Powódź na Dolnym Śląsku jest dziś w praktyce niemal jedynym tematem: informacji, ale i politycznych debat. Nie mówi się właściwie o niczym innym. Premier Donald Tusk podjął decyzję o transmitowaniu na żywo spotkań sztabu kryzysowego we Wrocławiu, czego się zasadniczo nie robi nigdzie poza takimi państwami jak Rosja. Jedni mówią, że to zapewnia transparentność. Inni zarzucają rządzącym organizowanie spektaklu. Dobry car ma rozliczać bojarów. Powódź 2024. Bój o interpretację Trwa też bitwa o interpretację tego, co oglądamy. Rząd popełnił całą masę błędów. Powinno się wyjaśnić, co wiedział Tusk, kiedy ogłaszał w zeszły piątek, że "prognozy nie są zanadto alarmujące". Choć i tak nie ustalimy, co by się zmieniło, gdyby już wtedy premier zdecydował się na przestrogę przed apokalipsą. Za to ze zdziwieniem przyjmuję zaskakująco skąpe zapowiedzi finansowej pomocy (choć sumy pewnie wzrosną) i takie oczywiste wpadki jak obietnica pożyczek dla zalanych terenów sformułowana przez specjalistkę od kiksów, minister klimatu Paulinę Hennig-Kloskę. Schowanie się samego premiera w sprawie pomocy za plecami Jerzego Owsiaka jeszcze wzmocniło to wrażenie. Z drugiej strony prawicowa opozycja i prawicowe media znalazły temat czy tematy. Piętnują spóźnione reakcje, chaos organizacyjny i komunikacyjny, także owe sztabowe pokazuchy i lansowanie się samego Tuska. Co i rusz pojawiają się konkretne przykłady, wypowiedzi ludzi zawiedzionych tym, że pozostawiono ich samym sobie. Brzmi to sugestywnie, choć nie jestem pewien, czy zamęt plus permanentny deficyt pomocy nie towarzyszy każdemu tego typu kataklizmowi. Przeciwstawia się Tuskowi premiera Czech Petra Fialę, który faktycznie kilka godzin wcześniej oznajmił, że sytuacja jest groźna. Czy jednak to oznacza, że czeskie służby działają bardziej perfekcyjnie? Na razie brak danych, aby formułować tak ogólny wniosek. Mamy tu skądinąd drastyczny rozjazd różnych wersji rzeczywistości. Kiedy na blogu "Kłodzko 998 Alarmowo" pojawiła się relacja o tym, że w zalanych miastach grasują szabrownicy, a policja nie reaguje, reakcją była... zapowiedź pociągnięcia do odpowiedzialności autora wpisu. Chyba po raz pierwszy samo informowanie stało się powodem takiej represji, choć logicznym następstwem powinno być przynajmniej sprawdzenie owych wieści. Internautę chce się oskarżyć o "przeszkadzanie w akcji ratowniczej" - co brzmi jak absurd. Rozumiem, że komuś w środku katastrofy puszczają nerwy. Ale to kolejny krok w kierunku nadawania Polsce charakteru państwa częściowo policyjnego. Na tropie ekologów Pojawiły się jednak także obrachunki z przeszłością. Wygrzebano stary wpis ekolożki Urszuli Zielińskiej, obecnie wiceminister klimatu. "W dobie zmiany klimatu i postępującego problemu suszy inwestowanie w zbiorniki zaporowe niszczące przyrodę jest w naszej ocenie najgorszym możliwym rozwiązaniem" - ogłaszała w 2020 roku. Kiedy jeden z tych zbiorników - w Raciborzu - utrzymywał bezpieczeństwo Dolnego Śląska, a szereg innych pozwalało zminimalizować skutki fali powodziowej, to przypomnienie brzmiało groteskowo. Nota bene można by się w tym dopatrywać kuriozalnego niedoinformowania polityczki. Przed kamerami pojawiają się przecież eksperci od klimatu, którzy z globalnego ocieplenia wyciągają diametralnie odmienne wnioski. Susza i powodzie (z powodu większej wilgotności powietrza) mają być dwiema stronami tych samych zmian. Czy zawodowa ekolożka miała prawo tego nie wiedzieć? Jest ona skądinąd twarzą niezwykle radykalnych zmian. To ona kołatała do Komisji Europejskiej w kierunku zaniechania wszelkich prób regulacji Odry. I można traktować tę jej aktywność jako zapowiedź nowej polityki rządowej. Do jej kompetencji można mieć zasadnicze wątpliwości choćby na przykładzie historii ze złotymi algami. Kiedy za rządów PiS nastąpił masowy pomór ryb w Odrze i innych wodach, Zielińska zaprzeczała gromko, jakoby algi miały z tym coś wspólnego. Winny miał być PiS tolerujący spuszczanie do rzeki zanieczyszczeń. Teraz kiedy zjawisko zaczęło się powtarzać za nowej władzy, ochoczo ogłosiła, że z algami niszczącymi wodne ekosystemy trzeba walczyć - przy pomocy perhydrolu. Ile w tym niemal religijnego dogmatyzmu, ile zwykłej ignorancji? Ile wreszcie propagandy? Kiedy się pomyśli, jakie postaci mają dziś wpływ na rządowe decyzje, cierpnie skóra. Nawet jeśli Zielińska wypowiedziała teraz niejasną zapowiedź wspierania zbiorników retencyjnych. Zmieniając zdanie, podobnie jak w przypadku alg. Groteskowe są też reakcje czołowych polityków obozu rządowego. Kiedy reporter Telewizji Republika próbował pytać o blokowanie inwestycji w zbiorniki retencyjne marszałka Sejmu Szymona Hołownię, ten nie tylko oskarżył go o rozbijanie jedności narodowej w obliczu tragedii, ale pytał, co dziennikarz zrobił, aby te zbiorniki powstały. Logiczny absurd tej, agresywnej skądinąd, reakcji bije po oczach. Jest zresztą częścią szerszej narracji rządzących. Tusk kilka razy powtórzył, że kiedy on i jego koledzy pracują, opozycja nie robi nic, tylko krytykuje. Dla nawet mało rozgarniętego obserwatora powinno być oczywiste, że opozycja nie ma prawnych i technicznych możliwości, aby zastępować rządzących w decyzjach i działaniach. Ale widzowie spod znaku Silnych Razem naturalnie przyklaskują. Prawo i Sprawiedliwość chwali się, że dzięki jego determinacji zbiorniki retencyjne w Kotlinie Kłodzkiej jednak powstawały. Zarazem eksperci twierdzą, że dla zapewnienia antypowodziowego bezpieczeństwa jest ich tam zbyt mało. Przypomina się awanturę z 2019 roku zakończoną zablokowaniem takiego zbiornika niedaleko Kłodzka. Choć weszli w nią ochoczo ekolodzy, rzecz była bardziej skomplikowana. Nie chcieli jej okoliczni mieszkańcy, jedni, bo groziło to wywłaszczeniami, inni, bo miało to popsuć krajobraz turystycznego regionu. W spór włączyła się, po stronie mieszkańców, obecna wicemarszałek Sejmu Monika Wielichowska z Koalicji Obywatelskiej. O ustępliwość wobec zbuntowanych oskarża się też europosłankę PiS Annę Zalewską, ale rekonstrukcja zdarzeń wykazuje, że poprzednia władza tylko się wobec oporu cofnęła. Atakowała ówczesna opozycja, dziś władza. To nie jest tak, że te racje łatwo ocenić w czarno-białych kategoriach. Nota bene nieco podobne dylematy: zatopić pewną wieś, żeby ratować Wrocław, pokazał Jan Holoubek w serialu "Wielka woda". Można to podsumować konkluzją, że takie węzły gordyjskie mogłaby przeciąć tylko władza obdarzana wielkim zaufaniem przez obywateli. Ale żadna władza, i ta poprzednia, i ta obecna, takiego mandatu nie ma, i mieć nie będzie. Ktoś kogoś werbował? Co nie oznacza, że przy okazji powodzi nie stanął mocno temat wpływu ekologów na polskie inwestycje i politykę społeczno-gospodarczą. Możliwe, że potrzeba było dopiero takiego katalizatora, aby hydrobiolog i szef fundacji, doktor Grzegorz Chocian w Polsat News sformułował swoje mocne oskarżenie. Nie tylko stwierdził, że organizacje ekologiczne potrafią organizować swoje akcje, aby wyciskać z inwestorów pieniądze, a czasem robią to na zamówienie ich konkurencji. On poszedł dalej, twierdząc, że człowiek z Niemiec próbował go zwerbować. Miałby popierać jakieś rozwiązanie, jak rozumiem korzystne dla zagranicy, a nie dla Polski. Przy okazji ekolog opowiada, że domyśla się podobnych motywów przy okazji akcji innych aktywistów ochrony środowiska. Natychmiast odezwał się w necie chór głosów podważających wiarygodność tych wypowiedzi. Media liberalne zaczęły przypominać, że Chocian chętnie występował w prawicowych mediach. Padł też argument, że przecież Niemcy jako nasz sojusznik z NATO nie podejmowaliby takich akcji. Takie założenie wydaje mi się naiwnością. Naprawdę wierzymy, że u naszego zachodniego sąsiada zniknął motyw własnego interesu narodowego, bo unieważnia go taki czy inny sojusz? O tym, że znaczna część organizacji ekologicznych na Zachodzie nie tylko działa z motywów merkantylnych, ale jest podpłacana przez rosyjskie służby, mówi się od dawna. To tak zwana tajemnica poliszynela. Nikt jednak w Polsce nie postawił przed Chocianem tak dobitnie wątku inspiracji niemieckiej. Ponieważ twierdzi on, że zgłaszał sprawę w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, na zdrowy rozum polskie służby powinny teraz temat pociągnąć. Jeśli doktor Chocian kłamie, można go zdemaskować i ukarać. Ale jeśli informował kiedyś, powstaje pytanie, co ABW i CBA z tym zrobiły. Jestem jednak dziwnie pewny, że sprawa nie będzie miała dalszego ciągu. Bo nie jest w interesie żadnej polskiej władzy, a tej obecnej w szczególności, grzebanie w czymś, co wystawia na szwank reputację Niemiec. Nie zniknie też instytucjonalny wpływ lobby ekologicznego na politykę państwa. Zieloni, których reprezentuje Zielińska, są częścią Koalicji Obywatelskiej, a religia klimatyczna, i szerzej ekologiczna, jest wyznaniem wiary wielu polityków obozu rządowego - z KO, z Lewicy, czy z Polski 2050. Pytanie tylko co się za tą religią, a szerzej za absolutnym priorytetem ochrony środowiska, kryje. Spór o to jest w każdym razie dowodem, że różnice między rządzącą centrolewicą i opozycyjną prawicą dotyczą realnej polityki, nie tylko haseł. Piotr Zaremba