Jakub Szczepański, Interia: Zapowiada pan ułatwienia dla uczniów - począwszy od maturzystów. Wszystko już ustalone? Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki: - Kryteria i wymagania na egzaminach zostały już przed rokiem obniżone o 20-25 proc. Do tego egzamin ustny. Pozostawiamy go, ale pytań będzie o połowę mniej. Pytam, bo obiecuje pan również okrojenie programu. Nie obawia się pan oskarżeń o zbytnią pobłażliwość w stosunku do uczniów? - Tak jest, kiedy człowiek próbuje znaleźć złoty środek. Dzisiaj jestem obijany zarówno z lewej jak i prawej strony. Słyszę z jednej strony, że nie dostrzegam trudności tegorocznych maturzystów, którzy jako pierwszy rocznik będą zdawać egzamin po szkole podstawowej oraz czteroletnim liceum. Bo wiele miesięcy uczyli się zdalnie, więc nie powinni w ogóle zdawać ustnych egzaminów. Z drugiej strony słyszę, że jestem zbyt pobłażliwy: w 2021 r. przez cztery miesiące ci uczniowie mieli po trzy godziny wspomagające. Dlatego wybraliśmy złoty środek. Matura jest wymagająca i trzeba się do niej rzetelnie przygotować. O tym mogę zapewnić. Co z okrojeniem programu? - W ostatnich miesiącach odbyłem ponad 50 spotkań, zwłaszcza na Lubelszczyźnie, Opolszczyźnie, ale też w i w innych częściach kraju. Widziałem się z rodzicami, dyrektorami, uczniami szkół ponadpodstawowych, którzy wielokrotnie postulowali okrojenie programu. Usłyszałem, że siatka godzinowa zmusza do "zakuwania". Brakuje czasu na relacje rówieśnicze, sport i rekreację. Dlatego tam gdzie to możliwe, chcemy nieco ograniczyć godziny dedykowane twardej nauce. W zamian tzw. zajęcia miękkie. Dodam tylko, że to również postulat ekspertów z zakresu psychologii i pedagogiki - budowanie relacji rówieśniczych. Jak mówią specjaliści, dobry przyjaciel potrafi zdziałać nie mniej, niż wizyta u psychologa. W kontekście agresji młodzieży powiedział pan, że duża rola leży po stronie rodziców. Jednocześnie zwiększyliście liczbę psychologów w szkołach. - Nie będziemy rezygnować z psychologów, ani z innych specjalistów, w tym pedagogów i logopedów. Co więcej, będziemy rozbudowywać ich kadrę. Chcemy kolejnych 12 tys. etatów dla psychologów, pedagogów i innych specjalistów. Na 1 września 2024 r. chcemy dysponować nawet 52 tys. etatów - dziś jest ich ponad 40 tys., czyli o blisko 100 proc. więcej niż jeszcze przed rokiem. Nie rozwiążemy jednak problemów samymi psychologami, zależy nam na budowaniu wspólnoty. Stąd zwiększenie liczby zajęć miękkich i takie programy jak "Poznaj Polskę", czy "Poznaj Polskę na sportowo". W ten sposób chcemy wspomagać rodziców. Myślał pan o rozwiązaniach systemowych? Szkoła zyska narzędzia, żeby usprawnić kontakt z rodzicami? - Nie jest prawdą, że dzisiejsza polska młodzież ma jakieś szczególne problemy. One są podobne na całym świecie. Cywilizacja cyfrowa powoduje, że dzisiaj każdy może nagrać akty chuligaństwa czy przemocy. Do takich sytuacji dochodziło również wcześniej, tylko nikt się tym nie chwalił - nie mieli kamer, telefonów itp. - Publikowanie podobnych incydentów w sieci nie może być bagatelizowane, ale statystyki policyjne są jednoznaczne. Przestępstw dokonywanych przez młodocianych jest mniej niż kilka lat temu. Na pewno, jak pisał jeden z pedagogów, jeśli ktoś nie otrzymuje pierwiastka moralnego w rodzinie, nie ma go zakorzenionego w świadomości, dochodzi do takich wydarzeń jak w Pruszkowie czy Zamościu. Dlatego konieczna odbudowa wartości i autorytetu rodziny, a przy tym wspomaganie w szkole procesu wychowawczego, wspomaganie rodziców. W Radio Zet deklarował pan, że w perspektywie dwóch-trzech lat nawet 100 tys. nauczycieli zostanie zwolnionych. Tymczasem zatrudniamy pedagogów. Podtrzymuje pan swoją deklarację? - Nie powiedziałem, że 100 tys. nauczycieli trzeba będzie zwolnić. Jak mówiłem, problem może objąć do 100 tys. takich osób, jeśli nie zareagujemy. Zareagowaliśmy projektem ustawy o przywróceniu nauczycielskich emerytur. To uprawnienie, które nauczyciele stracili wraz z 2009 r., za czasów PO-PSL. Związek Nauczycielstwa Polskiego poprosił, żebyśmy to przyspieszyli. Będziemy o tym mówić pod koniec kwietnia. Mamy wypracowany projekt, aby nauczyciele odzyskali swoje uprawnienie. To pomoże? - Ponieważ w perspektywie czterech-pięciu lat w szkołach ubędzie nawet ponad 500 tys. uczniów, licząc z tymi ukraińskimi, dla nauczycieli, siłą rzeczy, będzie mniej godzin lekcyjnych. Uprawnienie emerytalne, nauczycielskie, na pewno wychodzi naprzeciw temu problemowi. Jeśli projekt ustawy zyska poparcie Sejmu, Senatu i podpisze go prezydent, przywrócenie świadczenia wydaje się realne od 1 września 2024 r. Nie będzie konieczności zwalniania nauczycieli, problem zostanie kompleksowo rozwiązany. W Interii pisaliśmy o platformie dla uczniów MeduM za 29 mln zł. Eksperci pozostają nieznani, start się opóźni. Projekt ma wystartować 10 sierpnia, ale nie będzie na niej filmów. Platformę tworzy Piotr Mikołajczak z Fundacji Wspierania Kinematografii Polskiej. Z nim współpracuje z kolei kuzyn prezesa PiS, Jan Maria Tomaszewski. Nie obawia się pan klapy? - Nie jestem ministrem odpowiedzialnym za NCBiR, dlatego nie nadzoruję tego projektu. Nadzoruje go obecnie Ministerstwo Funduszy, więc trudno mi mówić, kiedy platforma wystartuje. Na pewno nie obawiam się klapy, bo Piotr Mikołajczak to wybitny specjalista. Gdybyśmy szukali kogoś wybitnego, kto nie ma znajomych, musielibyśmy szukać w dżungli. Nie uważam, żeby znajomość z Janem Tomaszewskim były przeszkodą w realizacji bardzo poważnych filmów historycznych w nowoczesnej technologii. Mikołajczak to filmowiec, osoba związana z TVP, z sukcesami i wieloma nagrodami. Pewnie dlatego eksperci nie mieli żadnych wątpliwości co do jego kompetencji. MeduM był porównywany do Netflixa. Takie platformy opierają się na nowościach, wymianie treści. Będzie je dostarczać na bieżąco? - Treści w założeniu ma być mnóstwo. Samych krótkich filmów historycznych, które mają po cztery-pięć minut, będzie około stu. Kwestia promocji materiałów i platformy przez influencerów uważanych przez młodych ludzi za autorytety. Chcemy dotrzeć do jak największej liczby młodzieży. Na tym nam zależy. Do konkursu "Rozwój potencjału infrastrukturalnego podmiotów wspierających system oświaty i wychowania", nazywanego "Willą Plus", odnosił się niedawno Donald Tusk. Jak stwierdził, jego "Cela Plus" ma być zorganizowana jeszcze lepiej. - Wyjątkowo bezczelny gość. Niech pojedzie do Warty i spojrzy w oczy dzieciom z tamtejszej szkoły specjalnej, które otrzymały busa za 550 tys. zł. Niech powie im, dlaczego mieliby tego auta nie dostać i dlaczego nazywa je willą plus. Niech jedzie do miejskiego domu kultury w Nałęczowie i powie, z jakiego powodu dzieci odnoszące sukcesy w muzyce, mają nie mieć fortepianu. Może odwiedzić wiele innych miejsc, OSP, szkół, czy ośrodków wspierania dzieci i młodzieży. Ale nie pojedzie. Woli kłamać. A my przekazaliśmy w sumie 40 mln zł dla 45 organizacji. Skoro to tylko pieniądze dla dzieci, skąd oskarżenia? - W jednym przypadku za nasze środki kupiono budynek, który w ofercie nazwano "willą". Nabywcą była Fundacja Polska Wielki Projekt, która nabyła go na potrzeby Domu Trójmorza. Przez kolejne lata nieruchomość pozwoli prowadzić projekt skupiony na edukacji wokół idei Trójmorza młodzieży z Polski i zza granicy. Donald Tusk, który to wszystko kontestuje, powinien odpowiedzieć na jedno pytanie: czy do "Celi Plus" trafią prezydenci miast z PO i Lewicy za to, że tylko w 2022 r. wydali 1,149 mld zł, czyli o grubo ponad 1 mld zł więcej niż my, na finansowanie w dużej części lewackich fundacji i stowarzyszeń? Tymczasem w tuskowej "Celi Plus" są już byli ministrowie PO jak Włodzimierz Karpiński - sekretarz miasta Warszawy, najbliższy współpracownik Trzaskowskiego i Rafał Baniak. Jestem przekonany: znajdzie się tam miejsce także dla innych ich kolegów. Będzie druga edycja konkursu? - Od 8 maja będziemy mieli konkurs na inwestycje edukacyjne dla fundacji, stowarzyszeń oraz innych podmiotów prowadzących szkoły i przedszkola. W ubiegłym roku przekazaliśmy na taki cel ponad 100 mln zł. Słyszę, że Katarzyna Lubnauer z KO czy Tomasz Trela z Lewicy mówią o kolejnej "Willi Plus". Żeby wyjść im naprzeciw, niektórzy postulują, aby czeki dla szkół i przedszkoli na ich modernizację i rozbudowę były w kształcie willi. W ten sposób będziemy mogli pokazać, w jaki sposób PO i Lewica i z jaką pogardą, podchodzą do szkół i dzieci. Jako były wojewoda lubelski zna pan problemy rolników z Lubelszczyzny. Jak pan widzi kryzys związany z importem ukraińskiego zboża? - Od początku stycznia niemal na każdym posiedzeniu Rady Ministrów zabieram głos o sytuacji rolników z Lubelszczyzny i Podkarpacia. Podkreślam znaczenie tego trudnego czasu związanego z wojną. Kryzys jest jej pokłosiem, bo wcale nie chodzi tylko o to, że zboże przechodzi przez nasze granice. To głównie efekt światowych cen rynkowych. Nie mniej jednak we współpracy z Lubelską Izbą Rolniczą i naszymi rolnikami zwracałem uwagę: musimy uszczelnić kontrole. Jeśli surowiec ma przechodzić przez Polskę, niech tak będzie. Tylko niech zboże ląduje tranzytem w Unii Europejskiej, a nie rozlewa się po naszym rynku. To zadanie dla nowego ministra rolnictwa, nawet jeśli ma dojść do sporu z zachodnimi politykami. Trzeba to zrobić natychmiast. Dobrze się stało, że Henryk Kowalczyk stracił stanowisko? - Podał się do dymisji, bo widział sytuację. Wydaje mi się, że to rozsądna decyzja wicepremiera. Potrzeba nowego spojrzenia oraz niezwłocznych działań podejmowanych w twardym i trudnym, ale stałym dialogu z rolnikami. To nie jest łatwe, bo Unia Europejska nie do końca rozumie sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Przy ogromnej pomocy dla państwa ukraińskiego, idącej w miliardy, nie możemy pozwolić sobie na destabilizację naszego rynku. Pomagać Ukrainie to nasz obowiązek i nasz interes narodowy, ale nie kosztem polskich rolników. Rolnicy są przekonani: to PiS nie zadbał o oclenie zbóż. Rządzicie osiem lat. - Mówimy o zbożu w kontyngencie bezcłowym. Zboże, które miało być zbożem technicznym, a trafiało do polskich silosów, to swego rodzaju nieprawidłowość. Trzeba wyeliminować ten problem już na granicy. Co pan sądzi o Robercie Telusie? Szykuje się dobra współpraca? - Jako były wojewoda lubelski i poseł z Lubelszczyny będę współpracował z każdym ministrem rolnictwa wskazanym przez premiera we wniosku do prezydenta. To w interesie naszego regionu, lubelskich rolników potrzebujących wsparcia. Ono już jest, bo mamy dopłaty do hektara pszenicy, ponad 800 zł, do kukurydzy ponad 1000 zł. Do tego pieniądze na przewóz zboża do portów i wszystkie inne udogodnienia z 11 punktów, które udało się wynegocjować premierowi Kowalczykowi. Trzeba jednak dalej współpracować, działać. W czasie wojny potrzeba szybkich decyzji. Robert Telus to na pewno człowiek, który zna się na rolnictwie. Polityk polskiej wsi, wielkiej uczciwości. I z przyjemnością będę z nim współpracował. Po tym jak Jakub Stefaniak z PSL domagał się od KUL "przeprowadzenia postępowania dyscyplinarnego w sprawie zarzutów dotyczących udziału Przemysława Czarnka w nagonce, która zakończyła się śmiercią Mikołaja (Filiksa - red.)" zapowiadał pan prywatny akt oskarżenia. Wysłał go pan? - Sprawa idzie do przodu, przygotowujemy dokument w stosunku do kilku polityków, którzy mnie znieważyli, zniesławili albo pomówili. Nie chcę jeszcze mówić, o kogo chodzi. Wszystko w swoim czasie, już niedługo. W Interii pisaliśmy o proteście anestezjologów z lubelskiego szpitala MSWiA. Po tym jak szef Okręgowej Izby Lekarskiej Leszek Buk powiedział w Polskim Radio o paraliżu szpitala i odwoływaniu planowych zabiegów, kierownictwo placówki złożyło zawiadomienie w prokuraturze. Nie uważa pan, że to przynajmniej lekka przesada? - Dyrekcji szpitala MSWiA zalecałbym ostrożność przy tego rodzaju ruchach. Co do samej sytuacji placówki: kilkukrotnie rozmawiałem o tym z ministrami Mariuszem Kamińskim i Błażejem Pobożym. Także z wojewodą Lechem Sprawką. Sprawę trzeba monitorować, wyjaśniać. Z moich informacji z resortu wynika, że wszystko jest pod kontrolą i mamy do czynienia z dużą burzą medialną. Nie ma wątpliwości: odeszło kilku anestezjologów, ale w ich miejsce przyszli nowi i szpital normalnie funkcjonuje. Jestem w ścisłym kontakcie z resortem i z dyrekcją szpitala. Jakub Szczepański