimno, przygotowywać się do sukcesji. Będą umacniać własne przyczółki i niszczyć przyczółki konkurentów, jednak pozostaną "jednością", gdyż każdy podział zniszczyłby ich natychmiast. Skoro tak uważnie, z tak bliska, obserwują ich Roman Giertych i Donald Tusk. Cezary Michalski