PiS wciąż ma dość wysokie poparcie społeczne, ale władza Jarosława Kaczyńskiego się chwieje. Jego partia choruje od środka, a on sam ma coraz mniej instrumentów, by skutecznie maskować symptomy wewnętrznych napięć. Radni PiS, którzy blokowali wybór marszałka województwa małopolskiego, zmusili prezesa do tego, by ustąpił i poszedł na zgniły kompromis. Zrobił to tylko po to, żeby podtrzymać fikcję partyjnej jedności i uniknąć drogich przedterminowych wyborów, ale w istocie jest to porażka, ponieważ w świecie partyjnej monowładzy liczą się tylko te rozwiązania, które mają autoryzację prezesa. Wszystkie inne naznaczone są skazą, która zostanie zapamiętana jako niewybaczalne upokorzenie. Głęboka frustracja Zjednoczona Prawica wprawdzie uratowała przywództwo w Małopolsce, ale przegrał kandydat Kaczyńskiego, a on sam już wie, że jego osobisty autorytet został poważnie nadwątlony. Tego procesu nie da się zatrzymać, a wybory prezydenckie będą jedynie testem na to, czy szef PiS obroni partię przed tymi, którzy szykują się do przejęcia w niej władzy. PiS-owski senator Marek Pęk po małopolskich wyborach posunął się nawet do stwierdzenia, że "mamy w PiS coraz większy kryzys przywództwa", a "partia jest skłócona". To jawne przekreślenie partyjnych przekazów, którymi politycy opozycji próbują karmić media, o jedności i zgodnych, ale różniących się "skrzydłach". Tymczasem jeden z partyjnych skrzydłowych, Jan Krzysztof Ardanowski, właśnie zapowiedział budowę alternatywnej wobec PiS partii, stwierdzając, że "czas Kaczyńskiego dobiegł końca". Zresztą były minister rolnictwa był tym, który jako jeden z pierwszych domagał się wewnętrznych rozliczeń po utracie władzy przez PiS oraz zmiany stylu uprawiania polityki. Nic takiego się nie stało i raczej się nie stanie. Widać, że Kaczyński nie ma pomysłu na zmianę albo nie jest w stanie przekroczyć samego siebie. Wciąż więc atakuje Donalda Tuska kartą niemiecką, mówiąc na przykład, że obecny premier jako młody człowiek miał "przejść szkolenie w Niemczech". Tego typu retoryka być może wciąż trafia do najtwardszego elektoratu, ale jest objawem nie tyle poważnej polityki, ile głębokiej frustracji. Podobnie zresztą jak zwoływanie przez Kaczyńskiego, którego rządy były pasmem deliktów konstytucyjnych, demonstracji w obronie praworządności. Cała jaskrawość cynizmu Orwellowskie odwracanie znaczeń było w świecie Kaczyńskiego fundamentalną metodą sprawowania rządów. Gdy PiS znalazł się w opozycji, nic się nie zmieniło. Obrona aresztowanego w sprawie afery Funduszu Sprawiedliwości księdza Michała Olszewskiego przybiera formy co najmniej skrajnej przesady. Politycy PiS i sprzyjające partii media donoszą o "torturach" i robią męczennika z człowieka, na którym ciążą bardzo poważne zarzuty prokuratorskie. A z samego faktu, że nosi sutannę, czynią okoliczność łagodzącą, choć osoby duchowne podlegają przecież temu samemu prawu, co wszyscy obywatele. Abstrahując od faktu, że o winie bądź niewinności zdecyduje niezawisły sąd, a instytucje państwa dementują sensacyjne doniesienia o niedoli więziennej podejrzanego, tego typu front obronny organizowany przez byłych miłośników aresztów wydobywczych nosi cechy jaskrawego cynizmu. Ale cynizm to także metoda. Kaczyński będzie więc nadal straszył Niemcami, obiecywał bezwzględne rozliczenie Tuska ("do dożywocia") i zwoływał do protestów własną karykaturę "komitetu obrony demokracji", ale tylko po to, by osłonić tym wewnątrzpartyjną rozgrywkę przed wyborami prezydenckimi. Przesądzona dekompozycja Głównym jego celem będzie zaś wyłonienie takiego nieznanego kandydata, który w przyszłości nie zechce sięgnąć po władzę w partii, okaże wdzięczność za kampanijną akcję promocyjną i będzie mógł pełnić rolę prawej ręki prezesa przy budowie jego oblężonej twierdzy. Tych kryteriów nie spełniają ani Beata Szydło, ani Mateusz Morawiecki, ani Andrzej Duda z Marcinem Mastalerkiem, którzy apetyty polityczne mają duże i rosnące. Dziś wprawdzie nie ma żadnej pewności, czy plany Kaczyńskiego doprowadzą go tam, gdzie chce - o tym zdecydują najbliższe miesiące - ale dekompozycja polskiej prawicy jest już przesądzona. Przemysław Szubartowicz