Sobotni wiec wyborczy Donalda Trumpa w Karolinie Południowej odbił się szerokim echem na całym świecie. Były prezydent zadeklarował, że jeśli ponownie zajmie Gabinet Owalny w Białym Domu, w razie rosyjskiej agresji nie pomoże partnerom z NATO, którzy nie wypełniają swoich zobowiązań finansowych wobec Sojuszu Północnoatlantyckiego. - Jeden z prezydentów dużego kraju zapytał mnie: No cóż, proszę pana, jeśli nie zapłacimy i zostaniemy zaatakowani przez Rosję, czy będzie pan nas chronił?" Odpowiedziałem: "Nie, nie będę was chronił. Właściwie zachęcałbym ich (Rosję), żeby zrobili z wami, co chcą. Musisz zapłacić - zaznaczył. Nie podał jednak nazwiska przywódcy, z którym rozmawiał. Donald Trump. "Szkodliwa narracja" o NATO Zgodnie z danymi NATO z lipca ubiegłego roku to Polska jest liderem w zestawieniu państw sojuszu, które procentowo wydają najwięcej na własne bezpieczeństwo. Kolejne pozycje zajmują Stany Zjednoczone, Grecja i Estonia. Kto wypadł ze stawki i mógłby się narazić na potencjalne niezadowolenie Donalda Trumpa? "Pod kreską" na poziomie poniżej 2 proc. PKB na obronność znalazły się m.in. takie państwa jak Francja (1,9 proc.), Holandia (1,7 proc.), Norwegia (1,67 proc.), Niemcy (1,57 proc.), Włochy (1,46 proc.) czy Hiszpania (1,26 proc.). I chociaż w kontekście wydatków na zbrojenia postawa tych państw pozostawia wiele do życzenia, rozmówcy Interii uważają, że Donald Trump powinien czasem ugryźć się w język. Lepsze to niż opowieści o porzucaniu zaatakowanych sojuszników. - Taka narracja jest szkodliwa, niewłaściwa, niefortunna i niebezpieczna zarazem. Podważanie fundamentów Traktu Waszyngtońskiego, które wspiera art. 5 to de facto podważanie obecności amerykańskiej w NATO - powiedział nam gen. Mieczysław Gocuł, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. - Daje to wiele do myślenia, wskazuje na potrzebę poszukiwania głębszej integracji europejskiej w obszarze bezpieczeństwa i obrony Unii Europejskiej - dodał. Gen. Roman Polko, były szef GROM: - Trump mógł się w ten sposób wypowiedzieć na zamkniętym posiedzeniu, żeby nie korzystała na tym kremlowska propaganda. Z drugiej strony, nie można udawać, że nic się nie dzieje, gdy wiele bogatych krajów z potężnym przemysłem i PKB nie robi nic, żeby samemu zapewnić sobie bezpieczeństwo - uważa. Według Justyny Gotkowskiej, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, podobne wypowiedzi kandydata na amerykańskiego prezydenta mogą skłonić Kreml, aby testować NATO. Wszystko zależy od interpretacji Moskwy. - Czy dla Rosji to motywowanie Europy Zachodniej, żeby wydawać więcej, blef Trumpa, który poskutkuje większymi wydatkami? Czy takie wypowiedzi są interpretowane jako słowa wypowiedziane na poważnie? - zastanawia się wiceszefowa OSW. - Jeśli Rosjanie będą chcieli konwencjonalnie zaatakować taki kraj (przeznaczający poniżej 2 proc. PKB na obronność - red.), mamy problem - uważa. Trump i NATO. Europejskie pieniądze niezbędne Art. 3 Traktatu Waszyngtońskiego stanowi, że sojusznicy są zobowiązani do tworzenia i utrzymywania zdolności opierania się atakom zbrojnym. - Nie ma sankcji, które wymuszałyby realizowanie tego punktu. Donald Trump, jako kandydat na prezydenta, mógłby to zrobić bardziej dyplomatycznie, a huknął w swoim stylu - mówi gen. Polko. - Nie dziwię się, że jest wkurzony, ale wątpię, aby przeszedł od słów do czynów - uważa. Bez wątpienia, w NATO Stany Zjednoczone są liderem, jeśli chodzi o wydatki na obronność. Nie dość, że dysponują 1,34 mln żołnierzy, w armię inwestują 860 mln dolarów rocznie. Z kolei sytuacja na Starym Kontynencie, przede wszystkim na zachodzie, pozostawia wiele do życzenia. - Łatwiej powiedzieć, kto płaci powyżej 2 proc. PKB, niż wymieniać tych, którzy tego nie robią. Najbogatsze zachodnie kraje, nawet te namawiające do budowy europejskich sił zbrojnych, wręcz w kontrze do NATO, bo taka była wymowa, nie realizują podstawowych zobowiązań - uważa gen. Polko. - Z Berlina słyszymy, że jest obawa przed agresją i wojną, a Niemcy nie robią się nic, żeby zadbać o własne bezpieczeństwo, nie mówiąc o pomocy Ukrainie - dodał. Jeśli chodzi o finansowanie własnych zdolności obronnych, o latach zaniedbań mówią zarówno wojskowi, jak i analitycy. Justyna Gotkowska jest zdania, że jeszcze przed wyborami prezydenckimi w USA Europa powinna jasno dać do zrozumienia: jesteśmy w stanie więcej wydawać na obronność. Nawet 3 proc. PKB. I to nie bez powodu. - Po latach zaniedbań, nie ma wyjścia, żeby odbudować zdolności i przygotować się na przyszłe zaangażowanie Amerykanów na Indo-Pacyfiku. Europejscy sojusznicy powinni pokazać w Waszyngtonie, że wypełniają to, do czego się zobowiązali - mówi wiceszefowa OSW. - Stawiają swoje siły w gotowości, oferują zdolności, co do których wszyscy zgodzili się na szczycie w Wilnie - podkreśla. Jak usłyszeliśmy, Stary Kontynent musi również udowodnić, że Ukraina jest w Europie równie ważna jak za oceanem. Dlatego na pomoc dla naszych wschodnich sąsiadów trzeba wydawać tyle samo, o ile nie więcej jak w USA. - Wszystko zależy więc od tego, jaką ofertę położymy na stole - mówi nasza rozmówczyni. Polska nie musi się bać Trumpa? Jako lider w wydatkach na obronność sojuszu Polska nie powinna się obawiać deklaracji Donalda Trumpa. Przynajmniej w kontekście potencjalnej pomocy USA w razie agresji rosyjskiej. Zresztą, podobnie zachowują się wszystkie państwa w regionie, które mają za miedzą Rosjan. - Państwa na wschodniej flance spełniają warunki, pozostali członkowie znajdują się jakby "za plecami" tych krajów. Wydaje się, że wzrost wydatków na zbrojenia jest zauważalny w całej Europie. Niektóre państwa nie spełniają jeszcze 2 proc. progu, ale jednak zwiększają wydatki i jest to widoczne - stwierdził gen. Mieczysław Cieniuch, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i były polski przedstawiciel wojskowy przy Komitetach Wojskowych UE i NATO. W podobnym tonie wypowiada się Justyna Gotkowska: - W 2024 r. wiele państw europejskich osiągnie 2 proc. PKB na obronność. To zobowiązanie z 2014 r., które podjęto na szczycie w Walii. Taki wynik osiągną najprawdopodobniej Niemcy, ale i wiele innych krajów - mówi nam wicedyrektor OSW. - Na pewno będzie lepiej niż w ubiegłym roku. Nadal zostanie kilka państw, które nie spełnią tego postulatu. Pytanie, jak zmobilizuje ich potencjalna druga kadencja Trumpa - zastanawia się. Polska wydaje się jednak dostatecznie zmobilizowana. Jak usłyszeliśmy, w czasie poprzednich rządów obecnego kandydata na prezydenta, nasz kraj cieszył się uprzywilejowaną pozycją jako sojusznik. - Administracja prezydenta widziała nas, Wielką Brytanię i Rumunię jako sojuszników, którzy na poważnie inwestują w obronność, chcą współpracować - mówi Gotkowska. - Postrzegano nas jako sprzymierzeńców, w których warto zainwestować. Podobne podejście może charakteryzować także drugą prezydenturę Trumpa: mowa o krajach inwestujących najwięcej, widzących Rosję jako zagrożenie - dodaje. Na korzyść Polski ma także przemawiać nasza rola w regionie: dla amerykańskich partnerów jesteśmy hubem na wschodnią flankę NATO, inwestujemy w ich sprzęt czy wspieramy obecność w regionie. Co z jednością NATO? Czy faktycznie Stany Zjednoczone mogłyby zostawić jakiegoś sojusznika w potrzebie? - Na razie mówimy o słowach, czyny wyglądałyby inaczej. Atak na przykład na Danię, z pominięciem tylu państw, jest niemożliwy. Atak w kierunku Skandynawii czy Europy Zachodniej, musiałby poprzedzać napaść na wschodnią flankę - powiedział gen. Mieczysław Cieniuch. - Nie zakładam, że spójność sojuszu zostałaby podważona, a reakcja NATO byłaby nieadekwatna w stosunku do naszych oczekiwań - podkreślił. Justyna Gotkowska: - Słowa Donalda Trumpa traktowałabym jako blef, presję na sojuszników europejskich, którzy absolutnie muszą zwiększyć swoje inwestycje w obronność i przestać żyć w iluzji, że świat się nie zmienia, a dotychczasowe wydatki wystarczą. Potrzeba tu poważnej zmiany. I paradoksalnie to Trump może ją generować - podsumowała. Jakub Szczepański *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!