23 maja oficjalnie ruszył wyścig po najważniejsze stanowisko w unijnej polityce - fotel przewodniczącego Komisji Europejskiej. Wystrzałem startowym była przeprowadzona w Parlamencie Europejskim debata tzw. Spitzenkandidaten, czyli wystawionych przez polityczne frakcje europarlamentu kandydatów na nowego szefa KE. Do słownej batalii na oczach milionów Europejczyków stanęła piątka śmiałków: urzędująca szefowa KE Ursula von der Leyen (wystawiona przez Europejską Partię Ludową), Terry Reintke (Zieloni), Walter Baier (Partia Europejskiej Lewicy), Sandro Gozi (Renew Europe), Nicolas Schmit (Socjaliści i Demokraci). Swoich przedstawicieli nie wskazali przedstawiciele prawicy i skrajnej prawicy - Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy oraz Tożsamość i Demokracja. Na brukselskich korytarzach o tym, kto zostanie nowym, albo nowym-starym, szefem KE mówiło się jednak już na długo przed debatą. Kuluary Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej huczą od plotek i giełdy nazwisk. A postaci z pierwszych stron europejskich gazet na liście chętnych do zostania "premierem Europy" nie brakuje. Ursula von der Leyen. Faworytka Zdecydowanie najwięcej i najgłośniej mówi się o obecnej szefowej KE Ursuli von der Leyen. Niemka pełni tę funkcję od grudnia 2019 roku i już jakiś czas temu ogłosiła chęć kontynuowania swojej misji na czele "unijnego rządu". Otrzymała też oficjalne poparcie od Europejskiej Partii Ludowej, która wystawiła ją do wyścigu po fotel szefa KE jako swojego Spitzenkandidat. Sondaże dają EPL spore szanse, żeby w nowej kadencji PE ponownie być najliczniejszą frakcją i tworzyć większościową koalicję, która będzie zawiadywać unijnymi instytucjami. W rozmowie z Interią europoseł Prawa i Sprawiedliwości Adam Bielan zauważa - Raczej nie będzie to Ursula von der Leyen, która ma duże problemy wewnątrz swojej frakcji - m.in. Francuzi mówią, że jej nie poprą, jest też silny opór wewnątrz EPL - ocenia polityk z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Dodaje jednak, że nowy "premier Europy" najpewniej będzie właśnie z EPL. - Nie bez kozery von der Leyen w ostatnim czasie robi, co może, żeby zebrać większość dla swojej kandydatury. Cały czas rozmawia i przekonuje polityków z różnych krajów i frakcji PE - zdradza nam z kolei Elżbieta Łukacijewska, europosłanka Platformy Obywatelskiej należąca do tej samej europejskiej frakcji co von der Leyen. Na korzyść von der Leyen działa na pewno to, że ma oficjalne poparcie największej europarlamentarnej rodziny politycznej. Poza tym, po niemal pięciu latach na stanowisku zna się doskonale z szefami państw i rządów, więc ma możliwość skutecznego lobbowania za swoją kandydaturą. Czas spędzony na czele KE daje jej też przewagę doświadczenia nad innymi kandydatami. Dokonania? Niemka przeprowadziła UE przez dwa arcypoważne kryzysy - pandemię koronawirusa i wojnę w Ukrainie - i chociaż nie obyło się bez błędów i potknięć, to jest za to doceniania w gronie europejskich przywódców. Po stronie minusów obecnej szefowej KE zapisuje się m.in. aferę Pfizera, w której poprzez wiadomości SMS miała negocjować z dyrektorem generalnym Pfizera przedłużenie kontraktu o wartości 1,8 mld euro na dostawy szczepionek dla krajów unijnych. Sprawę prowadzi prokuratura w belgijskim Liege, ale chciałaby ją przejąć także Prokuratura Europejska. Na razie, na przesłuchaniu z 17 maja, odroczono sprawę do 6 grudnia. "Afera Pfizera" to jednak niejedyny problem von der Leyen. Zwolennikiem jej kandydatury nie jest Francja. Prezydent Emmanuel Macron ma bowiem swoich faworytów, których zamierza forsować na najważniejsze stanowisko w instytucjach europejskich. Chce też zdetronizować Niemcy i wykorzystać zbudowane na ostrym, antyrosyjskim kursie francuskie pięć minut w unijnej polityce. Co więcej, von der Leyen musi martwić się także o powyborcze wpływy Socjalistów i Demokratów, liberałów z Renew Europe, a także Zielonych. To w tym gronie znajdują się przyszli koalicjanci EPL. Na dzisiaj wcale nie jest powiedziane, że przyklasną oni kandydaturze von der Leyen. Roberta Metsola. Plan B Chociaż obecna szefowa KE jest faworytką wyścigu, to jej frakcja w europarlamencie już przygotowuje sobie plan awaryjny. Jest nim Roberta Metsola - aktualna szefowa Parlamentu Europejskiego. Tajemnicą poliszynela w Brukseli jest bowiem to, że EPL nie zamierza oddawać nikomu fotela przewodniczącego Komisji. I jeśli nie znajdzie wystarczającego poparcia dla von der Leyen, bez mrugnięcia okiem poświęci ją dla interesu całej frakcji. - Roberta bardzo zabiega o funkcję szefowej KE. Zwłaszcza, że Ursula von der Leyen jest oskarżana o różne rzeczy, za które miała odpowiadać jeszcze w czasach, gdy była ministrem niemieckiego rządu - stwierdza w rozmowie z Interią Bogusław Liberadzki z Nowej Lewicy, eurodeputowany Socjalistów i Demokratów. - Metsola budzi powszechną sympatię w Brukseli, jest lubiana, zna ją większość europosłów. To sensowna kandydatura - ocenia maltańską polityczkę Adam Bielan z PiS-u. - Dobrze przepracowała 2,5 roku swojej kadencji, wykorzystała swoją szansę, a dodatkowo jest z małego kraju, co byłoby ciekawą odmianą po polityk z Niemiec, czyli największego kraju UE - dodaje przedstawiciel Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Bycie reprezentantką Malty, najmniejszego i najmniej ludnego kraju Unii, to jednak także minus kandydatury Metsoli. Wątpliwe, żeby najpotężniejsze europejskie stolice chciały oddać fotel "premiera Europy" przedstawicielce niewielkiej wysepki z południa Europy. Metsola będzie jednak grać kartą reprezentantki całego południa kontynentu. Pytanie jednak, jak poradzi sobie z innym zarzutem pod swoim adresem: braku doświadczenia w zarządzaniu na wysokich stanowiskach rządowych, na co szefowie rządów i przywódcy państw są bardzo wyczuleni. Thierry Breton i Christine Lagarde. Asy Macrona 69-letni menedżer, były dyrektor generalny koncernów Thomson i France Telecom, to jedna z nadziei Emmanuela Macrona na odebranie Niemcom funkcji "premiera Europy". Pikanterii tej kandydaturze dodaje fakt, że Breton to najgłośniejszy krytyk Ursuli von der Leyen w Komisji Europejskiej, a być może nawet w całej Brukseli. Na jego korzyść przemawia to, że może pochwalić się bogatym doświadczeniem w zarządzaniu, a także przeszłością rządową - był ministrem gospodarki, finansów i przemysłu w gabinetach Jeana-Pierre’a Raffarina oraz Dominique'a de Villepina. Od 2019 roku jest natomiast unijnym komisarzem ds. rynku wewnętrznego. Z pewnością może liczyć też na zdecydowane poparcie prezydenta Macrona. Problem w tym, że Breton nie jest politykiem lubianym. Ani w europejskich stolicach, ani nawet w samej Komisji Europejskiej. Ma też opinię polityka, który więcej mówi, niż robi, a do tego bardzo lubi się przechwalać. Co więcej, formalnie nie jest członkiem Europejskiej Partii Ludowej, chociaż skłania się ku pozycjom konserwatywnym, więc pytanie, czy i która frakcja z Parlamentu Europejskiego byłaby gotowa go poprzeć. Drugim asem w rękawie Paryża jest obecna szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde. Swoje obecne stanowisko zajmuje od 2019 roku i zawdzięcza je w dużej mierze właśnie poparciu prezydenta Macrona. W Brukseli chodzą słuchy, że i tym razem francuska głowa państwa może chcieć zagrać swoją atutową kartą. Niewątpliwą zaletą kandydatury Lagarde jest jej duży autorytet ekonomiczny - w instytucjach unijnych krążą plotki, że nowa KE ma mieć właśnie "ekonomiczny" skręt - a także rozległe doświadczenie w zarządzaniu - przed EBC była szefową Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), a wcześniej kierowała trzema ministerstwami (handlu zagranicznego, rolnictwa oraz gospodarki, finansów i zatrudnienia) we francuskim rządzie. Rzecz w tym, że Lagarde ma opinię osoby niełatwej we współpracy, nie jest związana z żadną europarlamentarną frakcją, za to uchodzi za zaufaną osobę prezydenta Macrona. Na jej korzyść nie przemawia też wizerunek biurokratki oderwanej od problemów i potrzeb zwykłych ludzi. Iohannis, Plenkovic, Rutte i inni. "Czarne konie" Negocjacje dotyczące najważniejszych unijnych stanowisk lubią obfitować w nieoczekiwane zwroty akcji. Nie można zatem wykluczyć, że nikt spośród polityków dzisiaj uchodzących za faworytów nie zgromadzi poparcia koniecznego do pokierowania nową Komisją Europejską. Co wtedy? W kuluarach Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej krąży kilka innych nazwisk z politycznego peletonu. Ciekawą kandydaturą wydaje się wciąż urzędujący holenderski premier Mark Rutte. To bardzo silna figura w europejskiej polityce i gdyby pojawił się w negocjacjach, to z pewnością miałby spore szanse na sukces. Paradoksalnie problemem może okazać się fakt, że holenderski szef rządu ma bardzo wysokie notowania, jeśli chodzi o obsadę zwalniającego się niedługo stanowiska sekretarza generalnego NATO. - W jego przypadku wciąż nie wiemy, o którą funkcję chciałby się ubiegać bardziej: szefa KE czy sekretarza generalnego NATO - mówi Interii europoseł Nowej Lewicy Bogusław Liberadzki. Na najważniejszy unijny stołek chrapkę ma też inny europejski przywódca - prezydent Rumunii Klaus Iohannis. Wywodzący się z Europejskiej Partii Ludowej polityk swoją kadencję kończy w grudniu, a jego największym atutem są wysokie notowania wśród państw "starej Unii". W ostatnich latach zapunktował zwłaszcza utrzymaniem prozachodniego kursu Rumunii po agresji Rosji na Ukrainę oraz przestrzeganiem zasad jednolitego unijnego rynku w kontekście umów handlowych UE z Ukrainą. Sam Iohannis dopiero co zadeklarował chęć ubiegania się o funkcję sekretarza generalnego NATO, jednak zważywszy, że do tego stanowiska faworytem jest wspomniany wcześniej Mark Rutte, rumuński polityk z pewnością nie pogardziłby funkcją szefa KE, gdyby tylko otrzymał taką propozycję. Głosy wewnątrz UE nawołujące do powierzenia najważniejszego stanowiska we Wspólnocie komuś z Europy Środkowo-Wschodniej - byłby to ważny polityczny sygnał dla państw ubiegających się aktualnie o członkostwo w UE - mogą też znaleźć swoje odzwierciedlenie w osobie chorwackiego premiera Andreja Plenkovica. Wywodzący się z EPL polityk stoi na czele rządu od 2016 roku, ale ku zaskoczeniu wszystkich zdecydował się wystartować w zaplanowanych na 6-9 czerwca eurowyborach. Nie wycofał się z tego pomysłu nawet po niedawnej wygranej w wyborach parlamentarnych i rozpoczęciu trzeciej kadencji jako premier Chorwacji. Co prawda sam zainteresowany dementuje chęć ubiegania się o fotel szefa KE, ale jak mówi się w Brukseli: wierzyć warto jedynie w zdementowane informacje. Na liście osób będących wysoko w wyścigu po stanowisko szefa KE warto wymienić jeszcze dwa nazwiska. Pierwsze to Mario Draghi - były włoski premier i były prezes Europejskiego Banku Centralnego. 76-letni Włoch częściej jest jednak wymieniany w kontekście objęcia funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej. "Czarnym koniem" rozgrywek na szczytach władzy w UE może okazać się natomiast grecki premier Kyriakos Mitsotakis. Ma silną pozycję w EPL i cieszy się poważaniem wśród europejskich liderów. Problemem mogą jednak okazać się ciągnące się za Grekiem oskarżenia o inwigilację przedstawicieli opozycji z użyciem oprogramowania szpiegującego Predator. Dwa klucze do wyboru szefa KE Jak widać, poważnych kandydatur nie brakuje, a z pewnością pojawią się jeszcze takie, które aktualnie na giełdzie nazwisk nie figurują. Nasi rozmówcy z Brukseli przyznają, że decydujące dla końcowego wyniku negocjacji będą dwie kwestie. Pierwsza to wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego i kształt przyszłej koalicji, jaka się z nich wyłoni - czy będzie to sojusz chadeków z socjaldemokratami, czy będzie trzeba do niego dokooptować trzeciego gracza (liberałów z Renew Europe albo Zielonych). - Żeby przeforsować swojego kandydata albo kandydatkę EPL będzie też najpewniej potrzebować głosów EKR, stąd zabiegi von der Leyen wobec włoskiej premier Giorgi Meloni - dodaje Adam Bielan, europoseł PiS-u. Druga kwestia to wybór nowych przewodniczących frakcji w PE, bowiem to właśnie na ich barkach spocznie znaczna część odpowiedzialności za kuluarowe rozgrywki. - W przeszłości była bardzo dobra współpraca między przewodniczącymi chadeków i socjalistów, ale mijająca kadencja przyniosła w tym względzie zmianę. Między naszą przewodniczącą i szefem chadeków niejednokrotnie mocno iskrzyło - mówi Interii europoseł Nowej Lewicy Bogusław Liberadzki. Kto zatem, na półtora tygodnia przed eurowyborami, ma największe szanse na stanowisko numer jeden z UE? Adam Bielan: - Aktualnie najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się, że szefem KE zostanie ktoś z EPL, ale nie Ursula von der Leyen. Jak ktoś wchodzi na konklawe jako papież, to wychodzi jako kardynał. Tak samo jest z wyścigiem do fotela szefa KE. To będzie ostra zakulisowa gra, trudne negocjacje dla zainteresowanych i dużo pułapek po drodze. Bogusław Liberadzki: - Jeśli nic niespodziewanego nie stanie się z Ursulą von der Leyen, to ona ma większe szanse na stanowisko. Kluczowa w tej sytuacji jest kwestia mocy sprawczej nowego szefa albo nowej szefowej KE. Jeśli chcemy Europy z większą mocą sprawczą, silniejszej, bardziej zdecydowanej, to głosowałbym za Ursulą. Jeśli wolimy uśmiech, tolerancję, dialog, to wybrałbym Robertę. Jednak klimat w Europie i na świecie jest dzisiaj taki, że potrzebujemy człowieka w tym pierwszym typie, a więc raczej Ursuli. Elżbieta Łukacijewska: - W brukselskich kuluarach mówi się zwłaszcza o dwóch nazwiskach: urzędującej szefowej KE Ursuli von der Leyen i mocno promowanego przez prezydenta Macrona Thierry'ego Bretona. Jakbym miała dzisiaj obstawiać, to powiedziałabym, że von der Leyen zostanie ponownie szefową KE, a Breton dostanie inne z czołowych stanowisk.