UE przed historycznym wyzwaniem. "Polska może być tutaj ważnym graczem"
- Niestety jest się czego obawiać. Trump daje Europie ważną lekcję, pokazuje jasno, że umiesz liczyć, licz na siebie - wymierzone w NATO niedawne słowa Donalda Trumpa komentuje w rozmowie z Interią Marek Grela, były ambasador Polski przy Unii Europejskiej. Podkreśla, że to ostatni dzwonek dla krajów Wspólnoty, żeby na poważnie podejść do kwestii obronności. - Historia ostatnich lat pokazała, że kontynuacja kursu z przeszłości, to kurs na ścianę - dodaje były wiceszef MSZ.

Łukasz Rogojsz, Interia: Boi się pan o bezpieczeństwo Europy po ostatnich słowach Donalda Trumpa?
Marek Grela, były ambasador Polski przy Unii Europejskiej oraz były wiceszef MSZ: - Obawy muszą być proporcjonalne do momentu, gdy Trump wypowiedział te słowa.
Słowa wypowiedziane co prawda na wyborczym wiecu, ale jednak ich wydźwięk jest bardzo jednoznaczny. Były i być może przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych podważa znaczenie art. 5. Traktatu Północnoatlantyckiego. Do tego kpiąco zachęca Rosję do agresji wobec członków NATO, którzy nie wydają na obronność oczekiwanych przez Sojusz 2 proc. PKB.
- Te słowa są niesłychanie populistyczne, natomiast sprawa jest bardzo poważna. Mówimy w końcu o odpowiedzialności Amerykanów za stabilność w Europie, jak i w różnych regionach świata.
Prezydent Andrzej Duda uspokajał nastroje twierdząc, że "dzięki mądrej i dalekowzrocznej polityce ostatnich ośmiu lat my wydajemy na obronność 4 proc. PKB. Dzięki temu Polska jest i będzie bezpieczna".
- Przekonanie prezydenta Dudy wydaje się być naiwne. Słowa Trumpa to dla nas ostrzeżenie. Zobowiązanie do obrony sojuszników w NATO jest generalne, a nie uznaniowe. Trudno wyobrazić sobie, że Amerykanie zaangażują się w obronę Polski, jeśli nie będą angażować się w obronę innych krajów NATO.
Wyobraża pan sobie sytuację, że Rosja atakuje członka NATO, który nie płaci 2 proc. PKB na armię, a rządzone przez Trumpa Stany Zjednoczone mówią: to nie nasz problem?
- Na całe szczęście Stany Zjednoczone to nie tylko Trump. Wielu republikanów krytycznie ocenia jego słowa. System amerykański jest złożony - jest Kongres, dwie wielkie partie polityczne, silne instytucje państwowe i wolne media. Nawet jeśli Trump wróci do władzy, to nie będzie przecież rządzić jednoosobowo. Szereg ważnych decyzji dotyczących strategicznych interesów Stanów Zjednoczonych będzie musiał uzgadniać ze swoją partią i Kongresem, a pod uwagę brać także zdanie wielkiego biznesu, mediów czy zagranicznych partnerów.
Czyli nie ma się czego obawiać?
- Niestety jest się czego obawiać. Trump daje Europie ważną lekcję, pokazuje jasno, że umiesz liczyć, licz na siebie. Takie kraje jak Niemcy, które przez lata żyły w złudnym przekonaniu, że nie będą inwestować w armię, bo ewentualnymi problemami zajmie się NATO, muszą korygować obecnie kurs. Historia ostatnich lat pokazała, że kontynuacja kursu z przeszłości, to kurs na ścianę.
Wypowiedź z wiecu w Karolinie Południowej to zapowiedź bardzo twardej linii Ameryki wobec Unii Europejskiej, jeśli Trump wróci do Białego Domu?
- Można tak to odczytywać. Ale znów: twardą linię Amerykanie mogliby stosować tylko pod pewnymi warunkami. Przede wszystkim, to bardzo krótkowzroczne i ryzykowne. Doskonale jednak wiemy, że w Ameryce jest kampania i ona rządzi się swoimi prawami. W kampanii często stosuje się retorykę, która nie zawsze odzwierciedla to, co może zdarzyć się w przyszłości, już po przejęciu władzy.
Uważam, że jako UE dostaliśmy nauczkę i odrobiliśmy lekcję. Aczkolwiek nie wiem, czy wszyscy w jednakowym stopniu
Zapytam więc inaczej: czy Unia Europejska w ostatnich latach zmieniła się na tyle, że jest gotowa na ewentualną drugą kadencję Trumpa?
- Bądźmy szczerzy i odpowiedzialni: musi być na to przygotowana. Z drugiej strony, wydaje się, że Trump bardzo przecenia swoje możliwości w relacjach z Putinem i Rosją. Jeszcze nie zdążył się na tym boleśnie poślizgnąć.
Powiedział pan, że musimy być przygotowani na Trumpa, ale nie odpowiedział pan, czy UE jest na ten problem gotowa.
- Chociaż nie minęło aż tak wiele czasu, to Unia bardzo się zmieniła od momentu, gdy Trump rezydował w Białym Domu. Doświadczenie wojny w Ukrainie pokazało UE, że jeśli chce, jeśli jest solidarna, to ma sprawczość, siłę i możliwość kształtowania sytuacji międzynarodowej. Tej zmiany nic już nie cofnie. Poza tym, UE zmieniła się wewnętrznie - odeszła od bezrefleksyjnej wiary w globalizację i wolny handel, a stała się bardziej ostrożna. Widzimy to m.in. po polityce Wspólnoty wobec Chin.

Co ze współpracą UE ze Stanami Zjednoczonymi? Wojna w Ukrainie pokazała, że ten tandem potrafi działać wspólnie i stać na straży światowego porządku. Trump będzie chciał dalej stać ramię w ramię z UE czy jednak ją sobie podporządkować?
- Trump będzie szukał okazji, żeby zrobić dobry biznes dla Stanów Zjednoczonych. W sposób, w jaki on rozumie dobry biznes. Dlatego na pewno zechce przeprowadzić próbę sił i ustawić się w roli mocniejszego partnera. Ale UE ma doświadczenie jego pierwszej kadencji w Białym Domu i dwóch lat wojny w Ukrainie.
- Musimy też jednak pamiętać, że mimo tego, co Trump opowiada na wiecach w kampanii, to nie Europa jest i będzie największym wyzwaniem i obawą Stanów Zjednoczonych. Największe zagrożenie stanowią dla nich Chiny i to się nie zmieni. Rosja ma co prawda wielkie aspiracje, ale nie jest w stanie poprzeć ich ani potężną gospodarką, ani rozwojem technologicznym, ani nawet - dowiodła tego wojna w Ukrainie - naprawdę silną armią. Z kolei Chiny zwiększają swoje wpływy geopolityczne i gospodarcze na Globalnym Południu.
Wróćmy do Unii Europejskiej. Wojna w Ukrainie wiele UE nauczyła, ale w podejściu do obronności czy przemysłu zbrojeniowego przełomu wciąż nie ma. To nadal pięta achillesowa Unii. Dlaczego?
- Dlatego, że temat leżał odłogiem przez całe dekady. Unia Europejska, a wcześniej Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG), była projektem, którego nadrzędnym celem było unikanie wojen oraz budowa współpracy i stabilności w oparciu o sieć wzajemnych interesów (zwłaszcza gospodarczych). Ta sieć wzajemnych interesów między państwami miała być na tyle gęsta i mocna, żeby konflikt był nieopłacalny dla żadnej ze stron.
A potem przyszła putinowska Rosja i okazało się to mrzonką.
- Mrzonką okazało się to już wcześniej, ale nie było to odczuwalne aż tak dotkliwie. Przecież tuż po upadku Muru Berlińskiego mieliśmy wojnę w Jugosławii. Europa nie była w stanie samodzielnie rozwiązać tego konfliktu, konieczne było zaangażowanie Stanów Zjednoczonych.
Od tamtego konfliktu minęły ponad trzy dekady. Dzisiaj UE może stać się graczem wagi ciężkiej w obszarze zbrojeniowym?
- Może, ale wydaje się, że nie we wszystkich dziedzinach obronności. Wiele zależy od współpracy Francji i Niemiec, a zapewne także od Wielkiej Brytanii (mimo że nie jest już członkiem UE) i od Polski. Pamiętajmy, że za naszą wschodnią granicą trwa wojna. W przeszłości Francja i Niemcy miały różne podejścia do obronności UE. Francuzi swego czasu forsowali koncepcję europejskiej armii, z kolei Niemcy woleli skupiać się na sile Stanów Zjednoczonych i całego NATO, a także na gospodarce i dyplomacji gospodarczej.
Niestety jest się czego obawiać. Trump daje Europie ważną lekcję, pokazuje jasno, że umiesz liczyć, licz na siebie
Wierzy pan, że europejska armia albo coś na jej kształt jednak powstanie?
- Mówić należy raczej o zacieśnionej współpracy obronnej państw UE oraz rozwoju wspólnej produkcji zbrojeniowej, a nie o "armii europejskiej". Fundamentem potencjału obronnego UE muszą być lepiej współpracujące i nowoczesne armie narodowe.
Gdzie w tym wszystkim jest Polska?
- Polska może być tutaj ważnym graczem. Można sobie wyobrazić zacieśnienie współpracy zbrojeniowej z Niemcami, Francją czy będącymi od niedawna członkami NATO krajami skandynawskimi. Ważne jest też to, że wojna w Ukrainie i relacje z Rosją to nie tylko problem Polski czy regionu Europy Środkowo-Wschodniej. To także poważny problem naszych kluczowych partnerów unijnych - Francji i Niemiec. Do tego grona dodałbym również Wielką Brytanię, która historycznie ma interes w stabilizacji sytuacji bezpieczeństwa kontynentalnej Europy i z tego powodu tak mocno zaangażowała się w pomoc Ukrainie. Dlatego w głos europejskich partnerów powinniśmy wsłuchiwać się równie mocno, co w głos Amerykanów.
W lipcu 2022 roku Paweł Świeboda, m.in. były wiceszef Europejskiego Centrum Strategii Politycznej w Komisji Europejskiej, powiedział w wywiadzie dla Interii o końcu "pacyfistycznej wizji świata, którą miała UE". "W Brukseli myślano, że na drodze negocjacji, wspólnych rozwiązań i dzielenia się suwerennością można zapewnić pokój na świecie. Rosja udowodniła Unii, że nie można" - ocenił. Zgadza się pan z tezą, UE odrobiła pracę domową?
- Tak, uważam, że jako UE dostaliśmy nauczkę i odrobiliśmy lekcję. Aczkolwiek nie wiem, czy wszyscy w jednakowym stopniu.