Sokół przestaje słyszeć sokolnika; Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze; Czysta anarchia szaleje nad światem... Najlepszym brak jest przekonania. Najgorszych wypełnia niespożyta moc... Czyż to nie znak jakiegoś objawienia? Czyż nie nadchodzi czas Drugiego Przyjścia?... Coś o lwim cielsku, ale z ludzką głową O pustych ślepiach, okrutnych jak słońce... Czyj czas nastaje? Jakież monstrum Pełznie do Betlejem, by się tam narodzić? A teraz objaśnienie wiersza. Pokój na Ukrainie według Trumpa/Vance'a będzie oznaczał na początek - jak to obaj panowie powiedzieli wyraźnie - oficjalne oddanie Rosji zarówno Krymu jak też terenów okupowanych dzisiaj przez Putina (może z przyległościami). Definitywna utrata jednej czwartej terytorium zdestabilizuje każdy rząd ukraiński w Kijowie. W ten sposób Trump odda Putinowi całą Ukrainę. Jeśli do tego dodać twierdzenia Vance'a, że wojnę na Ukrainie rozpoczęli demokraci, żeby "walczyć o prawa transów", wiadomo, że ludzie szykujący się do objęcia władzy w USA są naszprycowani przez propagandę Putina i uznali język tej propagandy za swój. Sojusz Putina i Trumpa zawarty na grobie Ukrainy będzie wstępem do "nowej Jałty", którą Putin zaproponował jakiś czas temu Trumpowi publicznie (kremlowscy autorzy tej propozycji napisali, że "pierwsza Jałta zapewniła światu pół wieku pokoju, powrót do Jałty będzie oznaczał powrót światowego pokoju"). Kto tu jest średniowieczem Kiedy czytam lub słucham Joanny Szeuring-Wielgus czy Magdaleny Środy mówiących i piszących, że prawica kulturowa, odbieranie praw kobietom, Trump i Vance... to "zacofanie" i "średniowiecze", pusty śmiech mnie chwyta. Jeśli już, to Nowe Średniowiecze, krzyżowcy z algorytmami do kontrolowania emocji internetowego tłumu. Z miliardami dolarów Elona Muska, który właśnie prowadzi do obszernego łoża Trumpa i Vance'a miliarderów z Krzemowej Doliny na orgię. Przyjemnością w tej orgii będzie zdjęcie z największego globalnego biznesu prawnych i podatkowych ograniczeń. I zachęta do wspólnego łupienia klasy średniej. Na tle tak rozumianej "nowoczesności" to Scheuring-Wielgus i Środa wychodzą na "średniowieczniaczki" (żeby złożyć hołd feminatywom). Czy mnie to Nowe Średniowiecze fascynuje? Ono mnie przeraża. Dlatego próbuję o nim pisać, podczas gdy jego prawdziwi miłośnicy milczą. Udają, że się nic złego nie dzieje. Polityka końca czasów Skoro zaczęliśmy ten felieton Yeatsem, dalej pojedźmy Eliotem z jego "uspokajającą" wersją Apokalipsy z "Wydrążonych ludzi" (1925): "I tak kończy się świat/ Nie hukiem ale skomleniem". Polityka nie skończy się w dniu Apokalipsy, będzie trwała o jedną milisekundę dłużej. Jak utrzymuje klasyk (św. Jan), kiedy ona nadejdzie, "czasu już nie będzie", jednak w tej ostatniej chwili - pomiędzy końcem czasu i początkiem wieczności - będą się jeszcze kotłować politycy. Ci najlepsi (katechoni) będą próbowali opóźniać, powstrzymywać Apokalipsę, łagodzić jej konsekwencje dla NATO, Unii, Ukrainy, Polski. Ci najgorsi będą próbowali zbić na niej swój interes życia. Zacznijmy od drugich, czyli od polityków europejskiej i polskiej prawicy. Orban już się Bestii kłania. Podobnie jak czeka na nią Fico i wiele europejskich partii, które w swoich krajach władzy jeszcze nie mają. Tych stworzonych wprost przez Putina i tych, które narodziły się na faktycznym gniewie i zabagnionych czy przespanych przez liberalne centrum problemach (migracja, bezradność wobec globalizacji, łatwy polityczny wybór oligarchów i zasiłkowego ludu przeciw klasie średniej). Jeśli chodzi o polską prawicę, to mam ostatnio okazję słuchać polityków PiS (młodszych, rozsądniejszych, tych od Morawieckiego), którzy pytani o Vance'a powtarzającego wersję Putina na temat Ukrainy, odpowiadają, że "słusznie skrytykował Donalda Tuska" (faktycznie to zrobił w jednym swoim tweecie). Przyciskani, że jednak nie tylko na temat stosunku Vance'a do Tuska chciałoby się poznać odpowiedź, zaczynają wymownie milczeć. Są też inni prawicowi politycy, którzy już jeżdżą do lobbystów kręcących się wokół Trumpa i Vance'a, już znają nazwisko przyszłego ambasadora USA w Warszawie (taki turbo Mosbacher). Oni dostali od Bestii propozycję, żeby zostać w Polsce jej lobbystami. A ponieważ niektórzy z nich są jeszcze politykami, z politycznymi, a nie wyłącznie lobbystycznymi namiętnościami, więc w rozliczeniu za przyszłe usługi obiecano im nie tylko pieniądze, ale i władzę. Czy da się Bestię wychować? A co z katechonami, którzy efekty waszyngtońskiego "drugiego przyjścia" będą chcieli opóźniać, łagodzić? Zełenski już na szczycie NATO w Waszyngtonie powiedział (unikając wzrokiem twarzy siedzącego przed nim Bidena), że "Ukraina ma w Ameryce dwóch przyjaciół, Bidena i Trumpa". Jest to słuszny realizm, choć w tym przypadku preapokaliptyczny, a kiedy czas się kończy, nawet polityczny realizm zaczyna się dziwnie uginać. NATO wybrało Marka Rutte, konserwatystą lojalnego wobec UE, który ponoć (jak to lubią pisać tabloidy) umie być "zaklinaczem Trumpa". I skleciło naprędce jakieś plany, żeby amerykańskie pieniądze dla Ukrainy zastąpić. Jak się te plany mają do rzeczywistości, pokazał już rząd w Berlinie. Wiedząc, co oznacza Trump i nie chcąc wydawać na "przegraną sprawę" budżetowych pieniędzy potrzebnych mu na kolejną kampanię wyborczą, zapowiedział, że niemiecka pomoc dla Ukrainy w przyszłym roku zostanie zmniejszona o połowę. A w Polsce? Tusk i Sikorski będą próbowali (już próbują) zmienić język, którym mówili o Trumpie. Będą musieli stworzyć dla niego własną propozycję. Kiedy turbo Mosbacher już do Warszawy przybędzie, zgłoszą się do niego młodzi prawicowcy pozbawieni władzy. Wtedy turbo Mosbacher popatrzy na nich i na Tuska, Sikorskiego, Kosiniaka-Kamysza... mających realną władzę, także władzę podpisywania kontraktów. I użyje młodych prawicowców wyłącznie do tego, by na Tusku, Sikorskim i Kosiniaku-Kamyszu wymusić większe haracze. W takiej sytuacji nieporozumiewać się to więcej niż zbrodnia. Tusk, Sikorski, Kosiniak... powinni teraz siedzieć bez przerwy z Morawieckim, Mastalerkiem, Wiplerem... w saloniku chronionym przed mediami. I rozmawiać, rozmawiać, próbować się jakoś umówić. Nawet jeśli publicznie nadal muszą się oblewać pomyjami, bo ich "twarde elektoraty" tego chcą. Leszek Miller tak robił w momencie wchodzenia Polski do Unii. Pracował po cichu z przedstawicielami PO i PiS, ustalał z nimi strategię negocjacyjną, mimo że publicznie obie strony wyzywały się od "komuchów" i "solidaruchów". Właśnie dlatego Miller jest - jak dotychczas - najciekawszym konserwatywnym premierem III RP. Czy Donald Tusk okaże się od niego lepszy lub choćby mu w konserwatyzmie (czyli trosce o państwo) dorówna? Czy będzie umiał zacząć rozmawiać z opozycją? Choćby po to, aby zmanipulować ją dla dobra Polski? Zobaczymy wkrótce. Cezary Michalski