Łukasz Rogojsz, Interia: Jak mocno zużyci władzą jesteście? Tomasz Poręba, szef kampanii PiS-u: - Nie powiedziałbym, że jesteśmy jakoś mocno zużyci władzą, ale rzeczywiście przed świętami Bożego Narodzenia można było wyczuć pewną apatię. W polskiej polityce i przestrzeni medialnej panował wtedy klimat, że PiS-u już nie ma, że przegraliśmy wybory. Groźba, że nie przetrzymacie zimy była realna. - Zgoda, ale wtedy postawiono już na nas krzyżyk, składano nas do grobu. Mówiono, że opozycja idzie po władzę, a PiS się skończyło. Na szczęście wspólnymi siłami udało nam się ten trend zatrzymać. Ale sam pan powiedział, że byliście mocno pod kreską. - Bo trochę byliśmy. Rozmawiając z wyborcami miałem poczucie, że rozglądają się już za tym, co będzie po PiS-ie. To samo było wśród naszych ludzi w spółkach, działaczy, parlamentarzystów. Tryb: ewakuacja? - Trochę tak to wyglądało. Wielkim wyzwaniem było, żeby ten proces zatrzymać, chwycić cugle i skierować partię na właściwe tory. Prezes musiał walnąć pięścią w stół? - Między innymi. Wiele rzeczy się zadziało. Przetrwaliśmy zimę, więc od nowego roku pojawił się nowy impuls do działania. Zaczęliśmy lepiej planować i koordynować nasze działania oraz komunikację, co w zeszłym roku zawodziło. Opozycja nie wykorzystała naszej słabości i swoich pięciu minut. Dzięki temu jest u nas znowu wiara, że jak będziemy konsekwentnie szli z naszym planem kampanijnym, to wygramy te wybory. Prezes nadal nie jest zadowolony. Ma pretensje o zbytnie podkładanie się z różnym aferami i wpadkami wizerunkowymi, o zbyt małą aktywność struktur terenowych, o to, że pierwszoligowy politycy PiS-u za mało pracują w regionach. - Prezes ma bardzo dobrą diagnozę sytuacji. Wciąż mamy za dużo rozprężenia, jeśli chodzi o nasze kadry. Mamy kilka tysięcy samorządowców, rządzimy siedmioma województwami, podlegają nam różne urzędy, mamy 300-osobowy klub parlamentarny. Wszystko to jeszcze trochę śpi, nie funkcjonuje w sposób doskonały, ale mam też poczucie, że od pewnego czasu wiele zmieniło się na plus. Działacze się przestraszyli? - Wybory, układanie list, emocje związane z kampanią zawsze powodują pobudkę działaczy. My w kampanii, którą robimy, też staramy się dostarczać im treści i tematów, żeby za dużo nie kombinowali, tylko robili i mówili to, co trzeba. U was nastroje się poprawiły, ale wśród Polaków są mizerne. Ostatni Eurobarometr pokazuje, że 70 proc. społeczeństwa źle ocenia sytuację w kraju, a 69 nie ufa rządowi. Nie za fajne warunki do walki o trzecią kadencję. - To prawda, ale taka sytuacja ma dzisiaj miejsce w większości europejskich krajów. Jest bardzo dużo obaw i niepewności. Polska nie jest tutaj wyjątkiem. Trzecia kadencja będzie możliwa tylko pod warunkiem, że pokażemy sprawczość i dotrzymywanie słowa, z których jesteśmy znani. Wiele osób jest dzisiaj nami znużonych, rozczarowanych albo do nas zniechęconych. Musimy zaproponować rozwiązania, które dadzą im powód, żeby znów nam zaufać i na nas zagłosować. Co chcecie dać blisko 70 proc. Polaków, którzy nie ufają rządowi? Nowego premiera? - Mamy premiera i nie rozmawiamy dzisiaj o premierze. A będzie nadal premierem, jeśli jesienią wygracie? - Najpierw trzeba wygrać. Potem będzie decyzja kierownictwa partii. To prosta decyzja. Albo jesteście z niego zadowoleni, albo nie. - Oczywiście, że jesteśmy zadowoleni. Jest bardzo skutecznym i dobrym premierem, który przeprowadza nas przez wiele trudnych momentów. Ale kiedy pyta mnie pan, co chcemy dać Polakom nieufającym PiS-owi, to odpowiadam: gwarancję, że PiS w tym rozchwianym, niepewnym i zaskakującym świecie potrafi rozwiązywać realne problemy. Niejednokrotnie już to pokazaliśmy. Co jest dla was stricte politycznym kluczem do wygrania wyborów? Pogłębienie poparcia w grupach, w których PiS ma je najwyższe - na wsi i wśród seniorów? Bo z wyborcą centrowym macie ostro na pieńku i to na własne życzenie. - Na pewno musimy ugruntowywać nasz przekaz i iść z nim konsekwentnie do grup, które są naszymi naturalnymi grupami docelowymi. Ale musimy też odbić przynajmniej część centrum, bo tam jest dużo ludzi, którzy stoją w tzw. politycznej poczekalni. To ludzie, którzy od nas może nie odeszli, ale zastanawiają się, co zrobić. Na naszych konwencjach programowych poświęcimy tej grupie dużo miejsca i uwagi. Tych, którzy odeszli, też jest tam sporo. W drugiej kadencji obraliście od początku kurs mocno na prawo. - Większość to jednak ci stojący w poczekalni. Ci, którzy kiedyś na nas głosowali, a dzisiaj głosować nie chcą albo mają wątpliwości. Tak wychodzi wam z badań i analiz elektoratu? - To polityczna intuicja. Ta intuicja nie podpowiedziała wam, że głupio kłócić się z rolnikami w roku wyborczym? - Nikt z rolnikami się nie kłóci. Bardzo rolników szanujemy. Wiele dla polskiej wsi zrobiliśmy. Jednak jak się rządzi i sprawuje władzę, to trzeba być na różne napięcia przygotowanym. Skuteczność władzy polega na tym, że potrafi wyjść z kryzysu. My pokazujemy, że lepiej lub gorzej, ale potrafimy to robić. Błąd w roku wyborczym, pół roku przed wyborami, waży trzykrotnie więcej niż normalnie. - Na pewno musimy popełniać mniej błędów. W ogóle nie powinniśmy ich popełniać w roku wyborczym. Z drugiej strony, w zimie były obawy, że zaczniemy iść w dół w sondażach, ale wiosną okazało się, że odbiliśmy się o 3-4 pkt proc. we wszystkich badaniach i nadal z miesiąca na miesiąc idziemy o 1-1,5 pkt proc. w górę. To dobry punkt wyjścia do zagrania o pełną pulę jesienią. Zgarnięcie pełnej puli ułatwi wam jakaś flagowa obietnica, coś na miarę "500 plus" czy obniżenia wieku emerytalnego? - Nie będzie jednej takiej obietnicy, będzie cała gama propozycji, które mocno zapadną ludziom w pamięć i będą nas nieść przez kolejne miesiące. Przede wszystkim jednak, będą to obietnice, które obudujemy gwarancją ich realizacji. Chcemy odpowiedzieć na najważniejsze problemy, z jakimi mierzą się dzisiaj Polacy. Co zdaniem PiS-u jest dzisiaj najpoważniejszym problemem dla Polaków? - Na pewno dwie kwestie: bezpieczeństwo i rosnące koszty życia. Rząd stara się odpowiadać na to w miarę możliwości - np. wprowadzenie zerowej stawki VAT na gaz czy energię elektryczną - ale wciąż we współpracy z premierem szukamy kolejnych rozwiązań mających ulżyć Polakom. Proszę zwrócić uwagę, że dzięki polityce naszego obozu kolejny miesiąc spada w Polsce inflacja. We współpracy z premierem naradzicie się też, jak odzyskać młodych wyborców? O ile w ogóle chcecie to zrobić. - Ruszyliśmy z TikTokiem, zaczynamy docierać do młodych Polaków. Chcemy poprawić naszą komunikację z nimi, pokazać im, ile dla młodych zrobiliśmy - że wspomnę tylko zerowy PIT do 26. roku życia. I myślicie, że młodzi nagle zapomną o czterech latach ostrego, ideologicznego skrętu w prawo? - Chcemy dotrzeć do młodych z ideami nowoczesnego konserwatyzmu. Konserwatyzmu, który z jednej strony jest wolnorynkowy ekonomicznie, z drugiej - tradycyjny w wymiarze rodziny i obyczajowości. To ciekawa propozycja dla młodych Polaków. Konserwatyzm obyczajowy atrakcyjny dla młodych Polaków? Widział pan badania socjologiczne pokazujące poglądy tej grupy? Delikatnie mówiąc: raczej nie ten kierunek. A wy zaoferowaliście im na razie groteskowe Okiem Młodych. - Dlaczego pan tak uważa? Bo to grupka dzieciaków gadających przekazem dnia jak partyjny beton. Do tego Oskar Szafarowicz jest na dobrej drodze, żeby zostać Misiewiczem 2.0. - Okiem Młodych i TikTok PiS-u okazały się sukcesem, mamy milionowe zasięgi na przestrzeni ostatnich miesięcy. O to nam chodziło. Młodzi Polacy wreszcie usłyszeli narrację drugiej strony, narrację PiS-u. Tego wcześniej nie było, nie było przeciwwagi dla popularnych portali i liberalnych mediów. Tłumaczyłem niedawno przewodniczącemu Mentzenowi, że zasięgi i lajki na TikToku to nie głosy w wyborach. - Udało nam się stworzyć alternatywną sferę komunikacji z młodymi Polakami. Dzisiaj mogą w niej posłuchać o naszych propozycjach, które opakowujemy w nowoczesny i atrakcyjny dla nich sposób. Czy to się przełoży na głosy, nie wiem. Niemniej uważam, że należało to zrobić. TikTokiem nie zawrócicie zmiany kulturowej. Młodzi ludzie są dzisiaj liberalno-lewicowi. I to mocno. A PiS jest partią katolicko-narodową. Może czas przesunąć się w kierunku, w którym już wiele lat temu poszli chociażby brytyjscy torysi? Inaczej rzeczywistość wam ucieknie. - Torysi poszli za daleko. Tak samo chrześcijańska demokracja w Europie czy Parlamencie Europejskim. Chadecy głosują dziś za aborcją, eutanazją, różnego rodzaju propozycjami związanymi z radykalną promocją LGBT. To się nazywa polityczna ewolucja. W polityce trzeba być elastycznym, adaptować się do nowych okoliczności. - W przypadku PiS-u taka radykalna zmiana nie jest możliwa, nie będziemy jak torysi. Wyrastamy z tradycji katolickiej, mocno rodzinnej, bardzo patriotycznej, związanej z walką o niepodległość, permanentną walką o byt. Myślę, że Polacy czują, że nie da się w tym momencie w Polsce robić rewolucji światopoglądowej. Czyli młodym Polakom dalej będziecie kojarzyć się z opresją wobec kobiet i ultrakonserwatywną szkołą ministra Czarnka, która chce masowo produkować nowego Polaka. - Taką nam przyklejono łatkę, ale jest inaczej. Wreszcie w polskiej szkole uczy się uczciwie, innowacyjnie, bez ideologicznych skrzywień. Minister Czarnek rozwija bardzo nowoczesne projekty - jak choćby laboratoria przyszłości. Gigantycznie podniósł też nakłady na oświatę. Przyklejono wam łatkę? Kto skierował w sprawie aborcji wniosek do Trybunału Konstytucyjnego? Kto się pod nim podpisał? Politycy PiS-u i Konfederacji. Nikt inny. - To była inicjatywa obywatelska. My jesteśmy absolutnie zwolennikami kompromisu aborcyjnego, który w Polsce funkcjonuje. Mówiliśmy o tym wielokrotnie. Tego kompromisu po wyroku TK już nie ma, został zburzony. Zlikwidowano jedną z trzech przesłanek umożliwiających dokonanie aborcji. - Był wyrok TK, były demonstracje, był sprzeciw społeczny wobec tego orzeczenia, natomiast mam poczucie, że to nie zachwiało tym kompromisem, który dotyczył najważniejszych przypadków, w których może dojść do przerwania ciąży. TK uznał jedną z przesłanek aborcyjnych za niezgodną z konstytucją. Zmiana w prawie się dokonała. To wy jej dokonaliście. - Mój ogląd jest taki, że obowiązuje w Polsce konsensus co do prawa aborcyjnego. PiS konsekwentnie powtarza nie tylko w Sejmie, że jesteśmy zwolennikami tego konsensusu. Mówiliśmy o tym przez osiem lat naszych rządów. Osobiście uważam, że propozycja Tuska, aby móc abortować zdrowe dzieci do 12. tygodnia ciąży jest barbarzyństwem, ale nie chcemy kampanii wyborczej o aborcji, bo to kompletnie bez sensu. A o Janie Pawle II? - Jan Pawle II to temat, który budzi inne emocje. To jest obrona świętości dla milionów Polaków. Dodajmy, że bardzo korzystna politycznie dla PiS-u. - Zgoda, ale to nie zmienia faktu, że w obronie Jana Pawła II jest bardzo dużo naszych prawdziwych emocji. To jest patron tych wartości, tej aksjologii, tego kodeksu moralno-etycznego, który jest nam bliski. Trudno nam nie bronić Jana Pawła II, który dla milionów Polaków jest źródłem drogi życiowej. Dlatego pytam: ile Jana Pawła II będzie w waszej kampanii. - Proszę zwrócić uwagę, że to nie myśmy wywołali temat Jana Pawła II, nie myśmy go wciągnęli do debaty publicznej w tej kampanii. Zrobiły to liberalne media na czele z TVN, na podstawie esbeckich kwitów, bardzo brutalnie atakując Ojca Świętego. Kiedy w kampanii wpada w ręce tak korzystny politycznie temat, to grzech z niego nie skorzystać, prawda? - Tak, ale czy uważa pan, że powinniśmy milczeć w tej sytuacji, skoro chodzi o naszego patrona i postać dla nas symboliczną? Czy ja powiedziałem, że powinniście milczeć? - Myśmy zareagowali na atak na Ojca Świętego w sposób szczery i tak, jak czuliśmy w sercach. Gdybyśmy nie bronili naszych autorytetów, to równie dobrze moglibyśmy zamknąć całą nasza aktywność polityczną. Natomiast proszę zwrócić uwagę, że nie kontynuujemy już tego tematu. Bo opozycja w to nie weszła, nie ruszyła do frontalnego ataku na Jana Pawła II. - Opozycja też kalkuluje. Rozumie, że to nie byłoby dla niej korzystne. Ściągnięcie na dalszą część kampanii posiłki z Brukseli, znane twarze z europarlamentu? - Nie ma takich rozmów, nigdy nie było. Finalna decyzja należy jednak do kierownictwa partii. Prezes zadecyduje, kogo powołać pod broń? - Prezes i kierownictwo partii. Ale powtarzam: nie ma dzisiaj takich rozmów. Europosłowie nie palą się do powrotu? - W polskich mediach często kreuje się różne sytuacje i wydarzenia. Tę rozmowę o powrotach europosłów traktujemy w takich właśnie kategoriach. To sztuczny problem. RMF FM podawało, że do Polski miałyby wrócić duże nazwiska: Joachim Brudziński, Elżbieta Rafalska, Beata Szydło. Na pewno waszym listom bym to nie zaszkodziło. - Absolutnie się zgadzam, ale to musi być decyzja partii i, przede wszystkim, rozmowa z europosłami, którzy byliby w tej kwestii brani pod uwagę. Rozmowa albo służbowe polecenie. - Każdy z nas jest członkiem organizacji, partii politycznej, która ma swoje zasady i kierownictwo. Jeżeli będzie decyzja o ściągnięciu europosłów na listy do parlamentu, to nie wierzę, że ktokolwiek zechce ją oprotestowywać. Natomiast proszę też pamiętać, że mamy tu w Polsce naprawdę bardzo wielu kandydatów, którzy też chcą na tych listach być i mają duży potencjał. Prezesa dużo będzie w dalszej części kampanii PiS-u? - Prezes już jest w kampanii. Nie wyobrażam sobie tej kampanii bez prezesa. Będzie obecny na każdym jej etapie, będzie bardzo aktywny. Prezes jest nam niezbędny. To człowiek, który narzuca narrację, jest autentyczny, ma wizję Polski, która jest bliska wszystkim w naszym obozie. Jest to też osoba niespecjalnie lubiana przez wyborców z poczekalni, o których mówiliśmy. - I tak, i nie. W prowadzonych przeze mnie kampaniach PiS-u, samorządowej w 2018 i europarlamentarnej w 2019 roku, to Jarosław Kaczyński był ich twarzą. Zwłaszcza tej drugiej, a przecież wybory do Parlamentu Europejskiego historycznie zawsze były dla nas najtrudniejsze. Wówczas dało to świetne efekty, teraz liczę, że będzie podobnie. Telewizja Polska też będzie odgrywać ważną rolę w waszej kampanii? - Taką samą jak TVN w kampanii opozycji. Różnica polega na tym, że jedna stacja jest prywatna, a druga publiczna. Nad jedną pełnię władzy mają rządzący, nad drugą opozycja nie ma żadnej. - Jeśli spojrzymy na przekaz ideologiczny, to obie telewizje znacząco się różnią. Tak, jak różni się w Polsce scena polityczna. TVN jest stacją bardzo liberalną. Stacją, która ma wizję Polski znacząco inną od PiS-u i od tego, co mówi Telewizja Polska. Telewizja publiczna jest telewizją narodową. Wiele osób powiedziałoby, że partyjną, bo decydujecie tam w zasadzie o wszystkim. - Ktoś powiedziałby, że podobnie jak opozycja w TVN-ie. Donald Tusk nie wybiera szefów redakcji w TVN-ie i nie wpływa na linię programową. - Ten sam Tusk powiedział niedawno podczas spotkania w Pszczynie, że ma trochę ludzi w TVN-ie i może zawsze tam zadzwonić, poustawiać kilka rzeczy. Nie oszukujmy się, TVN jest telewizją opozycji. Telewizja Polska jest telewizją, która wspiera szeroko rozumiany obóz patriotyczny, narodowy, który chce silnej, suwerennej Polski. TVN jest stacją, która nie zawsze stawia polskie interesy na pierwszym miejscu. Mateusz Matyszkowicz jest w ocenie PiS-u lepszym szefem TVP od Jacka Kurskiego? - Nie mnie to oceniać. To zupełnie różni ludzie. Dlaczego miałbym to oceniać? Bo jest pan szefem kampanii partii, która rządzi TVP, a TVP w polityce waszej formacji odgrywa kluczową rolę. - Przepraszam, ale PiS nie rządzi w TVP. To wy pozbyliście się Kurskiego. Wasz były poseł (Krzysztof Czabański) złożył w tej sprawie wniosek. On i dwoje obecnych posłów PiS-u będących w Radzie Mediów Narodowych ten wniosek poparło. Logicznie zakładam więc, że uważacie prezesa Matyszkowicza za odpowiedniejszą osobę do kierowania TVP. - To przede wszystkim różni ludzie, o różnych emocjach i różnym temperamencie. O różnych ambicjach politycznych. - To również. Ja oceniam prezesurę prezesa Matyszkowicza bardzo dobrze - stara się uatrakcyjnić telewizję, mocno inwestuje w kulturę, w nowe seriale, które wchodzą teraz do TVP. Chce przywrócić nowoczesną formie mówienia o historii w Polsce. To właściwe kierunki. Natomiast Jacek Kurski... ... chciał współkierować kampanią wyborczą PiS-u. - Właśnie pytanie, czy chciał, czy to są takie medialno-polityczne plotki. Sporo osób w PiS-ie mówiło mi, że chciał. - Na ile znam Jacka, to wątpię, czy naprawdę chciał kierować kampanią PiS-u. Zrezygnował, bo nie widział potencjału w Mateuszu Morawieckim, a nie chciał brać odpowiedzialności za przegraną. - To znowu domysły, przecieki, komentarze. Nie mogę się na nie oglądać. My w tej kampanii na pewno chcemy dotrzeć poza bańkę PiS-u. Kluczem do wygranej jest też dotarcie do widza TVN, do czytelnika Wirtualnej Polski, Onetu czy Interii. Nie da się zaszufladkować przekazu kampanijnego tak, żeby ograniczyć się tylko do TVP albo TVN. Zamykając wątek Jacka Kurskiego: będzie miał jakiś wpływ na kampanię PiS-u, może jako zewnętrzny głos doradczy? - Na pewno go w tej kampanii nie będzie. To mogę zagwarantować. Muszę zapytać jeszcze o to, co po wyborach. Aktualne sondaże pokazują, że możecie wybory wygrać, ale nie rządzić. Co wtedy, koalicja z Konfederacją? - Nie przyjmuję do wiadomości scenariusza, w którym nie rządzimy samodzielnie. Zupełnie nie myślimy o scenariuszu koalicyjnym. Mamy sześć miesięcy do wyborów i absolutnie chcemy te wybory wygrać. Co więcej, wiemy, że to realne. Wygrać tak, rządzić samodzielnie - niekoniecznie. - Wiemy, że możemy rządzić samodzielnie. Jesteśmy na fali, a pójdziemy jeszcze mocno w górę. Mamy przed sobą kilka miesięcy ciężkiej pracy, ale też kilka bardzo ciekawych propozycji, które będziemy ogłaszać do października. Dzisiaj rozmowa o potencjalnych sojuszach byłaby wręcz demotywująca. Mówię to otwarcie w tym wywiadzie: nie chcemy żadnych sojuszników, chcemy zgarnąć pełną pulę. Wiem, że nie chcecie, ale pytam, czy wykluczacie takie sojusze, jeśli będą konieczne. - Liczę, że nie będzie takiej konieczności. Musimy rządzić samodzielnie. Tylko wtedy będziemy w stanie dalej zmieniać Polskę wedle naszej wizji. To jest stawka tych wyborów. Jakikolwiek koalicjant, jakikolwiek dodatkowy komponent w rządzeniu, tylko by nam przeszkadzał. Kibicuje pan Konfederacji? Na razie sondażowo rośnie w dużej mierze kosztem innych partii opozycyjnych. - To, co dzieje się z Konfederacją nie jest dla nas istotne. To, co jest dla nas istotne, to zbudowanie takiego przekazu, który pozwoli nam przejąć jej wyborców i mieć ich z powrotem u siebie, bo to są często byli wyborcy PiS-u. A co z koalicjantami wewnątrz obozu władzy? Zostaną przycięci na listach? Tajemnicą poliszynela jest, że w tej kadencji prezes był wściekły na to, ile mieli do powiedzenia i jak szachowali PiS w kluczowych kwestiach. - Żeby wygrać te wybory musimy mieć na listach wszystkich - Solidarną Polskę, Partię Republikańską, OdNowę RP. To jest warunek konieczny wygranej w październikowych wyborach. Największym w tym momencie zagrożeniem dla trzeciej kadencji PiS-u jest scenariusz, w którym doszłoby do rozpadu Zjednoczonej Prawicy. Obawia się pan tego? - Nie. Jednak w polityce niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, sytuacja potrafi zmieniać się błyskawicznie. Zbigniew Ziobro wie, że poza Zjednoczoną Prawicą nie ma dzisiaj szans na polityczne przetrwanie, więc nie będzie się stawiać przy układaniu list na wybory? - To już pytanie do Zbigniewa Ziobry. To tak samo pytanie do PiS-u, bo to od PiS-u zależy, kto znajdzie się na listach PiS-u. - Ale my już jesteśmy ze Zbigniewem Ziobrą, więc dlaczego mielibyśmy to zmieniać? Bo rozmawiamy o czarnym scenariuszu, w którym nie idziecie razem i PiS przegrywa wybory. - Powtarzam: nie zmieniłbym w obecnym układzie niczego. Nawet postawy ministra Ziobry wobec rządu, zwłaszcza wobec premiera? - Nie podoba mi się to, ale też wiem, że w tak szerokim środowisku jak Zjednoczona Prawica nie da się uniknąć tarć i nieporozumień. One są. Nie będę udawać, że ich nie ma. Z drugiej strony, z każdym tygodniem, z każdym miesiącem musi być tego coraz mniej. Musi zwyciężyć świadomość, że albo jesteśmy razem, albo nie ma nas w ogóle. To o wiele ważniejsze od wzajemnych zatargów czy indywidualnych ambicji. Na koniec jeszcze pytanie o rywali. PiS kibicuje powstaniu jednej, wspólnej listy opozycji? - I jeden, i drugi wariant ma dla nas swoje plusy i swoje minusy. Jesteśmy przygotowani na obie ewentualności. Jednak osobiście nie wierzę w powstanie jednej listy opozycji. Za dużo jest w środku złych emocji. Tusk chce ich wszystkich pozagryzać i zmarginalizować, oni to czują i boją się, że taki sojusz zakończyłby się ich polityczną śmiercią. Niemniej wspólna lista opozycji na pewno w niektórych aspektach działałaby też na naszą korzyść, bo wielu ludzi po stronie opozycji nie uwierzyłoby w taki projekt i nie poszło na wybory. A Tusk jako główny przeciwnik w kampanii jest dla was korzystny? - Bardzo. On przybliża nas do wygranej. Jak najwięcej Tuska. Ale mniej Trzaskowskiego, bo tu już tak łatwo by nie było? - Tak jak powiedziałem. Jak najwięcej Tuska.