Kiedy w połowie października na unijnym szczycie Donald Tusk przekonał pozostałych 26 przywódców do polskiej strategii migracyjnej - wcześniej krytykowała ją m.in. sama Komisja Europejska - doszło do przełomu. - To uwschodnienie UE. Zachód stracił monopol na nieomylność, więc my, Wschód, podnosimy nasze propozycje. Co więcej, jesteśmy słuchani - diagnozował wówczas w rozmowie z Interią wysoko postawiony polityk z MSZ. Uwschodnienie UE, o którym mówił nasz rozmówca, miało przejawiać się przede wszystkim w kształcie i podziale odpowiedzialności w nowej Komisji Europejskiej. - Widzimy w tej chwili w UE zmierzch tandemu francusko-niemieckiego. Świat zmienił się na tyle, że ten duet już nie wystarczy - kontynuował przedstawiciel ministerstwa. W jego ocenie, "wojna w Ukrainie pokazała konieczność przesunięcia punktu ciężkości - Wschód ma już nie tylko się dostosowywać do tego, co decyduje Zachód, ale ma współdecydować i brać współodpowiedzialność". To współdecydowanie i branie równej części odpowiedzialności za kurs, którym będzie podążać UE, widać właśnie w kształtowaniu się nowej KE. - Jest w UE zapotrzebowanie na Wschód, który nie ma kompleksów, który nie żywi się nienawiścią wobec Zachodu, tylko razem z tym Zachodem stawia czoła największym wyzwaniom i, kiedy trzeba, przejmuje inicjatywę, przewodnictwo - podkreśliło nasze źródło z MSZ. Wschodnia flanka, czyli mainstream UE Obecnie największym wyzwaniem stojącym przed UE jest zwiększenie potencjału obronnego państw członkowskich i potencjału odstraszania całej Wspólnoty. Do tego ściślejsza i efektywniejsza współpraca w zakresie polityki bezpieczeństwa oraz rozbudowa przemysłu zbrojeniowego. Wszystko to jest pokłosiem agresywnej, neoimperialnej polityki Rosji i jej agresji na Ukrainę w lutym 2022 roku. W tym kontekście warto przyjrzeć się, kto jest kim w nowej Komisji Europejskiej. Za politykę zagraniczną i politykę bezpieczeństwa będzie odpowiadać była estońska premierka Kaja Kallas. 47-letnia polityczka jest też wiceprzewodniczącą KE. - To niewątpliwie bardzo doświadczona polityczka, która była bardzo dobrą premierką swojego kraju. Wcześniej była też wyróżniającą się deputowaną do Parlamentu Europejskiego. Poza tym, to bardzo inteligentna i dobrze wykształcona osoba. Wszystko się u niej zgadza - komplementuje Kallas Jan Truszczyński, były ambasador RP przy Unii Europejskiej i były wiceszef MSZ. - Kaja Kallas miała bardzo jasne stanowisko w stosunku nie tylko do Rosji, ale też do Iranu, który dzisiaj jest de facto jednym z ważniejszych partnerów Rosji, jeśli chodzi o dostarczanie broni, w tym dronów bojowych i rakiet balistycznych - dodaje prof. Katarzyna Pisarska, politolożka ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. - Na pewno zdecydowanie i mocna postawa Kai Kallas, które poskutkowały jej wyborem do tej funkcji, mówią nam, że ona jest dzisiaj mainstreamem UE - zauważa założycielka Europejskiej Akademii Dyplomacji i współzałożycielka Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. - Ocena całościowa jest taka, że to dobra zawodniczka, która przedtem dała się poznać swoim kolegom i koleżankom w Radzie Europejskiej jako boksująca powyżej realnej wagi swojego małego kraju. I to boksująca skutecznie - podsumowuje byłą estońską premierkę ambasador Truszczyński. Drugą arcyważną teką w rękach polityka z naszej części Europy jest obronność i przestrzeń kosmiczna. To nowe portfolio w Komisji Europejskiej, które jest autorskim pomysłem Ursuli von der Leyen. Stanowi odpowiedź i reakcję na rosyjską agresję wobec Ukrainy i geopolityczne wyzwania stojące przed Wspólnotą w kolejnych latach. Za ten obszar będzie odpowiadać były dwukrotny premier Litwy Andrius Kubilius. - Litwa to nieduży kraj, ale prowadzący oryginalną politykę zagraniczną, mający dużo własnych pomysłów i nie od wczoraj wyróżniający się w UE. Z kolei sam Kubilius jest dobrze znany w Parlamencie Europejskim, a wcześniej jako szef rządu dał się poznać jako fachowy i liczący się zawodnik - charakteryzuje przyszłego litewskiego komisarza ds. obronności ambasador Truszczyński. Na tym jednak nie koniec, bo kraje naszego regionu mają w rękach jeszcze kilka ważnych atutów w nowym, unijnym rozdaniu. Polska otrzymała jedną z kluczowych tek, a mianowicie budżet, przeciwdziałanie oszustwom i administrację publiczną. Za ten obszar będzie odpowiadać Piotr Serafin, jeden z najbliższych współpracowników premiera Donalda Tuska. Warte odnotowania są też stanowiska wiceszefowych KE dla Henny Virkkunen z Finlandii i Roxany Minzatu z Rumunii. Pierwsza z polityczek zajmie się suwerennością technologiczną, bezpieczeństwem i demokracją (kolejna teka dotycząca kwestii bezpieczeństwa w rękach państw wschodniej flanki UE i NATO); druga zajmie się ludźmi, umiejętnościami i gotowością. Nazwa teki rumuńskiej komisarz brzmi wielce enigmatycznie, ale w KE ma odpowiadać za wzmacnianie kapitału ludzkiego, co sama przewodnicząca von der Leyen określiła jako "wzmacnianie ludzi, społeczeństw i naszego modelu społecznego". Patrząc całościowo, w rękach państw ze wschodniej flanki UE znalazły się wszystkie teki dotyczące bezpieczeństwa, obronności i polityki zagranicznej, a dodatkowo budżet, który ma umożliwić wprowadzenie efektywnych zmian w tych obszarach, i trzy z sześciu stanowisk wiceszefów KE. - To pokazuje, że poglądy flanki wschodniej stają się dzisiaj mainstreamem proeuropejskiej części UE - podkreśla prof. Pisarska. Zaznacza przy tym, że wiele krajów "starej UE" "priorytetyzuje obszary konkurencyjności, innowacyjności, ekonomii", które są tradycyjnymi obszarami działalności Wspólnoty. Pięć minut dla wschodniej flanki UE Nie jest jednak tak, że Europa Środkowo-Wschodnia dostała tak duże wpływy w nowym unijnym rozdaniu wskutek dobroduszności "starej Unii". Złożył się na to szereg sprzyjających okoliczności, które państwa naszego regionu będą próbowały wykorzystać. Po pierwsze, dwaj kluczowi rozgrywający w UE - Francja i Niemcy - są pogrążeni w wewnątrzkrajowym politycznym chaosie. Być albo nie być francuskiego rządu zależy od nastrojów i decyzji Marine Le Pen i jej Zjednoczenia Narodowego. Prezydent Emmanuel Macron po przedterminowych wyborach próbował ograć zarówno swoich przeciwników, jak i sojuszników i w efekcie stał się zakładnikiem skrajnej prawicy. Również w Niemczech radykałowie są dzisiaj problemem numer jeden. Rzecz w tym, że radykałowie i z prawej (Alternatywa dla Niemiec) i lewej (Sojusz Sahry Wagenknecht) strony. W dodatku kanclerz Olaf Scholz zapowiedział wcześniejsze wybory na 23 lutego i do tego czasu jego pozycja polityczna będzie bardzo słaba. - Nie było zamiaru, żeby nagle szczególnie wzmacniać Wschód. Niemcy były bardzo dalekie od takiego pomysłu - mówi Interii prof. Renata Mieńkowska-Norkiene z Uniwersytetu Warszawskiego. Przypomina przy tym niedawne spotkanie liderów Stanów Zjednoczonych, Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii w Berlinie, gdzie omawiana była m.in. przyszłość Ukrainy. Polski na tym mini szczycie zabrakło, bo niemiecki kanclerz nie chciał widzieć w tym gronie naszego kraju. - To jasno pokazuje, że Scholz na pewno nie ma pomysłu, żeby wzmacniać Europę Wschodnią, Emmanuel Macron raczej też nie - dodaje socjolożka i ekspertka od Unii Europejskiej. Po drugie, wzmocnienie Skandynawii i Europy Środkowo-Wschodniej to autonomiczna decyzja Ursuli von der Leyen. Decyzja, do której szefową Komisji Europejskie zmusiły polityczne okoliczności. Zawiązanie sojuszu z włoską premier Giorgią Meloni nie przebiegło zgodnie z planem niemieckiej polityczki, Francja i Niemcy zajmują się własnymi kryzysami wewnętrznymi, Słowacja i Węgry flirtują z Władimirem Putinem, a południa Europy niespecjalnie interesuje zagrożenie ze Wschodu. Jeśli von der Leyen chciała mieć w kimś oparcie dla swoich rządów, musiała postawić na wschodnią flankę UE. - Ona jest byłą szefową MON, więc doskonale rozumie słabość niemieckiej armii, problemy państw UE ze zbrojeniami i konieczność inwestowania przez Unię w bezpieczeństwo i obronność - wylicza prof. Mieńkowska-Norkiene. - Poza tym, obawa o powrót do władzy Trumpa była silna, więc należało więcej portofliów związanych z obronnością i bezpieczeństwem oddać w pewne ręce - kontynuuje rozmówczyni Interii. I dodaje: - My w regionie jesteśmy dzięki temu wzmocnieni, ale to z drugiej strony wzmacnia też politycznie samą von der Leyen. Po trzecie, wybór von der Leyen ma też określony, stricte polityczny, cel. To próba zbudowania zaplecza politycznego i koalicji w jednym, które byłyby przeciwwagą dla zyskujących siłę w Parlamencie Europejskim i kolejnych państwach członkowskich populistów oraz skrajnej prawicy. - Niektórzy w Brukseli wysuwają wniosek, że von der Leyen będzie musiała, nawet jeśli nie zawsze będzie chciała, układać się nie tylko z chadekami i socjalistami, ale czasami również ze skrajną prawicą. Z pewnością chciałaby takie sytuacje ograniczyć do absolutnego minimum - zauważa Jan Truszczyński, były ambasador RP przy Unii Europejskiej. Czwarta okoliczność to już sami kandydaci na unijnych komisarzy. Rozmówcy Interii podkreślają, że to mocne, dobrze znane i szanowane w UE nazwiska. - Komisarz ds. obronności i komisarz ds. polityki zagranicznej to byli premierzy swoich krajów, a więc najwyższa polityczna szarża - argumentuje prof. Katarzyna Pisarska. - Portfele, jakie dostali, odpowiadają ich doświadczeniu życiowemu, zawodowemu i politycznemu - dodaje ambasador Truszczyński. Polisa ubezpieczeniowa na Trumpa Nowej układanki na szczytach władzy w Brukseli nie można rozpatrywać w oderwaniu od globalnych realiów geopolitycznych. A te zmieniły się diametralnie po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Układając swoją nową Komisję Europejską Ursula von der Leyen brała poprawkę na możliwy powrót do Białego Domu kontrowersyjnego polityka i miliardera, a także wszelkie konsekwencje, które będzie to ze sobą niosło dla UE. - Oczywiście, że to jest pewnego rodzaju polisa ubezpieczeniowa dla samej von der Leyen, ale też dla całej Unii - mówi o przesunięciu wpływów w UE na wschód prof. Renata Mieńkowska-Norkiene. Nie jest tajemnicą, że Trump bardzo rygorystycznie podchodzi do kwestii nakładów na bezpieczeństwo i obronność w ramach NATO. Państwa wschodniej flanki Sojuszu i UE, na czele z Polską, są tutaj natomiast przykładem do naśladowania. Polska w 2024 roku wyda na ten cel 4,12 proc. PKB, to najwyższy wynik w całym NATO. Estonia z wynikiem 3,43 proc. jest druga, a Łotwa (3,15) czwarta. - Von der Leyen widzi dla siebie życiową szansę. Wie, że może przejść do historii jako ta polityczka, która pchnęła UE w stronę większej niezależności w obszarze bezpieczeństwa - analizuje w rozmowie z Interią prof. Mieńkowska-Norkiene. Szefowej KE ma w tym pomóc właśnie znaczące wzmocnienie pozycji państw skandynawskich i Europy Środkowo-Wschodniej, które doskonale rozumieją czyhające na UE zagrożenie ze strony Rosji. Postawienie na wschodnią flankę w kontekście prezydentury Trumpa może mieć jeszcze jedną korzyść. Zwiększa szanse na to, że nowej administracji amerykańskiej nie uda się zmusić Ukrainy do pokoju z Rosją, który realizowałby przede wszystkim interesy Kremla. - Będziemy mieć istotny wpływ na to, jak cała unijna narracja będzie budowana. Nie będzie tak, że komisarze z naszego regionu nie będą w takiej kwestii konsultowani. To daje nam szansę - uważa prof. Mieńkowska-Norkiene. Inna z naszych rozmówczyń, prof. Katarzyna Pisarska, zwraca jednak uwagę, że Trump i jego otoczenie będą starali się rozbijać unijną solidarność, wykorzystując kwestie bezpieczeństwa i obronności jako mocną kartę przetargową. Przede wszystkim w kwestiach handlowych, w których Trump chce ostro konkurować z UE. Dlatego jego administracja będzie próbowała nakłonić kolejne państwa UE do tego, żeby zamiast wspólnego frontu w ramach całej UE rozmawiały z Waszyngtonem pojedynczo. To w oczywisty sposób osłabiłoby ich pozycję negocjacyjną i zwiększyło szanse Amerykanów na osiągnięcie swoich celów. - Musimy być na to gotowi - ostrzega prof. Pisarska. Zaznacza jednak, że dzisiaj nikt nie zna odpowiedzi na pytanie, czy UE wytrzyma presję ze strony Trumpa. Wszystko będzie bowiem zależeć nie tylko od nastawienia nowej administracji, ale też od rozwoju wypadków na froncie w Ukrainie. - Im słabiej będzie radzić sobie Ukraina i im silniejsza będzie Rosja, tym większa będzie skłonność niektórych państw, zwłaszcza wschodniej flanki UE i NATO, żeby wspierać relacje bilateralne nie tylko kosztem jedności europejskiej, ale zapewne również Ukrainy - konkluduje.