- Dotrwać, panie redaktorze, dotrwać. Później zobaczymy, co się wydarzy - mówi Interii, z lekkim uśmiechem, ważny polityk Prawa i Sprawiedliwości zapytany o możliwość przedterminowych wyborów. Również w oficjalnych rozmowach politycy PiS przekonują, że wizja wcześniejszych wyborów nie wchodzi w grę. Z prostego powodu - partia rządząca nie jest na nie jeszcze gotowa, pod wieloma względami. Politycy PiS tonują też pytania dziennikarzy dotyczące list wyborczych. - Jest za wcześnie - powtarzają. I nie ma im się co dziwić, bo sami nie wiedzą, jakie będą ostateczne decyzje dotyczące ordynacji wyborczej. Ta może zostać zmieniona. PiS przymierza się do tego nie od dziś, ale tym razem, za sprawą Pawła Kukiza, grunt jest wyjątkowo dobrze przygotowany. Zmiana ordynacji wyborczej to jeden z jego postulatów, odkąd pojawił się w polityce. Dziś z dużej reprezentacji Kukiz’15 zostały jedynie opary, ale jego trzy głosy są wystarczające, by wywierać wpływ na obóz rządzący. Nieprzypadkowo Kukiz spotkał się w zupełnie nowej formule z Jarosławem Kaczyńskim, Adamem Bielanem, Zbigniewem Ziobrą i Marcinem Ociepą. Oficjalnie ci politycy przekonują, że temat zmiany ordynacji wyborczej się nie pojawił, ale okazja może pojawić się już w piątek - wówczas Kukiz znów spotka się z Kaczyńskim, tym razem przy okazji posiedzenia szefostwa PiS. Kaczyńskiego gra o zminimalizowanie ryzyka utraty władzy Kukiz od lat forsował pomysł jednomandatowych okręgów wyborczych. Po zbliżeniu z PiS jego postulaty zaczęły nabierać realnych kształtów, bo i partia rządząca już dwa razy przymierzała się do gmerania w ordynacji. Co ciekawe, za pierwszym razem, w 2006 roku, obóz PiS był w podobnej sytuacji do obecnej. Rządził, ale wewnętrznych nieporozumień było na tyle dużo, że Kaczyński obawiał się porażki w 2007 roku. Jak się później okazało, jego troski były uzasadnione, bo przez osiem kolejnych lat rządziła Platforma Obywatelska. Być może dlatego, że wówczas plan Kaczyńskiego nie wypalił. Nauczony doświadczeniem chce zminimalizować ryzyko utraty władzy. Potrzebuje do tego większości, którą na ostatnim spotkaniu starał się skonsolidować. Dlatego godzi się na inicjatywy partnerów - jednemu pozwala stworzyć zespół zajmujący się sędziami pokoju, drugiemu ustawą o dostępie do broni, trzeciemu pozwala na zmiany w KRS. - Dotrwać - powtarzają na Nowogrodzkiej. I robią swoje. Dla Kaczyńskiego zawsze kluczowa była sprawna partia. Dlatego też zdecydował się na radykalne zmiany dotyczące struktur, które po ubiegłorocznej zapowiedzi, mają się zrealizować w najbliższych tygodniach. Zamiast 41 szefów regionów, będzie ich aż 100. Mają, przynajmniej oficjalnie, nadać regionom większej dynamiki. O tym, co nieoficjalne, piszemy niżej. Twarze PiS w (chwilowej) odstawce Jednocześnie funkcji szefów regionów nie będą mogli pełnić politycy poważnie zaangażowani w sprawy centralne - ministrowie i członkowie prezydium Sejmu. W obecnym kształcie w PiS jest 11 takich osób. To politycy frontowi i popularni: Elżbieta Witek, Michał Dworczyk, Andrzej Adamczyk, Jacek Sasin, Stanisław Szwed, Mariusz Kamiński, Jan Dziedziczak, Szymon Szynkowski vel Sęk, Dariusz Piontkowski, Paweł Szefernaker i Marcin Horała. Tylko że wymienieni nie płaczą. Przypadek? A być może wiedzą więcej? Może ich pozycja jest na tyle silna, że nie muszą się obawiać zmiany ordynacji? Kaczyński chciał w poprzedniej kadencji zmienić ordynację wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Być może miał to być poligon doświadczalny przed zmianą w najważniejszych wyborach - parlamentarnych. Eksperyment okazał się klapą, bo zmianę zawetował prezydent Andrzej Duda. A ówczesny pomysł zakładał, że zyskaliby najsilniejsi. Trzy dyskusje PiS o zmianie ordynacji Co ciekawe, podobne zapowiedzi padały w 2016 roku, kiedy powstawał nawet specjalny zespół w otoczeniu marszałka Sejmu. PiS miał wypracować stanowisko zbliżone do tego, które proponował Paweł Kukiz. Z zapowiedzi nie wyszło nic. Jeszcze wcześniej, bo w 2006 roku, prace były zaawansowane. Czuwał nad nimi ówczesny poseł Grzegorz Schreiber z Bydgoszczy. Przyspieszone wybory sprawiły, że zmian nie udało się przeforsować. A pozytywnie na projekt PiS odpowiadały Platforma Obywatelska i Samoobrona, przeciwko były PSL, SLD i LPR. Projekt zmiany ordynacji znów dawał premię najsilniejszym. W 2021 roku sprawa wróciła. Jeszcze przed oficjalnym zawiązaniem porozumienia programowego między Kukiz’15 a PiS, politycy obu formacji rozmawiali o możliwości zmiany ordynacji wyborczej. Mówił o tym choćby w rozmowie z Interią minister Łukasz Schreiber, prywatnie syn... Grzegorza Schreibera, który z ramienia PiS zajmował się tematem 15 lat wcześniej. Łukasz Schreiber już latem ubiegłego roku spotykał się z Jarosławem Sachajką, a po kilku miesiącach w Sejmie powstał parlamentarny zespół ds. zmiany ordynacji wyborczej na ordynację mieszaną. Na jego czele stanął polityk Kukiz’15. Zmiany tak, tylko kiedy? - Chciałbym, żebyśmy doszli do jakichś konkluzji w miarę szybko, bo tak poważnych tematów nie robi się w roku wyborczym - mówił na jednym z ostatnich posiedzeń zespołu Sachajko. Interii mówi z kolei tak: - U mnie się nic nie zmieniło. Uważam, że powinniśmy zmienić ordynację na mieszaną jak najszybciej. Po to, żeby ludzie to zrozumieli, żeby mogli się przygotować. Zmiana ordynacji powinna nastąpić jak najszybciej, ale jej wejście w życie powinno mieć miejsce od następnej kadencji. Nikt mnie nie przekonywał, że powinno być inaczej. W trakcie prac zespołu omawiano różne warianty ordynacji mieszanej z symulacją, jakie może przynieść efekty na gruncie polskim. Głos zabierali m.in. prof. Jarosław Flis i prof. Bartłomiej Michalak, prawdopodobnie najlepsi specjaliści w Polsce zajmujący się tą tematyką. Flis i Michalak w 2017 roku napisali wspólnie artykuł "Mieszane systemy wyborcze - cztery warianty dla Polski", poświęcony ordynacji mieszanej, a jego założenia przedstawili na posiedzeniu zespołu. Ordynacja mieszana - cztery warianty dla Polski Przeprowadzona przez nich symulacja dowiodła, że zmiana ordynacji wyborczej może przynieść poszczególnym ugrupowaniom konkretne zyski i straty. Nie wchodząc w szczegóły metodologiczne, uczeni wyodrębnili cztery systemy mieszane - niemiecki, badeński, węgierski i rosyjski. Wprowadzenie pierwszego skutkowałoby zmniejszeniem liczby mandatów dwóch najsilniejszych partii, a premiowało mniejsze ugrupowania. Drugi jest w zasadzie tożsamy z obecną ordynacją. W trzecim wariancie zwycięzca dostaje wyraźną premię, a drugi komitet zdecydowanie traci, w siłę rośnie za to ten, kto zdobywa trzeci wynik. Czwarty wariant w konsekwencji może doprowadzić w zasadzie do utworzenia systemu dwupartyjnego - dwie największe partie zdecydowanie zyskują kosztem mniejszych ugrupowań, z tym że zwycięzca najwięcej. Problem w tym, że założenia Flisa i Michalaka z 2017 roku zakładają w każdym z omawianych wariantów jasny podział na 230 okręgów jednomandatowych (lub 41 okręgów wielomandatowych w wariancie badeńskim). Nie ma tu rozwiązania dotyczącego 100 okręgów. 100 okręgów w partii, 100 okręgów w Polsce? Co ciekawe, takie rozwiązanie na posiedzeniu zespołu przedstawili badacze z Kujawsko-Pomorskiej Szkoły Wyższej w Bydgoszczy - dr Marta Czakowska, dr Michał Czakowski i dr Tomasz Kowalczyk. Ich propozycja zakładała zastosowanie pojedynczego głosu przechodniego (STV). Badacze z rodzinnego miasta Grzegorza i Łukasza Schreiberów uznali, że do wprowadzenia tych zmian konieczne jest wytyczenie nowych okręgów wyborczych - 100 posłów byłoby wybieranych w 100 jednomandatowych okręgach wyborczych odpowiadających dzisiejszym okręgom do Senatu. Pozostałych 360 posłów byłoby wybieranych metodą STV w 41 dotychczasowych okręgach wyborczych. Podsumowując jednak sami autorzy przyznali, że system STV jest mało klarowny dla wyborców i wiąże się z pracochłonnym liczeniem głosów, w zasadzie niemożliwym bez powszechniejszego zastosowania głosowania przez internet. Sachajko: - Zmiana na 100 okręgów pasuje Platformie i PiS-owi. Bardzo pasuje tym dwóm ugrupowaniom. Tylko czy na pewno będzie ona dobra dla demokracji? Uważam, że próg będzie za wysoki, który zabije wszystkie małe i średnie ugrupowania. Trzeba jednak zobaczyć konkretny projekt. Tymczasem PiS szykuje się do rewolucji w strukturach. Likwiduje 41 jednostek terytorialnych, odpowiadających dzisiejszemu podziałowi na okręgi wyborcze. To rozwiązanie powszechnie stosowane, które do tej pory świetnie się sprawdzało - wszak partia rządząca tylko do parlamentu wygrała dwa razy z rzędu. Teraz jednak Kaczyński tworzy 100 mniejszych jednostek, a w tle wybrzmiewa argumentacja, "by lepiej przygotować się do wyborów". Tylko czy lepsze przygotowanie do wyborów w 41 okręgach ułatwi podział "terenu" na 100 jednostek? Zmiana okręgów premiuje PiS i PO Flis i Michalak w 2019 roku przygotowali też inną symulację, dotyczącą "minimalnego" manipulowania przy okręgach wyborczych. Tym razem wzięli na warsztat trzy warianty. W dwóch pierwszych minimalnie zwiększyli liczbę okręgów do 55, bazując na dzisiejszych okręgach senackich. Wariant podstawowy zakłada 55 neutralnych okręgów o zbliżonej wielkości. Wariant zmodyfikowany to 55 "skrzywionych" okręgów, wytyczonych zgodnie z oczekiwanym poparciem partii rządzącej - w efekcie na wschodzie kraju okręgi są mniejsze i jest ich więcej (tam gdzie historycznie częściej wygrywało PiS), a na zachodzie okręgi są duże i jest ich mniej (tam gdzie wygrywała Platforma). Trzecie założenie opiera się na zmianie okręgów adekwatnej do tej obowiązującej w wyborach do Senatu, czyli na równe 100 okręgów. Symulacje Flisa i Michalaka bazujące na historycznych wynikach wykazały, że zwycięska partia może liczyć na znaczny uzysk w 55 "skrzywionych" okręgach i 100 okręgach senackich. W tym drugim rozwiązaniu premia jest zdecydowanie największa. Gdyby taki podział okręgów obowiązywał w 2015 roku, PiS uzyskałoby nie 235 mandatów, ale 258 (w 55 "skrzywionych" okręgach) lub nawet 269 (w 100 okręgach). Zmiana jest więc bardzo zauważalna, a taka większość pozwalałaby już niemal obchodzić prezydenckie weto. Zmiana okręgów pomoże Tuskowi? Co jednak interesujące, przy 100 okręgach znacznie zyskuje też druga największa partia, kosztem mniejszych ugrupowań. "Skrzywione" okręgi pozwalają natomiast ograniczyć wynik drugiej partii, ale mocniejsze pozostają mniejsze ugrupowania. Flis i Michalak piszą też o tzw. nagrodzie integracyjnej. Zjednoczenie opozycji skutkowałoby w obu tych wariantach zwiększeniem liczby mandatów, z tą różnicą, że przy 100 okręgach dochodzi do znacznej dysproporcjonalności wyborów - system polityczny w Polsce stałby się w zasadzie dwupartyjny. Co więcej, zjednoczenie opozycji w tych dwóch przypadkach byłoby najgorszym scenariuszem dla partii rządzącej. Z analizy wyników wyborów z 2019 roku wynika, że nawet przy jakiejkolwiek zmianie okręgów i jednoczesnym zjednoczeniu opozycji, PiS w zasadzie nie mogłoby liczyć na lepszy wynik mandatowy niż ten uzyskany przy obecnej ordynacji. Onet tymczasem podawał, że partia rządząca rozważa zastosowanie jeszcze innej ordynacji, do tej pory nieznanej i nieprzetestowanej. PiS miałby forsować pomysł ordynacji mieszanej, z jednomandatowymi okręgami wyborczymi i listami proporcjonalnymi, ale jednocześnie zmianę okręgów na miks dwóch wariantów, o których pisali Flis i Michalak - czyli wprowadzenie 100 "skrzywionych" okręgów. Byłaby to zmiana idąca jeszcze dalej niż najbardziej śmiałe analizy badaczy. Politycy partii rządzącej nie są w stanie jednak powiedzieć, który z tych wariantów jest najpoważniej rozważany. - Różne pomysły się pojawiają, różne analizy się piszą, ale żadnych decyzji w tej sprawie nie ma - ucina rzecznik PiS Radosław Fogiel w rozmowie z gazeta.pl. Co na to opozycja? Jak na ewentualne zmiany zapatrują się politycy opozycji? Najgłośniej protestują mniejsze ugrupowania, bo wiedzą, że zmiana ordynacji najpewniej wyjdzie im na niekorzyść. Lewica, która prawdopodobnie będzie musiała znów wystartować w koalicji i przekroczyć wyższy próg, wytacza najcięższe działa mówiąc np. o tchórzostwie partii rządzącej. A Donald Tusk? Konsekwentnie realizuje swój plan, bo ewentualna zmiana ordynacji, zgodnie z przytoczonymi argumentami, przyspieszy proces integracji opozycji, a właśnie z tym przesłaniem Tusk wrócił do polityki. Jeśli jednak do tego by nie doszło, to PO i tak jest na najlepszej pozycji - każdy z wariantów premiuje bowiem dwie największe partie. A tymi, od blisko dwóch dekad, są PiS i PO. Zresztą, już w 2006 roku przewodniczący PO pozytywnie odnosił się do pomysłu zmiany ordynacji, mając zapewne z tyłu głowy korzyści, jakie ta zmiana może przynieść największym ugrupowaniom. Na dowód tych słów Tusk mówi dziś: - Niech wyłożą karty na stół, ja się nie boję. - Jest jeden bardzo prosty warunek, żeby wygrać i zmienić sytuację w Polsce na lepsze, żeby pokonać PiS, niezależnie od tego, ile jeszcze machlojek i kombinacji oni wymyślą przy ordynacji wyborczej. Tym warunkiem jest jednoczenie wysiłków opozycji i poważna rozmowa o tym, jak razem pójść do wyborów. Wtedy nie będą straszne żadne zmiany w ordynacji ani manipulacje Kaczyńskiego - mówił Tusk. Pozostaje pytanie, na ile PiS jest zdeterminowane, by ordynację zmienić i jak w tej sytuacji zachowa się prezydent Duda? Mimo że już raz zawetował podobną zmianę dotyczącą wyborów do PE, teraz ustami ministra Pawła Szrota Pałac Prezydencki mówi, że "ordynacja nie jest jakimś świętym zwojem leżącym w złotej skrzyni na ołtarzu". Temat jest więc otwarty. Łukasz Szpyrka, współpraca: Jakub Szczepański