Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Brytyjski "The Economist", z którego pochodzi poniższy artykuł, ukazuje się nieprzerwanie od 1843 r. i należy do najpopularniejszych na świecie magazynów poświęconych tematyce politycznej i biznesowej. Ma opinię jednego z bardziej wpływowych tytułów prasowych na świecie. Nowy globalny nieporządek był w pełni widoczny na tegorocznym Światowym Forum Ekonomicznym. W szwajcarskim Davos można było zauważyć mniejszą niż zwykle liczbę uczestników z Chin. Wyraźnie da się wyczuć wśród nich obawy o odejście od linii wyznaczanej przez Partię Komunistyczną. W alpejskim kurorcie nie widać też Rosjan, wyproszonych po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. Jednocześnie nie można nie zauważyć coraz bardziej zuchwale poczynających wysłanników Arabii Saudyjskiej oraz Indii, którzy w wielobiegunowym świecie widzą mnóstwo możliwości dla swoich państw. Stosunki międzynarodowe na zakręcie. Nastał globalny nieporządek Jednocześnie nad tegorocznym szczytem unosiło się widmo powrotu Donalda Trumpa do władzy, tym realniejsze po pierwszym sukcesie w republikańskich prawyborach w stanie Iowa oraz po wycofaniu się głównego kontrkandydata. Ron DeSantis odpuścił w niedzielę wyścig o nominację Partii Republikańskiej. Możliwy powrót Trumpa ma wywoływać popłoch wśród sojuszników USA. Jeden z amerykańskich urzędników mówi, że zagraniczne rządy "są przerażone tym, co widzą w mediach społecznościowych na temat amerykańskiej demokracji". Do wyborów prezydenckich pozostało dziesięć miesięcy i świat zaczyna przygotowywać się na konsekwencje drugiej prezydentury Trumpa. Można spodziewać się kontynuacji wojen celnych, groźby porzucenia Ukrainy i Tajwanu oraz powrotu do podejścia transakcyjnego wobec sojuszników i państw nieprzyjaznych. Niewykluczony jest dalszy rozkład globalnych zasad. Niemal wszystkie zmiany w amerykańskiej administracji powodują przerwanie ciągłości w polityce zagranicznej USA. Ale chaos mogą pogłębić globalne okoliczności. Według Peace Research Institute w Oslo liczba konfliktów między państwami jest bliska najwyższego poziomu od 1946 r. Licznik przebił granicę 50. Administracja Bidena próbowała na nowo wymyślić rolę Ameryki w świecie po 2020 r. I tak USA usiłowały utrzymać status supermocarstwa, nadal zaangażowanego globalnie i współpracującego z sojusznikami, a jednocześnie pilnującego interesów gospodarczych, ostrożniejszego w kwestii bezpieczeństwa gospodarczego i bardziej selektywnego przy rozmieszczaniu wojska, zwłaszcza jednostek lądowych. Osiągnięcia? Z pewnością budowanie sojuszy w Azji wymierzonych w Chiny oraz przewodzenie koalicji państw wspierających Ukrainę. Pomimo tych wysiłków globalny nieporządek zwiększył się poprzez rozpad stosunków międzynarodowych opartych na zasadach, chaos na Bliskim Wschodzie, w niektórych częściach Afryki i Afganistanie oraz niesłabnący trend izolacjonizmu w amerykańskiej polityce oraz wśród opinii publicznej. Urzędnicy administracji Bidena podkreślają, że nie ma jeszcze żadnych oznak, by sojusznicy usiłowali na gwałt zabezpieczyć swoje interesy, odpowiednio "przygotowując" się pod możliwą zmianę głównego lokatora w Białym Domu. A dyplomaci z USA objeżdżają świat, by uspokoić zagraniczne rządy. Administracja w Waszyngtonie upiera się, że wkrótce w Kongresie pojawi się nowy pakiet finansowy dla Ukrainy. Ale w miarę jak zegar odmierza czas do listopadowych wyborów, skuteczność ekipy Bidena może spadać. Trudno będzie podjąć zobowiązania wykraczające horyzontem poza 2024 r., jak np. rozwiązanie dwupaństwowe w odniesieniu do Izraela i Palestyny. Rządy na całym świecie opracowują więc plany na wypadek dojścia Donalda Trumpa do władzy. Oni mogą zyskać na prezydenturze Trumpa Druga prezydentura Trumpa różniłaby się od pierwszej. Świat jest bardziej chaotyczny, a były prezydent mniej skłonny do tolerowania obstrukcji swojego programu. Spekuluje się, że w ramach pierwszych posunięć wprowadziłby "uniwersalne cło podstawowe" na praktycznie wszystkie towary spoza USA w wysokości 10 proc. Inny pomysł dotyczy zawieszenia "stałych normalnych stosunków handlowych" z Chinami, co jeszcze mocniej zaogniłoby wojnę handlową z Pekinem. Jednak dla części polityków i państw, z którymi Trumpowi jest ideologicznie po drodze, jego prezydentura byłaby dobrą wiadomością. Benjamin Netanjahu, jeśli uda mu się utrzymać władzę do 2025 r., może spodziewać się pełnego wsparcia i odrzucenia palestyńskich aspiracji do własnego państwa. Inne bratnie dusze, jak premier Węgier Viktor Orban mogą spodziewać się ciepłego przyjęcia w Białym Domu. Trump ma również słabość do Arabii Saudyjskiej pod rządami jej faktycznego władcy, księcia Muhammada ibn Salmana. Również premier Indii Narendra Modi zbudował silne relacje z Trumpem. Rząd w Nowym Delhi będzie z pewnością oczekiwał kontynuacji dobrych relacji oraz liczył na mniejszą krytykę w zakresie swobód obywatelskich niż w przypadku obecnej ekipy w Białym Domu. Nawet niektórzy liberalno-demokratyczni zachodni sojusznicy zdają się nie widzieć żadnego zagrożenia. - Nie ma się czym martwić - twierdzi były premier Australii Scott Morrison, który przekonuje, że Trump pomógł światu "obudzić się" w obliczu zagrożenia ze strony Chin. - Kiedy Australia postawiła się Chinom, otrzymaliśmy ogromne wsparcie. A to miało wielkie znaczenie - dodaje polityk. Powrót transakcjonizmu Chaotyczny styl i niestabilna osobowość Trumpa utrudniają wszelkie przewidywania. Można jednak spróbować nakreślić, jakie może być podejście tego najbardziej transakcyjnego z prezydentów do sojuszników - określanych jako "pasożyty" (niewdzięczni sojusznicy) - których wielokrotnie krytykował np. za zbyt małe zaangażowanie finansowe w wydatki na obronność. Trump wyróżnia jeszcze dwie kategorie państw: "osiłków" lub "napastników" (paskudni przeciwnicy) i "przegranych" (kraje, na których mu nie zależy). Większość państw będzie postrzegana przez Trumpa jako "niewdzięczni sojusznicy". Mogą spodziewać się traktowania pozbawionego sentymentów, tym większego, im wyższy będzie stopień nierównowagi handlowej poszczególnych państw z USA lub zbyt małe wydatki na zbrojenia. Spośród 38 sojuszników Waszyngtonu w ramach NATO oraz w Azji, USA miały deficyt handlowy w 2023 r. z 26 z nich; ponadto 26 państw w ostatnim roku wydało mniej niż 2 proc. PKB na obronność, uzyskując złe wyniki w dwóch kluczowych kwestiach dla Trumpa. Niektóre kraje już teraz starają się zwiększyć swoją atrakcyjność na tych polach. Berlin planuje zwiększyć wydatki na obronność po utworzeniu specjalnego funduszu wojskowego o wartości 109 mld dolarów. Niemcy są w trakcie realizacji zamówienia amerykańskich myśliwców F-35 dla Bundeswehry za kilkanaście miliardów dolarów, a dodatkowo Berlin przestawił się z rosyjskiego gazu na import skroplonego gazu ziemnego, w dużej mierze kupowanego od amerykańskich dostawców. Ci z "niewdzięcznych sojuszników", którzy nie będą w stanie zaprezentować podobnych argumentów, mogą znaleźć się pod silną presją. W efekcie jest prawdopodobne, że staną się przedmiotem krytyki oraz gróźb dotyczących wprowadzenia ceł lub wycofania zobowiązań w zakresie bezpieczeństwa. Na celowniku Trumpa może znaleźć się Meksyk. Odkąd jego pierwsza administracja zastąpiła Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu (NAFTA) obowiązującą od 2020 r. własną umową, deficyt handlowy między krajami faktycznie wzrósł. Niektóre z państw rozważają z kolei odwołanie się do niekonwencjonalnej - wydawałoby się - dyplomacji, by zdobyć przychylność miliardera. Jeden z zachodnich przywódców wyjaśnia, w oparciu o doświadczenia z pierwszej kadencji Trumpa, że najłatwiejszym sposobem na zdobycie sympatii jest odwołanie się do jego próżności. Francja wprawiła w zachwyt Amerykanina w 2017 r. paradą wojskową w Dniu Bastylii, a Wielka Brytania umożliwiła mu spotkanie się ze zmarłą w 2022 r. królową Elżbietą II. Kłopot dla Tajwanu i Ukrainy W ostatnich latach zwłaszcza dwa kraje polegały na pomocy USA: Tajwan i Ukraina. Pierwszy z nich ze względu na swoje rozmiary ma dużą nadwyżkę handlową ze Stanami Zjednoczonymi, wynoszącą 45 mld dolarów w okresie od stycznia do listopada 2023 r. Chociaż na zagrożonej przez Chiny wyspie zwiększono wydatki na obronność do 2,5 proc. PKB, Tajwańczycy nadal polegają na amerykańskiej obecności wojskowej w Azji w celu powstrzymania ewentualnej inwazji Chin. W styczniu na wyspie wybrano prezydenta. Zwycięzca wyborów Lai Ching, kandydat Demokratycznej Partii Postępowej, prezentuje zdecydowanie antychińskie stanowisko. Trump jednak może podać w wątpliwość sens amerykańskiego zaangażowania, zwłaszcza finansowego, w obronę maleńkiej wyspy. Już rok temu miliarder narzekał, że Tajwan "odebrał USA interesy". Obiektywnie rzecz biorąc, amerykańskie wsparcie dla Ukrainy to świetny interes: przy skumulowanej pomocy dla wojny wynoszącej poniżej 10 proc. rocznego budżetu obronnego i bez ofiar w żołnierzach, Ameryka wiąże armię Rosji i osłabia jej gospodarkę. Większość pieniędzy wydanych na broń dla Ukrainy pozostaje w Ameryce. Mimo to Trump może postrzegać wojnę jako drenaż amerykańskich zasobów i próbować zmusić Kijów do zawarcia porozumienia pokojowego z Rosją. Porzucenie Tajwanu i Ukrainy miałoby poważne konsekwencje dla amerykańskich sojuszy. Niepowodzenie w obronie Tajwanu stanowiłoby precedens dla innych azjatyckich państw, jak Japonia i Korea Południowa, a ponieważ Tajwan stanowi część "łańcucha wysp" wokół Chin, udaremniłoby to regionalne plany obronne. Zdrada Ukrainy wzmocniłaby Rosję i Władimira Putina. Z pewnością pojawiłoby się wiele pytań dotyczących zaangażowania USA w NATO, nawet jeśli Trump nie zrezygnowałby wyraźnie z amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. Wysoki rangą urzędnik Komisji Europejskiej Thierry Breton zdradził niedawno słowa, jakie padły w 2020 r. w rozmowie Trumpa z szefową Komisji Ursulą von der Leyen. W trakcie forum w Davos amerykański prezydent miał powiedzieć, że w przypadku ataku na Europę Stany Zjednoczone nie przyjdą z pomocą. Co więcej, zdaniem byłego prezydenta USA jego kraj wystąpi z NATO. Wrogowie USA i Trumpa? A co z tymi, których Trump może postrzegać jako przeciwników? Wrogie USA kraje mogą spodziewać się z jednej strony twardej retoryki, a z drugiej liczyć na otwartość w zakresie transakcyjnego podejścia we wzajemnych relacjach. Przypomnijmy tylko Trumpa, który przekroczył w 2019 r. strefę zdemilitaryzowaną, by spotkać się z Kim Dzong Unem, a przecież niewiele wcześniej groził "spaleniem" jego kraju. Wydaje się, że Rosja może liczyć na najbardziej przyjazne traktowanie, biorąc pod uwagę podziw kontrowersyjnego miliardera dla Putina. Chiny powinny mieć mniejsze oczekiwania. Poprzednie negocjacje z Trumpem rozczarowały, a wzajemna wrogość jest obecnie wpisana w politykę obu krajów. A inne kraje? W trakcie pierwszej kadencji republikanina Iran musiał stawić czoła szeroko zakrojonym sankcjom, a jednocześnie siły USA dokonały zamachu na generała Kasema Sulejmaniego, odpowiedzialnego za tajne operacje Iranu za granicą. Trump jednak nie zareagował, gdy Iran zaatakował saudyjskie instalacje naftowe. Najbardziej prawdopodobnym rezultatem, biorąc pod uwagę chaos, jaki Iran wywołuje na Bliskim Wschodzie, są agresywne sankcje wobec reżimu, który może ulec pokusie kontynuowania wojen zastępczych w całym regionie. Podejście Donalda Trumpa do przeciwników jest destrukcyjne, co stwarza różne możliwości: można wyobrazić sobie, że spróbuje wciągnąć Iran i jego sojuszników w regionalne porozumienie pokojowe - w końcu jego administracja pośredniczyła w porozumieniach Abrahama między Izraelem a kilkoma państwami arabskimi w 2020 r. Jednak to porozumienie między Izraelem a Arabią Saudyjską może mieć większe szanse powodzenia. Jednocześnie element chaosu, który towarzyszy Trumpowi, może w w krótkim czasie uczynić wszelkie założenia nieaktualnymi. Transakcyjne podejście w negocjacjach z przeciwnikami może stworzyć okazję do zawierania porozumień. Istnieje jednak ryzyko, że republikanin zostanie przechytrzony. - Najbardziej obawiam się, że Putin i Xi są znacznie mądrzejsi od Trumpa - mówi jeden z europejskich urzędników. Zostało mało czasu na zmiany Trzecia grupa krajów jest największa: nie są ani bliskimi sojusznikami, ani przeciwnikami Ameryki. Trump mógłby spisać je na straty. Administracja Bidena musiała zmierzyć się z agresywnymi działaniami ze strony wrogów Ameryki w Europie i na Bliskim Wschodzie, ale pozostała selektywna w wykorzystywaniu amerykańskiej potęgi. Wycofanie się z Afganistanu było tego najlepszym przykładem. Tymczasem konflikty w miejscach, którymi USA nie są zainteresowane, wybuchły gwałtownie, jak wojna domowa w Sudanie, kolejne zamachy wojskowe w krajach Afryki Subsaharyjskiej czy nowa odsłona wojny między Armenią a Azerbejdżanem. Ewentualna druga kadencja republikanina prawdopodobnie doprowadzi do dalszej erozji globalnych zasad dotyczących wszystkiego, od handlu po prawa człowieka. Dla najbiedniejszych krajów o słabych instytucjach może to oznaczać bliską perspektywę wybuchu lokalnego konfliktu. Jest mało prawdopodobne, by globalne organizacje mogły temu zapobiec. Gdyby Trump wygrał wybory w 2024 r., jego inauguracja będzie miała miejsce w styczniu 2025 r. Zostało zbyt mało czasu, by administracja Bidena mogła podjąć wiążące zobowiązania, co oznacza, że jej wiarygodność i wpływ na globalne wydarzenia mogą w tym roku osłabnąć. Sytuację znacznie pogarsza republikański obstrukcjonizm, czego przykładem jest bezsensowne wstrzymanie pomocy dla Ukrainy. Rok to także zdecydowanie zbyt krótki czas dla poszczególnych rządów, by wprowadzić jakąkolwiek alternatywę dla USA, poczynając od zasad wolnego handlu po dodatkowe odstraszanie nuklearne. Gdyby Ameryka rzeczywiście wycofała się ze swoich zobowiązań, stworzyłoby to próżnię. Na całym świecie staje się jasne, że rok nie wystarczy, by ją wypełnić. --- Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły! ---- Tekst przetłumaczony z "The Economist"© The Economist Newspaper Limited, London, 2023 Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji ---