Zamach stanu w Nigrze nie przykuł uwagi dużych polskich mediów. Chociaż w Afryce północnej wojna wisi w powietrzu, my jesteśmy zaprzątnięci swoimi lokalnymi sprawami. Nawet wojna w Ukrainie wydaje się nas zbytnio nie interesować. Niesłusznie. Nigdy dość przypominania, że za naszą wschodnią granicą walka toczy się również o naszą wolność i naszą przyszłość. Globalne ambicje Rosji. Polscy politycy ich nie analizują Dopiero co przecież ujawniono agenturę, która miała wystawić prezydenta Ukrainy na cel zamachu. Nie pierwszy to raz, gdy takie plany snuje się na Kremlu. W 1996 roku podstępnie zgładzono prezydenta Czeczenii, Dżochara Dudajewa, który prowadził rozmowę telefoniczną. Trafiono w niego wówczas rakietą. Podobny scenariusz marzy się zapewne prezydentowi Putinowi, chociaż wątpliwe jest to, czy złamano by w ten sposób wolę walki Ukraińców. Śmiem przypuszczać, że wprost przeciwnie. Nie zmienia to faktu, że Rosja wciąż ma ambicje globalne. Nasi politycy zanurzeni w kampanii wyborczej jak gdyby w ogóle tego nie dostrzegają. Nie analizują wraz z wyborcami sukcesów Kremla, właśnie w północnej Afryce. A tam, mówiąc najprościej, trwa ostra walka z Zachodem o realne wpływy. O wiele mniejszym kosztem prowadzi się intensywne działania propagandowe. Armia trolli bez trudu buntuje część niezadowolonej ludności. Aż dochodzi do suflowanego z Kremla zamachu stanu, jak teraz w Nigrze. W niektórych krajach, jak w Republice Środkowoafrykańskiej, od lokalnych mediów aż po kopalnie aktywna jest Grupa Wagnera. Przejmuje zwierzchnictwo nad wydobyciem cennych złóż. Wchodzi w rolę ochroniarzy dla despotów. Demokracja kontra dyktatura W końcu coraz lepiej widać, że mamy przy tym do czynienia z walkami dwóch ustrojów. Nie chodzi tylko o przepędzenie wpływów Francji z krajów, które były jej koloniami. Chodzi także o ukręcenie głowy demokracjom, jeśli akurat próbuje się je budować. Z Moskwą wiążą się, co dla nas oczywiste, militarni despoci, nie demokraci. I tak oto mamy do czynienia, z jednej strony, z filmikami animowanymi, w których żołnierze francuscy przedstawiani są jako... zombie (to nie żart). Z drugiej zaś strony, widzimy tłumy żądające współpracy z Moskwą Putina w imię odzyskania niepodległości od dawnych imperiów. Obok flag państwowych w Mali, Burkina Faso czy Nigrze łopotała zatem flaga rosyjska. Scena wyda się jeszcze bardziej surrealistyczna, jeśli dodamy, że Paryżowi i Emmanuelowi Macronowi tłum demonstrantów wygraża w języku francuskim. Zdumiewająco łatwo i relatywnie tanio przychodzą Moskwie te globalne sukcesy. To nie jest tylko walka o prestiż, ale o korzyści ekonomiczne oraz zasoby naturalne. O, dziwo, afrykańscy przeciwnicy Rosji - widząc ustępliwość Francji po nieudanych zmaganiach z dżihadystami - zaczęli prosić o pomoc Stany Zjednoczone. Skądinąd to przypomina dawne zmagania w Wietnamie, dobrze zresztą opisane w powieści "Spokojny Amerykanin" Grahama Greena. Wiedzą to wszystko Ukraińcy. Podczas ostatniego pobytu u naszego wschodniego sąsiada uderzyło mnie, jak globalnie pojmują walkę z Rosją Ukraińcy. Wojna wymusza na Kijowie kształtowanie polityki wobec Chin czy Indii, prezentowanie własnego punktu widzenia na politykę zbożową krajom Bliskiego Wschodu i Afryki. Później wracam do kochanej Ojczyzny i słyszę stare, lokalne wyzwiska między partyjnymi liderami. Jakieś żałosne spory o grzybobranie w lesie. "Wytworne" porównania konkurentów politycznych do Adolfa Hitlera. Niebywałe, jak w XXI wieku w czasie wielkich przetasowań na świecie, sami się prowincjonalizujemy. A przecież, obiektywnie rzecz biorąc, nikt nas do tego nie zmusza.