- Wypadliśmy z gry o przyszłość Ukrainy? - pytam wysokiego rangą urzędnika MSZ.- Nie sądzę, żebyśmy byli na marginesie. Oczywiście lepiej, gdyby Polska w Berlinie była reprezentowana. Źle wygląda to, że nas tam nie było, a poruszano kwestie przyszłości Ukrainy - słyszę w odpowiedzi.- To co robimy, żeby nie dać się odstawić na boczny tor możnym z Zachodu?- Tak, jak możemy, tak zabezpieczamy nasze interesy na Wschodzie. Staramy się być przydatni, skuteczni. To jest nasz bilet do udziału w takich rozmowach. Scholz zamyka Polsce drzwi przed nosem Na spotkanie przywódców Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec, które odbyło się 18 października w Berlinie, ten bilet wejścia jednak nie dał. Joe Biden, Keir Starmer, Emmanuel Macron i Olaf Scholz z jednej strony żegnali amerykańskiego prezydenta, który lada moment kończy swoją kadencję w Białym Domu, z drugiej - rozmawiali o wsparciu Ukrainy, przyszłości tego kraju i szansach na zakończenie wojny. Właśnie ta druga kwestia, połączona z nieobecnością przedstawiciela Polski, wywołała w naszym kraju wielkie emocje i zrodziła wiele pytań o pozycję Polski w kontekście ukraińskim. Zdziwienie i niezrozumienie pominięcia Polski wyrażali też dziennikarze, komentatorzy i politycy po drugiej stronie Atlantyku. Prawdziwą bombę zrzucił jednak były prezydent Estonii Toomas Ilves. "Z tego, co się dowiedziałem, uczestnictwo Polski zablokował osobiście kanclerz Scholz" - napisał na Twitterze. O brak polskiego przedstawiciela na mini szczycie w Berlinie zapytaliśmy resort spraw zagranicznych. - Nie ma żadnego stanowiska MSZ w sprawie tego spotkania. Jego gospodarzem był kanclerz Scholz, to on decydował, kto znajdzie się wśród gości i to on odpowiadał za efekty tego spotkania. Te efekty trudno oceniać, ale nie były one spektakularne. Pojawiają się opinie, że to spotkanie było nie do końca przemyślane i dobrze zorganizowane - skomentował w rozmowie z Interią rzecznik resortu Paweł Wroński. Jak dodał, "polski ambasador w Berlinie został o nim poinformowany w ostatniej chwili". Krytycznie o sytuacji wypowiada się również Pałac Prezydencki. - Na spotkaniu dotyczącym Ukrainy nie było też Ukrainy. To samo w sobie budzi bardzo złe skojarzenia historyczne. Obiektywnie rzecz biorąc, to nie jest dobra sytuacja. Nie ma co ukrywać - mówi nam Mieszko Pawlak, szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta. Przy okazji wbija szpilę ekipie rządzącej: - Premier Tusk deklarował swego czasu nowe otwarcie z kanclerzem Scholzem, ale odnoszę wrażenie, że wcale do niego nie doszło. Już nieoficjalnie o spotkanie w Berlinie pytamy nasze źródła w MSZ. Starają się robić dobrą minę do złej gry. Wspominają, że nie było tam również prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, że poza tematami ukraińskimi rozmawiano też długo o wojnie na Bliskim Wschodzie, że charakter spotkania był częściowo kurtuazyjny, bo chodziło przede wszystkim o pożegnanie odchodzącego niedługo z urzędu prezydenta Bidena. - Nie chciałbym doszukiwać się podtekstów i konkurencji. Z Niemcami jesteśmy skazani na bliską współpracę. My posiadamy atuty, których potrzebują Niemcy, a oni atuty, których potrzebujemy my - twierdzi jeden z naszych rozmówców. Inne z naszych źródeł, ważny polityk resortu spraw zagranicznych, podkreśla, że "Polska nie pcha się dzisiaj do żadnych stolików i podstolików w światowej polityce. Polska jest potrzebna, zwłaszcza w kwestii ukraińskiej". - Rząd monitoruje wszystko na bieżąco. Nie rozumiem, dlaczego mamy mówić, upierać się, że wszystko musi odbywać się z naszym uczestnictwem. Z naszym uczestnictwem powinny odbywać się te spotkania, podczas których omawiane są żywotne interesy naszego państwa - dodaje po chwili. Konflikt o zboże, czyli punkt przełomowy Zupełnie inny ogląd sytuacji na odcinku wschodnim mają ludzie, którzy zjedli na tym zęby. Ich diagnoza jest następująca: relacje Polski i Ukrainy mocno się w ostatnim czasie pogorszyły, Polska nie jest aktualnie partnerem pierwszego wyboru dla Ukrainy, a nasz wpływ na politykę Zachodu wobec Ukrainy maleje. - Sytuacja w Berlinie to dla nas znak ostrzegawczy w sprawie Ukrainy? - pytam Jana Piekło, byłego ambasadora RP w Kijowie.- Nie zostaliśmy zaproszeni na spotkanie w Berlinie, ale z drugiej strony sami też się wyautowaliśmy. To nie jest dobre ani dla Polski, ani dla Ukrainy - mówi dyplomata.- Co to znaczy, że "sami też się wyautowaliśmy"?- Myślę, że po ostatnich wypowiedziach premiera Tuska, ministra Kosiniaka-Kamysza i ministra Sikorskiego sympatia do Polski mocno w Kijowie spadła. Tutaj krótkie przypomnienie. Szef polskiego rządu oraz wicepremier i szef MON powiedzieli wprost, że jeśli Ukraina chce dołączyć do Unii Europejskiej, w relacjach z Polską musi zostać wyjaśniona raz na zawsze kwestia wołyńska. Z kolei szef polskiej dyplomacji stwierdził we wrześniu, że Krym najpierw mógłby trafić pod mandat ONZ, a następnie, już po zweryfikowaniu faktycznych mieszkańców półwyspu, przeprowadzono by ponowne referendum, które zadecydowałoby o przyszłości tego terytorium. Zwłaszcza słowa ministra Sikorskiego z konferencji Jałtańskiej Strategii Europejskiej w Kijowie wywołały bardzo ostrą i krytyczną reakcję administracji prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. - Polska oczywiście podtrzymuje integralność terytorialną Ukrainy, co do tego nie ma wątpliwości. Ja zastanawiałem się tylko, jak zwrócić Krym Ukrainie - tłumaczył wówczas po powrocie do kraju szef polskiej dyplomacji. Rzecz w tym, że problemów na linii Warszawa - Kijów nie można dziś już sprowadzić do kilku mniej lub bardziej fortunnych wypowiedzi czy politycznych zagrywek. Im dłużej trwa wojna, ale też im bardziej Ukraina zbliża się do Unii Europejskiej, tym więcej sprzecznych interesów obu państw wychodzi na światło dzienne. - Napięcie w relacjach Warszawy i Kijowa nawarstwia się od dłuższego czasu. Myślę, że punktem przełomowym, krytycznym był polsko-ukraiński spór o ukraińskie zboże - diagnozuje Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu i ekspert od polityki wschodniej. Jak mówi, po stronie polskiej nie doceniono, jak mocno ten temat rezonował w ukraińskim społeczeństwie i jak mocno odbił się na postrzeganiu Polaków. - Ta sprawa "poszła w naród", ekipa Zełenskiego mocno rozkręciła ten temat społecznie. To nie było kolejne, zwykłe spięcie dyplomatyczne, na Ukrainie zaczęto o nas mówić, że jesteśmy niewdzięczni i chcemy im zaszkodzić - relacjonuje Kacewicz. - To sprawa, która ich poruszyła bardziej niż Wołyń i wszystkie tematy historyczne - dodaje. Polska i Ukraina. Dwie wizje świata Spór o zboże rezonował jednak tak mocno dlatego, że polskie i ukraińskie spojrzenie na politykę, biznes i realizację swoich strategicznych interesów dzieli przepaść. Rozmówcy Interii podkreślają, że co gorsza obie strony nie zdają sobie z tej przepaści sprawy, więc nie ma jak jej pokonać. W praktyce wygląda to tak, że chociaż ze sobą rozmawiamy i mamy obiektywne wspólne interesy, to nie rozumiemy siebie nawzajem. Dla Polski ważna jest symbolika, pamięć historyczna, gesty, słowa. Jesteśmy przy tym emocjonalnie i łatwo nas urazić. Natomiast po 20 latach w UE, będąc trwałym elementem społeczności Zachodu, przyzwyczailiśmy się, że interesy realizujemy poprzez negocjacje i dialog. W relacjach staramy się z kolei patrzeć bardziej długofalowo, projektować przyszłość. W ukraińskiej polityce wygląda to kompletnie inaczej. Dominuje asertywność granicząca wręcz z narodowym egoizmem, wiele spraw jest stawianych na ostrzu noża. Kluczowe wpływy mają potężne grupy interesu - np. lobby agrarne, które przyparło do muru prezydenta Zełenskiego podczas konfliktu o zboże - a rzeczywistość postrzegana jest przez postsowiecki pryzmat "racji silniejszego". Powszechnie obowiązuje zasada, że cel uświęca środki, zaś takie kwestie jak pamięć historyczna, polityczne gesty i dyplomatyczne symbole są tylko narzędziami realizacji określonych celów. Z powodu wojny i stanu permanentnego zagrożenia dla całego narodu dominuje perspektywa krótkoterminowa, liczy się przede wszystkim "tu i teraz". Zestawiając ze sobą te dwie wizje polityki, dla Polski Ukraina wydaje się roszczeniowa, egoistyczna i wyrachowana. Dla Ukrainy Polska generuje problemy, jest słaba i mało użyteczna. - W Ukrainie panuje przekonanie, że Polska nie ma już wiele więcej do zaoferowania. Więcej broni nie chce dać (spięcie o myśliwce MiG-29), nie chce przyjąć propozycji ochrony ukraińskiego nieba na Zachodniej Ukrainie swoimi systemami obrony przeciwlotniczej, nie jest w stanie być poważnym inwestorem w odbudowie Ukrainy, ponieważ polskie firmy nie chcą ryzykować kapitału i generalnie mają go mniej od np. firm niemieckich - wylicza Michał Kacewicz. Jak mówi, obecne problemy są wynikiem tego, że ani w dyplomacji, ani w gospodarce "władza w Kijowie nie postrzega Polski jako pierwszoligowego gracza". - Tam wszystko jest elementem targów, negocjacji. Dlatego chcą rozmawiać z tymi, którzy mogą dać najwięcej - tłumaczy autor książek o wojnie w Ukrainie. I dodaje: - W sprawie swojej przyszłości też chcą rozmawiać z najsilniejszymi - tymi, którzy dadzą wsparcie wojskowe, gwarancje bezpieczeństwa i mocno zaangażują się finansowo w odbudowę Ukrainy. Znów: Polski jako takiej nie postrzegają, Polskę pozycjonują jako partnera, z którym będą konflikty, choćby podczas negocjacji akcesyjnych do UE. W MSZ nie zamierzają się jednak pogodzić z rolą odsuniętego na boczny tor widza. - Nie wyobrażam sobie, żeby decyzje o przyszłości Ukrainy były podejmowane bez udziału Polski, a zwłaszcza bez udziału Unii Europejskiej - mówi nam wysoki rangą przedstawiciel resortu. Inny z naszych rozmówców, również zajmujący ważne stanowisko w MSZ, idzie jeszcze dalej: - Jesteśmy wielkim hubem, przez który przechodzi 95 proc. pomocy dla Ukrainy. Dalsze prowadzenie wojny przez Ukrainę bez Polski nie będzie możliwe. Nie jest też możliwe prowadzenie wielu procesów - militarnych, gospodarczych, strategicznych - dotyczących przyszłości Ukrainy bez uczestnictwa Polski. Mieszko Pawlak, szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta: - Staramy się robić, co w naszej mocy, żeby Polska nie została odstawiona na boczny tor. Utrzymujemy regularny i intensywny kontakt z naszymi partnerami. O sprawę relacji polsko-ukraińskich chcieliśmy również zapytać szefa Kancelarii Premiera, ministra Jana Grabca, oraz pełnomocnika rządu ds. odbudowy Ukrainy, posła Pawła Kowala. W obu przypadkach, mimo prób kontaktu i prośby o rozmowę, nie udało się nam zdobyć komentarza. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!