Na tegorocznym festiwalu filmów fabularnych w Gdyni obejrzałem dwa obrazy nakręcone przez Polaków, ale z ukraińską w całości lub prawie w całości obsadą. Opowiadają o ich sprawach, przede wszystkim o wojnie za naszą granicą. Ogromne wrażenie zrobił na mnie jeden. To "Ludzie" Macieja Ślesickiego i Filipa Hilleslanda. Mamy w nim kilka równoległych historii o wojnie, pokazywanej głównie z perspektywy kobiet. Obraz to okrutny, będący krzykiem rozpaczy, przy tym do bólu antyrosyjski. Oglądamy sekwencje gwałtów, oglądamy sceny rabunków i widzimy gotowość rosyjskich żołdaków do zabijania wszystkiego, co się rusza, nawet dzieci. Rosjanie też są tu ofiarami. Ale przede wszystkim ofiarami podejścia swoich przełożonych niedbających o ich życie, a także własnej gotowości do udziału w zbrodniach. - Nie muszę robić filmów o Polakach, wystarczy, że robię filmy o ludziach - oznajmił reżyser Damian Kocur. Na gali otwarcia pokazano inny film polski, ale z ukraińskimi aktorami i historią. To "Pod wulkanem" Kocura. Tu temperatura jest inna. Mamy ukraińską rodzinę "uwięzioną" na Teneryfie po wybuchu wojny pośród otaczającego ich luksusu kurortu i pośród życzliwości, ale zdawkowej, pozbawionej zrozumienia, miejscowych. Do tego filmu miałem większe zastrzeżenia niż do "Ludzi". Także z powodu rzucanej w nim przy okazji sugestii, że cała Europa powinna z kolei czuć wyrzuty sumienia z powodu losu ciemnoskórych imigrantów, obecnych na Teneryfie, a tak naprawdę w całej zachodniej Europie. Otóż analogie między ich losami a sytuacją napadniętych i mordowanych masowo Ukraińców to za łatwa, naiwna symetria. Ale główna opowieść się broni. Kiedy poinformowano, że "Pod wulkanem" to polski kandydat do Oscara, w necie zawrzało, także na portalach filmowych. Odpowiedzią była fala słownej agresji wobec tej decyzji, ale i przeciw "pochylaniu się" nad Ukraińcami. Oczywiście antyukraińskie akcenty w internecie towarzyszą wojnie od początku. Dla mnie znamienny jest jednak coraz słabszy odpór większości, tej która w pierwszych miesiącach angażowała się w pomoc, i dla napadniętego kraju, i dla przybyszów stamtąd. Więcej informacji o 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni znajdziesz w raporcie Interii Film Coraz więcej nas dzieli Te filmy pasowały do atmosfery roku 2022, zresztą akcja dzieje się właśnie na początku wojny. Dziś są jakby spóźnione. Kiedy wracałem pociągiem z Gdyni, pewna kobieta perorowała przez telefon na temat jakiejś Ukrainki, z którą była w konflikcie. "Oni są bezczelni" - usłyszałem charakterystyczne uogólnienie. Mamy w polskiej przestrzeni mnóstwo Ukraińców, po moim osiedlu biegają chmary ukraińskich dzieci. Ale takich reakcji, wypowiedzi, słyszy się coraz więcej. Zniknęły za to zbiórki, zniknął pomocowy entuzjazm. W sondażach opinie Polaków o Ukraińcach, i zresztą także Ukraińców o Polakach, pogorszyły się niby tylko nieznacznie, o kilka punktów proc. Ale możliwe, że polepszenie sondaży Konfederacji to pochodna także tej atmosfery. To jedyna partia, która otwarcie krytykuje "ukrainizację Polski". Domaga się ograniczenia świadczeń dla imigrantów stamtąd. Ostatnio pożywką dla tej kampanii była decyzja polskiego rządu, aby objąć wszystkie dzieci z Ukrainy obowiązkiem szkolnym, co mogło zaowocować trudnościami i konfliktami. Dla porządku warto wspomnieć, że tę decyzję krytykuje także część środowisk liberalnych. Ci krytycy uważają, że zagonienie do polskiej szkoły zagraża ich tożsamości. Bez wątpienia na atmosferę wpływ ma także wielka polityka. Prawo i Sprawiedliwość przeszło długą drogę - od ostentacyjnej życzliwości wobec ukraińskich interesów w roku 2022 do dystansowania się od Kijowa podczas kampanii w roku 2023 wywołanego głównie sporem ekonomicznym: o import ukraińskiej żywności. Bez wątpienia to Kaczyński i Morawiecki byli autorami bezprecedensowej pomocy, także w sprzęcie wojskowym. I to ich krytykowała Konfederacja oraz takie prawicowe ośrodki jak pismo "Do Rzeczy" - choćby za niestawianie na ostrzu noża tematu przeprosin za wydarzenia na Wołyniu w roku 1943 i ekshumacji ofiar. Zdawało się, że mimo wszystkich gestów przyjaźni z politykami PiS Zełenskiemu jest bliżej do nowej koalicji Donalda Tuska - jak liberałowi do liberała, i jak przyjacielowi Niemiec do innego ich przyjaciela. W kampanii Tusk potrafił krytykować PiS za zaostrzanie relacji z Ukrainą. Ale dziś jest już inaczej. Szef ukraińskiego MSZ Dmytro Kułeba został spytany przez młodą Polkę na Campusie Polska o perspektywę załatwienia tematu Wołynia. Zestawił tę rzeź z powojenną akcją "Wisła". Zamordowanie, często okrutne, kilkudziesięciu tysięcy ludzi jest porównywane z wysiedleniami ludności ukraińskiej z terenów wschodniej Polski. Siedzący obok Kułeby na Campusie polski minister Radosław Sikorski nie potrafił się zachować, ba, kiwał głową. Niespodziankę zafundował nam za to Tusk. "Ukraina nie będzie członkiem UE bez polskiej zgody" - podkreślił premier, dodając, że musi ona spełniać również warunki związane z polityczną kulturą i historycznym pojednaniem. Nawet jeśli wyczytał swoją reakcję z badań opinii publicznej, tym razem miał rację. Więc Sikorski pojechał do Kijowa, rozmawiał z następcą zdymisjonowanego już (ale nie z tego powodu) Kułeby i z samym prezydentem Zełenskim. Postawił stanowczo kwestię wołyńskich ekshumacji, przedstawiając je jako kwestię nie polityczną, a chrześcijański obowiązek. Pierwszy komunikat był ezopowy, i zresztą przykryty tematem powodzi. - Uzyskałem zapewnienia postępu w sprawie wznowienia ekshumacji ofiar zbrodni wołyńskiej - powiedział w Kijowie Sikorski. Ale z późniejszych relacji wynika, że wiążące deklaracje nie padły, sam Zełenski zachowywał się wyzywająco, a temat Wołynia przedstawiał jako wymyślony na potrzeby wewnętrznej polityki Polski. Relacja Polski i Ukrainy. Do czego zmierzamy? Trudno się oprzeć wrażeniu, że ukraińskie władze nie są zainteresowane gestami wobec Polski. Z czego to wynika? Temat Wołynia jest ważny dla ukraińskich elit, ale czy akurat tak kluczowy dla samego Zełenskiego, żydowskiego aktora, który przez lata grał i mówił po rosyjsku i żadną miarą nie przypominał ukraińskiego nacjonalisty? Jest jakąś prawdą, że krajowi prowadzącemu wojnę na śmierć i życie trudniej o rachunki sumienia. Ale przecież zalety współdziałania z Polską wydają się oczywiste. A jednak nie są. Dla polskiej prawicy jest z kolei oczywiste, że poza konsensusem ukraińskiej klasy politycznej wokół historii swoją rolę mogą odgrywać intrygi innych państw, przede wszystkim niemieckiej dyplomacji. Polska ma coraz mniej do zaoferowania, bo nie może bez końca oddawać Ukrainie swojego sprzętu. Skądinąd Zełenski zasypał Sikorskiego także doraźnymi pretensjami dotyczącymi dostaw, między innymi MIG-ów 29. Czy ukraiński prezydent wiąże się z Berlinem, wierząc, że tylko on może mu zapewnić pomoc wojskową i ewentualny przyszły akces do Unii? Ale przecież właśnie teraz kanclerz Olaf Scholz zaczął mówić o konieczności rozmów pokojowych także z udziałem Rosji. A to byłaby zapowiedź nowego Monachium, oddania przez Ukrainę części terytorium i jej neutralizacji. Polska elita polityczna jest zdezorientowana ukraińskimi motywacjami i ukraińskim kursem. Strony polskiej polaryzacji zamieniają się rolami: raz jedna jest twardsza wobec Kijowa, raz druga. Zapowiedzi Tuska blokowania Kijowowi drogi do NATO zostały w praktyce oprotestowane przez marszałka Szymona Hołownię. Także prezydent Andrzej Duda uznał je za zgodne z interesem Kremla. Ale też co charakterystyczne Duda, gotowy na początku wojny do najgorętszych gestów wobec ukraińskiego prezydenta, też miał już kilka momentów, w których demonstrował pretensję wobec Zełenskiego. Eksperci podpowiadają, że polska dyplomacja powinna być asertywna nie tylko w kwestii Wołynia, ale i ewentualnego udziału Polski w ewentualnej odbudowie Ukrainy. Na razie Kijów zaprasza do niej przede wszystkim Amerykanów i Niemców. Zarazem ta dyskusja jest o tyle jałowa, że nie widzimy tak naprawdę logicznego końca tej wojny. Kiedy część polskich polityków przestrzega przed nowym Monachium, znający temat ludzie twierdzą, że to Putin może wcale nie być nim dziś zainteresowany, a stawiać na wieloletnią wojnę z ostatecznym wyczerpaniem Ukrainy jako celem. Polska prawica ma okazję się przekonać, że Donald Trump nie szykuje żadnego planu wsparcia Ukrainy, jak nas naiwnie przekonywano, a zamierza ją namawiać do kapitulacji. Konserwatyści udają, że tego nie słyszę, gotowi są za to piętnować Niemcy za niedostateczne wsparcie dla ukraińskiego oporu i za kapitulanckie scenariusze. Skądinąd druga strona, polska lewica i liberałowie, piętnuje z kolei Trumpa, ale Scholzowi gotowa jest wybaczyć. To komedia, swoista maskarada. Pewnym można być tylko jednego: ostateczna klęska Ukrainy sprowadza na nas niebezpieczeństwo. Pewnie nie bezpośredniej agresji, chroni nas jednak przynależność do NATO. Ale nasilenia dywersyjnych akcji przeciw naszym interesom, skoro Putin będzie miał wolne ręce. I odnowienia aliansu rosyjsko-niemieckiego, zawsze godzącego w nasze racje. Nasz interes jest więc w podtrzymywaniu ukraińskiego oporu. A zarazem mamy zbyt słabą pozycję, aby o czymkolwiek przesądzać. Kiedy Trump mówi otwarcie o przymuszeniu Ukraińców do kapitulacji, amerykańscy demokraci mogą ją wymusić za kilka miesięcy bez gromkich zapowiedzi, tak jak limitowali ukraińską wolę walki na warunkach Kijowa. Na razie wypełniamy elementarne obowiązki. Na ostatnim szczycie ONZ i prezydent Duda, i minister Sikorski znaleźli odpowiedni język, żeby raz jeszcze napiętnować Rosję za przekraczanie wszelkich granic prawa międzynarodowego i moralności. Większych możliwości, aby wpłynąć na los wojny, chyba nie mamy. No i coraz trudniej nam przymuszać Ukrainę do przyjaźni, skoro ona sama tego nie chce. Tak naprawdę nie wiemy, na co gotowy jest Zełenski w sprawie samej wojny. Po wypowiedzi Scholza o rokowaniach on także, choć tylko w jednej wypowiedzi, dopuścił możliwość udziału w pokojowej konferencji. Na Trumpa się obraził, ale nie na niemieckiego kanclerza. Sondaże pokazują, że determinacja Ukraińców do obrony za wszelką cenę słabnie. Czemu się nie dziwię. Mamy do czynienia z krajem skrwawionym i zrujnowanym. Na koniec wezwę do jednego. Mamy do czynienia z łamigłówką. Polska ma prawo bronić własnych interesów i pod Kaczyńskim i pod Tuskiem. Ale nie ulegajmy pokusie kieszonkowego cynizmu. On jest niemoralny, ale też okaże się nieskuteczny. Putin tylko czeka, aż w Polsce wygra "realizm". Piotr Zaremba ----- Sprawdź, jak przebiega wojna na Ukrainie. Czytaj raport Ukraina-Rosja.