Cotygodniowy, piątkowy cykl "Interia Bliżej Świata" to najciekawsze artykuły najważniejszych zagranicznych gazetYuval Noah Harari na łamach "The Economist" wskazuje na konieczność zaangażowania się mocarstw spoza Zachodu w zakończenie wojny w UkrainieSłynny historyk przekonuje, że odrodzenie rosyjskiego imperializmu będzie stanowiło zachętę dla innych państw W pełni doceniamy nasze kolana dopiero, gdy przestają być w pełni sprawne. To samo dotyczy globalnego porządku: jego dawne korzyści stają się widoczne dopiero, gdy się załamuje. A kiedy porządek upada, zwykle najbardziej cierpią najsłabsi. To prawo historii powinno przyświecać światowym przywódcom podczas przygotowań do globalnego szczytu pokojowego poświęconego pokojowi w Ukrainie, który odbędzie się w dniach 15-16 czerwca w Szwajcarii. Jeśli nie uda się przywrócić pokoju, a międzynarodowy porządek oparty na zasadach nadal będzie ulegał erozji, katastrofalne skutki będą odczuwalne na całym świecie. Kiedy zasady międzynarodowe tracą znaczenie, kraje naturalnie szukają bezpieczeństwa w zbrojeniach i sojuszach wojskowych. Biorąc pod uwagę wydarzenia w Ukrainie, czy ktokolwiek może winić Polskę za zwiększanie liczebności armii i niemal podwojenie budżetu wojskowego, Finlandię za przystąpienie do NATO lub Arabię Saudyjską za dążenie do zawarcia traktatu obronnego ze Stanami Zjednoczonymi? Yuval Noah Harari: Historia nauczycielką życia Niestety wzrost budżetów obronnych odbywa się kosztem najsłabszych członków społeczeństwa, ponieważ pieniądze są przekierowywane ze szkół i szpitali na czołgi i pociski. Sojusze wojskowe również mają tendencję do pogłębiania nierówności. Słabe państwa pozostawione poza ich tarczą ochronną stają się łatwym łupem. W miarę jak zmilitaryzowane bloki rozprzestrzeniają się po całym świecie, zagrożone są szlaki handlowe, a wolumen handlu zmniejsza się, za co najwyższą cenę płacą ubodzy. Wraz ze wzrostem napięć między blokami militarnymi rośnie prawdopodobieństwo, że mała iskra w odległym zakątku świata wywoła globalną pożogę. Sojusze opierają się na wiarygodności, dlatego nawet niewielkie wydarzenie w mało znaczącym miejscu może okazać się casus belli dla wybuchu III wojny światowej. Ludzkość widziała to już wcześniej. Ponad 2000 lat temu jeden z największych starożytnych myślicieli Dalekiego Wschodu Sun Tzu, indyjski filozof Ćanakja Kautilja i grecki historyk Tukidydes pokazali, jak w świecie bezprawia dążenie do bezpieczeństwa czyni wszystkich... mniej bezpiecznymi. A doświadczenia z przeszłości, takie jak II wojna światowa i zimna wojna, wielokrotnie uczyły nas, że w globalnym konflikcie to słabi cierpią nieproporcjonalnie. Na przykład podczas II wojny światowej jeden z najwyższych wskaźników ofiar odnotowano w Holenderskich Indiach Wschodnich - dzisiejszej Indonezji. Kiedy wojna wybuchła, wydawało się, że wydarzenia w Europie Wschodniej nijak się mają do świata rolników uprawiających ryż na Jawie. Okazało się jednak, że wydarzenia w zaatakowanej przez Niemcy Polsce wywołały reakcję łańcuchową. W efekcie zginęło około 3,5-4 mln Indonezyjczyków, głównie z głodu lub pracy przymusowej z rąk japońskich okupantów. Stanowiło to 5 proc. indonezyjskiej populacji, co było wyższym wskaźnikiem ofiar niż wśród wielu głównych aktorów wojny, w tym Stanów Zjednoczonych (0,3 proc.), Wielkiej Brytanii (0,9 proc.) i Japonii (3,9 proc.). Harari: Wojna w Ukrainie dotyczy całego świata 20 lat później Indonezja ponownie zapłaciła szczególnie wysoką cenę. Zimna wojna mogła wzbudzać grozę w Berlinie, ale w rzeczywistości okazała się palącym piekłem w Dżakarcie. W latach 1965-66 w wyniku zamachu stanu i walk komunistów z antykomunistami zginęło od od 500 tys. do 1 mln Indonezyjczyków. Ale obecnie sytuacja jest potencjalnie gorsza niż w 1939 czy 1965 r. Nie chodzi tylko o to, że wojna nuklearna zagroziłaby setkom milionów ludzi w krajach neutralnych. Ludzkość stoi w obliczu dodatkowych egzystencjalnych zagrożeń związanych ze zmianami klimatycznymi i wymykającą się spod kontroli sztuczną inteligencją (AI). Tymczasem w miarę jak rosną budżety wojskowe, pieniądze, które mogłyby pomóc w rozwiązaniu problemu globalnego ocieplenia, napędzają wyścig zbrojeń. A wraz z nasilającą się rywalizacją militarną wyparowuje dobra wola niezbędna do zawarcia porozumień w sprawie zmian klimatu. Jednocześnie napięcia rujnują szanse na osiągnięcie porozumienia w sprawie ograniczenia zbrojeń. Szybko rozwija się zwłaszcza wojna dronów, a świat może wkrótce zobaczyć roje w pełni autonomicznych bezzałogowców walczących ze sobą na ukraińskim niebie i zabijających tysiące ludzi na ziemi. Gdy nadchodzą zabójcze roboty, ludzkość paraliżuje brak porozumienia. Dlatego jeśli wkrótce w Ukrainie nie zapanuje pokój, ucierpią wszyscy, nawet jeśli mieszkają tysiące kilometrów od Kijowa i uważają, że toczące się tam walki nie mają z nimi nic wspólnego. Wielkie rozbrojenie Ukrainy Osiąganie pokoju nigdy nie jest łatwe. Mówi się, że narody idą na wojnę przez drzwi od stodoły, ale jedynym wyjściem jest mysia dziura. W obliczu sprzecznych interesów trudno jest przypisać winę i znaleźć rozsądny kompromis. Niemniej w przypadku wojny Rosji z Ukrainą jest wyjątkowo łatwo. Po upadku Związku Radzieckiego w 1991 r. niepodległość i granice Ukrainy zostały międzynarodowo uznane. Kijów poczuł się na tyle bezpiecznie, że zaakceptował rezygnację z arsenału nuklearnego, który odziedziczył po ZSRR, nie żądając tego samego od Rosji czy innych mocarstw. W zamian w 1994 r. Rosja (a także Stany Zjednoczone i Wielka Brytania) podpisały tzw. memorandum budapesztańskie, obiecując "powstrzymanie się od gróźb lub użycia siły przeciwko integralności terytorialnej lub niezależności politycznej" Ukrainy. Był to jeden z największych aktów jednostronnego rozbrojenia w historii. Zamiana bomb atomowych na papierowe obietnice wydawała się Ukraińcom mądrym posunięciem w 1994 r., kiedy zaufanie do międzynarodowych zasad i porozumień było wysokie. 20 lat później rozgorzała wojna, gdy siły Kremla zajęły Krym i podsyciły ruchy separatystyczne we wschodniej Ukrainie. W lutym 2022 r. Moskwa przypuściła pełnoskalowy atak, mający na celu podbicie całej Ukrainy. Po 1945 r. nie doszło do takiej sytuacji ani razu Rosja w różny sposób tłumaczyła swoje posunięcia. Kreml przekonywał m.in., że uprzedził tylko atak Zachodu. Jednak ani w 2014 r., ani w 2022 r. nie było bezpośredniego zagrożenia żadną inwazją. Niejasne oskarżenia o "zachodni imperializm" lub "kulturowy coca-kolonializm" mogą być dobre do podsycania zażartych debat, ale nie mogą uzasadniać tego, co wydarzyło się w Buczy i Mariupolu. Przez większość historii termin "imperializm" odnosił się do przypadków, w których potężne państwo, jak starożytny Rzym, Imperium Brytyjskie czy carska Rosja, podbijało obce ziemie i przekształcało je w prowincje. Ten rodzaj imperializmu stopniowo wygasał po 1945 r. Pod koniec XX i na początku XXI w. nie brakowało wojen - ze strasznymi konfliktami, np. między Palestyńczykami a Izraelem, a także w Sudanie, Birmie itd. - ale jak dotąd nie było przypadków, w których międzynarodowo uznany kraj został po prostu wymazany z mapy z powodu aneksji przez zdobywcę. Kiedy Irak próbował podobnego manewru z Kuwejtem w latach 1990-91 międzynarodowa koalicja przywróciła zaatakowanemu niepodległość i integralność terytorialną. A kiedy Stany Zjednoczone najechały Irak w 2003 r., nigdy nie było mowy o aneksji tego kraju lub jakiejkolwiek jego części. Rosyjski imperializm zagrożeniem dla Zachodu i świata Rosja zaanektowała nie tylko Krym, ale także wszystkie terytoria, które jej wojska okupują w Ukrainie. Władimir Putin postępuje zgodnie z imperialną zasadą, że każde terytorium podbite przez rosyjską armię jest anektowane. Kreml posunął się nawet do aneksji kilku regionów, które jego wojska zamierzają jedynie podbić, jak nieokupowane części obwodów chersońskiego, zaporoskiego i donieckiego. Putin nie zadał sobie wiele trudu, by ukryć swoje zamiary. Od co najmniej 2005 r. wielokrotnie twierdził, że upadek imperium sowieckiego był "największą katastrofą geopolityczną stulecia" i obiecał je odbudować. Argumentował, że naród ukraiński tak naprawdę nie istnieje, a Rosja ma historyczne prawo do całego terytorium sąsiada. Jeśli Putinowi pozwoli się wygrać w Ukrainie, ten rodzaj imperializmu powróci na całym świecie. Co np. powstrzyma Wenezuelę przed podbojem Gujany lub Iran przed zaatakowaniem Zjednoczonych Emiratów Arabskich? Co w końcu powstrzyma samą Rosję przed podbojem Estonii czy Kazachstanu? Żadne państwo nie nie może czuć się bezpiecznie inaczej niż poprzez szukanie oparcia w zbrojeniach i sojuszach. Dlatego jeśli tabu dotyczące imperialnych podbojów zostanie złamane, to nawet państwa, których niepodległość i granice zyskały międzynarodowe uznanie dawno temu, staną w obliczu rosnącego ryzyka inwazji, a nawet ponownego stania się prowincją tego czy innego imperium. Globalny porządek oczami Afryki Niebezpieczeństwo to nie umyka uwadze obserwatorów w byłych koloniach. W przemówieniu wygłoszonym w lutym 2022 r. kenijski ambasador przy ONZ, Martin Kimani, wyjaśnił, że po upadku europejskich imperiów nowo powstałe narody w Afryce i innych częściach świata traktowały granice międzynarodowe jako nienaruszalne. Rozumiano, że alternatywą było prowadzenie niekończących się wojen. Państwa te odziedziczyły wiele potencjalnie spornych granic z imperialnej przeszłości, jednak, jak wyjaśnił Kimani, "zgodziliśmy się, że zadowolimy się tym, co odziedziczyliśmy". - Zamiast tworzyć narody, które z nostalgią spoglądają wstecz, zdecydowaliśmy się patrzeć w przyszłość na wielkość, której żaden z naszych wielu narodów nigdy nie znał - stwierdził. Odnosząc się do podjętej przez Putina próby odbudowy sowieckiego mocarstwa, Kimani stwierdził, że choć upadek imperium zazwyczaj pozostawia wiele niespełnionych tęsknot, to nigdy nie należy ich realizować siłą. - Musimy dokończyć naszą odbudowę z popiołów martwych imperiów w sposób, który nie pogrąży nas z powrotem w okowach nowych formach dominacji i ucisku - podkreślił. Kimani zasugerował, że siłą napędową rosyjskiej inwazji na Ukrainę jest imperialna nostalgia. Ukraina potrzebuje solidniejszych gwarancji Rosyjskie żądania terytorialne w Ukrainie nie mają oparcia w prawie międzynarodowym. Oczywiście, jak każdy kraj, Rosja ma uzasadnione obawy dotyczące bezpieczeństwa, a każde porozumienie pokojowe musi je uwzględniać. W ciągu ostatniego stulecia Rosja wielokrotnie doświadczała inwazji, które kosztowały życie wielu milionów jej obywateli. Rosjanie zasługują na poczucie bezpieczeństwa i szacunku. Ale żadne obawy o bezpieczeństwo nie mogą usprawiedliwiać niszczenia ukraińskiej państwowości. Nie powinny powodować, że zapomnimy, że Kijów również ma uzasadnione obawy dotyczące bezpieczeństwa. Biorąc pod uwagę wydarzenia z ostatniej dekady, Ukraina wyraźnie potrzebuje gwarancji przeciwko przyszłej rosyjskiej agresji solnidniejszych niż memorandum budapesztańskie czy tzw. porozumienia mińskie z lat 2014-2015. Imperia zawsze usprawiedliwiały się, traktując priorytetowo własne bezpieczeństwo, ale im większe się stawały, tym rosły ich obawy w kontekście ewentualnego zagrożenia. Starożytny Rzym najpierw rozpoczął swój imperialny projekt z powodu obaw o bezpieczeństwo w środkowej Italii, a ostatecznie toczył brutalne wojny tysiące kilometrów od Rzymu z powodu obaw o bezpieczeństwo nad Dunajem i Eufratem. Idąc tym tropem, po uznaniu rosyjskich argumentów za uzasadnioną podstawę do dokonywania podbojów nad Dnieprem wkrótce może się okazać, że zostaną wykorzystane do uzasadnienia podbojów nad Dunajem i Eufratem. Rosja ma wiele do stracenia. Może stać się wasalem Chin Aby zapobiec nowej erze imperializmu, potrzebne jest przywództwo z wielu stron. Zbliżający się szczyt pokojowy poświęcony Ukrainie może stanowić scenę dla dwóch szczególnie ważnych kroków. Kraje europejskie (niektóre z nich mogą być kolejnymi celami rosyjskiego imperializmu) powinny zdecydowanie zobowiązać się do wspierania Kijowa bez względu na to, jak długo potrwa wojna. W miarę jak Kreml intensyfikuje kampanię mającą na celu zniszczenie ukraińskiej infrastruktury energetycznej, Europa powinna np. zagwarantować Ukrainie dostawy energii z elektrowni w krajach NATO. I bez względu na rozstrzygnięcie listopadowych wyborów prezydenckich w USA kraje Starego Kontynentu powinny zobowiązać się do zapewnienia Ukrainie pieniędzy i broni, których potrzebuje, by nadal się bronić. Europa nie może polegać na Stanach Zjednoczonych, biorąc pod uwagę izolacjonistyczne tendencje Partii Republikańskiej oraz innych segmentów amerykańskiego społeczeństwa. Takie zobowiązania są jedyną rzeczą, która przekona Moskwę do podjęcia poważnych negocjacji pokojowych. Rosja ma wiele do stracenia na przedłużającej się wojnie. Z każdym miesiącem marzenie Putina o uczynieniu ze swojego kraju wielkiego mocarstwa zanika. Pogłębia się wrogość Ukrainy wobec Kremla, a jednocześnie wzrasta zależność od innych mocarstw. Dodatkowo Kreml pozostaje w tyle w globalnym wyścigu technologicznym. Przedłużanie się wojny grozi przekształceniem Rosji w chińskiego wasala. Putin będzie grał na czas w nadziei na ostateczne podbicie sąsiada, licząc że Europejczycy są zmęczeni wspieraniem Ukrainy. Dlatego warunkiem koniecznym rozpoczęcia poważnych rozmów pokojowych jest stałe zaangażowanie się krajów Starego Kontynentu w pomoc dla Kijowa. Apel do światowych liderów w sprawie wojny w Ukrainie Innym wyzwaniem dla świata jest większe przywództwo ze strony krajów pozaeuropejskich. Wschodzące potęgi, jak Brazylia, Indie, Indonezja i Kenia, często krytykują zachodnie mocarstwa za zbrodnie popełniane przez dawne imperia oraz za wciąż obecny protekcjonizm. I rzeczywiście jest za co je krytykować. Ale świat będzie miał więcej pożytku z ich silniejszego zaangażowania się, niż pozostawania na uboczu i korzystania z sofizmatu. Mocarstwa spoza Zachodu powinny działać na rzecz ochrony porządku międzynarodowego dla własnych korzyści. Będzie to wymagało od Brazylii czy Indii poświęcenia kapitału politycznego, podjęcia ryzyka, a jeśli wszystko inne zawiedzie, zajęcia stanowiska w obronie międzynarodowych zasad. Nie będzie to łatwe, ale cena bezczynności może być znacznie wyższa. We wrześniu 2022 r. premier Indii Narendra Modi powiedział Putinowi, że "dzisiejsza era nie jest erą wojny". Kiedy Modi przypomniał później ich rozmowę, dodał, że żyjemy w czasach "dialogu i dyplomacji. I wszyscy musimy zrobić, co w naszej mocy, by powstrzymać rozlew krwi i ludzkie cierpienie". Minęło wiele miesięcy, odkąd Modi wypowiedział te słowa. Jeśli światowi przywódcy nie podejmą zdecydowanych działań, wydaje się, że era dialogu dobiegnie końca, i nadejdzie czasy nieograniczonej wojny. Przywódcy z całego świata powinni zatem wziąć udział w nadchodzącym szczycie i wspólnie pracować nad sprawiedliwym i trwałym zakończeniem wojny. Zapewnienie pokoju w Ukrainie sprawiłoby, że liderzy staliby się globalnymi prekursorami, którym można zaufać w kwestii rozwiązywania innych konfliktów, walki ze zmianami klimatycznymi i niekontrolowanym rozwojem AI. Doprowadzając do pokoju udowodniliby, że są godni, by przewodzić ludzkości w niespokojnym XXI wieku. Yuval Noah Harari ----- Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły! ----- Tekst przetłumaczony z "The Economist"© The Economist Newspaper Limited, London, 2024 Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji -----