Wypowiedź, która padła z ust premiera w stolicy Rumunii, to nie pierwszy sygnał wysyłany przez szefa rządu. - Wszyscy jesteśmy naprawdę bardzo przejęci. My w Polsce musimy zdać, być może, najtrudniejszy egzamin od niepamiętnych lat - kilka tygodni temu, podczas konferencji prasowej w KPRM mówił Tusk. - Nie chcę epatować zbyt mocnymi sformułowaniami, ale uwierzcie mi państwo: sytuacja, w jakiej znalazła się Europa, Ukraina, Polska wymaga skupienia energii i maksymalnej solidarności (...) całego polskiego narodu - dodał. Na ile te słowa powinny budzić niepokój? Czy rząd ukrywa coś przed Polakami? Z pewnością wypowiedź premiera może sprzyjać rozwojowi teorii spiskowych. Zwłaszcza w kontekście słów Jarosława Kaczyńskiego z grudnia 2022 r., której udzielił w wywiadzie dla "Gazety Polskiej". Jak przyznał szef PiS, Polska wiedziała o pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę jeszcze przed wybuchem wojny. - Choć mogę też już powiedzieć, że pewne analizy dość długo sugerowały, iż działania wskazujące na Ukrainę jako cel agresji mogły być tzw. maskirowką, a prawdziwy kierunek ataku był na północy. Oczywiście z czasem sytuacja stawała się coraz bardziej oczywista i jednoznaczna - wyznał prezes PiS. Eksperci zajmujący się tematyką wschodnią i politycy, z którymi rozmawiała Interia, tonują nastroje. Wszyscy są zgodni: z pewnością nie powinniśmy się bać. Rosja a Europa. Zastanawiające słowa Donalda Tuska - To, co widzimy za wschodnią granicą, powinniśmy przekuć na pewną mądrość: myślenie o zabezpieczeniu siebie i rodziny, gospodarki, budżetu państwa - mówi Interii Mirosław Suchoń z Polski 2050, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji do Spraw Służb Specjalnych. - Służby są oczywiście odpowiedzialne za analizę, zbieranie informacji. Tak, aby żadne wydarzenia nas nie zaskakiwały. Jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa swojego i bliskich, trzeba myśleć w kategoriach praktycznych - podkreśla. W podobnym tonie wypowiadają się przedstawiciele resortu obrony narodowej, ale i niezależni eksperci. Jak usłyszeliśmy, widma wojny w Europie wcale nie da się wykluczyć. Wręcz trzeba się z nim liczyć. Niemniej, nasze działania mogą zapobiec wybuchowi konfliktu. - Trudno nie dostrzec, że raz na jakiś czas na Starym Kontynencie dochodzi do wojen i przesileń. Dwukrotnie większe pieniądze przeznaczane przez nas na zbrojenia to żaden przypadek. Nie chodzi ani o straszenie, ani uspokajanie - przekazał nam Cezary Tomczyk z PO, wiceszef MON. Wiceministrowi wtóruje były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie. - Społeczeństwu trzeba uzmysłowić, że dzisiaj bezpieczny czas w Europie dobiegł końca. A mówimy o tym w kontekście Rosji, która przestawiła swoją gospodarkę na gospodarkę wojenną. Wszystko to ma szczególne znaczenie dla państw frontowych - mówi nam Robert Pszczel, obecnie ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia. Tak alarmistyczne wypowiedzi mogą budzić niepokój. Dlatego zapytaliśmy Cezarego Tomczyka, czy w kontekście wybuchu potencjalnej wojny, rząd ma jakąś wiedzę, którą nie chce podzielić się ze społeczeństwem. Odpowiedział krótko: - Nie warto szukać sensacji, przyszłość jest dopiero przed nami. Jak powiedział nam wiceminister, nasi politycy muszą przekonać teraz sojuszników i szerzej, świat, do przestawienia swojej gospodarki na tryb przemysłu obronnego. - Musimy pokazać, że Europa jest silna. To się dzieje. Po wizycie Donalda Tuska we Francji, w Niemczech, telefony rozdzwoniły się jeszcze tego samego wieczora, jeśli chodzi o inicjatywy, które można przeprowadzić wspólnie - mówi nam Tomczyk. - Przykładem choćby koalicja opancerzona, budowanie zdolności pancernych na rzecz Ukrainy. Wszystko wydarzyło się tego samego wieczora, kiedy premier był w Berlinie - dodał. Europa odzwyczaiła się od wojny. Niesłusznie Rozmówcy Interii są zgodni: Stary Kontynent, ale i cały świat, muszą przeznaczyć większe nakłady finansowe na budowanie własnego potencjału obronnego. - Choćby trzy państwa należące do Grupy G7 nie wypełniają swoich własnych obowiązków: Kanada, Włochy i Niemcy nie płacą 2 proc. PKB na zbrojenia. Przez lata społeczeństwa Zachodu odzwyczaiły się od widma wojny. Dlatego mamy problem z przemysłami obronnymi, zbrojeniem - mówi Interii Pszczel. Nasz rozmówca podkreśla, że w pewnym sensie Rosja już teraz wypowiedziała wojnę Europie Zachodniej. Zwłaszcza w kontekście działań hybrydowych. - To nie krasnoludki niszczą kable czy ropociągi na Morzu Bałtyckim. Ktoś zajmuje się dezinformacją, korupcją. Nie ma kraju w Europie Zachodniej, który nie byłby przedmiotem agresji hybrydowej - uważa Robert Pszczel. - Mamy dziesiątki przykładów: choćby broń chemiczna w Wielkiej Brytanii, przypadek otrucia Siergieja Skripala, nie wspomnę nawet o agresywnej retoryce. Obserwowałem ją z bliska w Rosji. Widać, że ten kraj przygotowuje się do wojny - powiedział. Dlatego trudno dziwić się retoryce krajów frontowych jak Litwa, Łotwa, Estonia czy Polska. Wbrew putinowskiej propagandzie, to wcale nie są państwa, które "pobrzękują szabelką". W tym kontekście sytuacja jest jasna: to Władimir Putin jest winny zburzenia dotychczasowego porządku. - To kraje najbardziej narażone na scenariusz konfliktu, więc chcą go uniknąć. Jeśli chcesz uniknąć konfrontacji musisz pokazać, że masz zdolności, które zniechęcą potencjalnego agresora. Doprowadzą go do wniosku, że nie jest w stanie wygrać wojny, bo koszty będą horrendalne. To najlepsza forma zapobieżenia starcia - uważa ekspert OSW. Rosja a Europa. Na co się przygotować? Jedno jest pewne: czasy beztroskiego pokoju w Europie minęły. Rosja jest nieobliczalna, pręży muskuły, a my musimy być tego świadomi. - Stare dobre powiedzenie mówi: "chcesz pokoju, szykuj się do wojny". W tym kontekście musimy wzmocnić wysiłki związane z budowaniem zdolności obronnych. Nic tak nie odstrasza agresora jak doborowe jednostki i odporna gospodarka - mówi nam Mirosław Suchoń. Nie oznacza to jednak, że jako społeczeństwo powinniśmy się czegokolwiek obawiać. Chociaż nie mamy wpływu chociażby na wybory w Stanach Zjednoczonych, żeby uniknąć konfliktu, wolny świat musi zwiększać własny potencjał obronny, żeby jak najbardziej zniechęcić Rosję do ataku. Co w takiej sytuacji mogą, a może powinni zrobić zwykli obywatele? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Jak jednak mówi nam wiceszef sejmowej komisji ds. służb specjalnych, pierwsze "szkolenie" przeszliśmy już podczas pandemii koronawirusa. - Kiedyś było normą, że w domu przechowywaliśmy zapas na krótki czas, który pozwoli przetrwać sytuacje niekoniecznie związane z działaniami wojennymi, ale na przykład z atakami terrorystycznymi. Wymierzonymi choćby w elementy infrastruktury energetycznej, powodującymi problemy z dostępnością energii - mówi Mirosław Suchoń. - Nad tym powinniśmy się zastanawiać. Mowa choćby o posiadaniu zbioru dokumentów, który można wziąć pod rękę i wyjść z domu. Z reguły, kiedy dochodzi do kryzysu, decyzje trzeba podejmować od razu. Zdrowe podejście jest tu wskazane - podkreśla. Jak usłyszeliśmy od polityków koalicji rządzącej, rząd pracuje obecnie nad nowymi przepisami dotyczącymi obrony cywilnej. Mają "wpisywać się w aktualne wyzwania". Jakub Szczepański *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!