Nie ma to jak siła symbolu. Data ostatecznego zamknięcia list do Parlamentu Europejskiego, 2 maja, przypadła w dzień po 20. rocznicy akcesu Polski do UE. Dało to okazję do najrozmaitszych bilansów. Prezydent Andrzej Duda skorzystał z niej aby wygłosić orędzie na temat tej przynależności. Przestroga prezydenta przed federalizacją, głos za Europą ojczyzn, to oczywiście wsparcie dla generalnego poglądu Prawa i Sprawiedliwości. Trudno się temu dziwić: Duda to przecież polityk prawicy. Różnica między nim, a Jarosławem Kaczyńskim jest tylko taka, że głowa państwa przypomniała także o korzyściach z przynależności do Unii - powtórzyła to 3 maja, choć wraz z żarliwą obroną polskiej suwerenności. W ustach czołowych polityków PiS, w tym jego prezesa, pojawia się właściwie niemal wyłącznie wątek zagrożeń, jakie ma nieść Unia. Kampania bardzo "o czymś" To czyni jednak z tego wyborczego starcia spór o coś bardzo konkretnego. To jest polityka i kampania "o czymś". Kaczyński mówi o gigantycznych kosztach, także o groźbie zahamowania rozwoju Europy, w następstwie Zielonego Ładu. O wymuszaniu na Polsce przyjmowania nielegalnych imigrantów - to coraz wyraźniejsza perspektywa. I wreszcie o najważniejszym: o pomysłach na rewizję unijnych traktatów, czego konsekwencją ma być pozbawienie pojedynczych państw prawa weta i transfer sporej listy kompetencji do unijnej centrali. W związku z przepychankami o miejsca na listach PiS, ta formacja odbyła konwencje wyborcze aż dwa razy: najpierw w Warszawie, potem w Kielcach. I za każdym razem prezes tej formacji mówił to samo. Wnosząc z sondaży, większość Polaków pytana o te tematy w czystej teorii, bliska jest obawom prawicy. Jesteśmy chyba niegotowi na poddawanie się mechanicznemu sterowaniu przez brukselską centralę. Nie chcemy aby w Polsce było "tak jak w zachodniej Europie" w kwestii imigrantów. Niekoniecznie czekamy też na ponoszenie wielkich kosztów nowej polityki klimatycznej i przebudowy energetyki. Co wcale jednak nie musi oznaczać, że wszyscy odczuwający obawy co do kierunku w jakim idzie Unia, zagłosują na blok Kaczyńskiego. Tropienie sojuszników Putina Mimo to stawia to Koalicję Obywatelską w sytuacji realnego kłopotu. Jest na to jednak kilka prostych rad. Wojna za naszą wschodnią granicą jawi się jako coś coraz groźniejszego. Wystarczy więc powtarzać, że unijna jedność to nakaz w obliczu rosyjskiej agresji. To najwyraźniej główna recepta Donalda Tuska na tę kampanię. Nie trzeba się wypowiadać za czy przeciw reformie ustroju Unii. Wystarczy ganić PiS za niewłaściwych sojuszników. Partie eurosceptyczne są istotnie w sporej części co najmniej ambiwalentne wobec Putina. Trzeba więc dzień w dzień powtarzać, że Kaczyński i Morawiecki to przyjaciele "proputinowskich nacjonalistów". W jednym z twittów Tuska pojawiła się nawet formułka "faszyści". Kierowana nie wobec samego PiS, ale wobec zachodnich formacji eurosceptycznych. Najnowszy przykład takiego bicia na alarm to wpis lidera KO w reakcji na wywiad byłego premiera Morawieckiego dla węgierskiej gazety. Polityk PiS miał w nim przestrzegać przed wszechwładzą Brukseli. "W rocznicę naszego wejścia do UE ogłosić w Budapeszcie, w prorosyjskim tygodniku, że Bruksela (nie Moskwa) jest 'zagrożeniem dla demokracji w Europie'. Plakaty, okładki gazet. Kiedyś mówiono o takich 'pożyteczny idiota'. W najlepszym wypadku" - napisał Donald Tusk na platformie X. Wcześniej wprost pytał, czy jadący do Budapesztu na konferencję eurosceptyków Morawiecki nie jest zdrajcą. Politycy PiS odpowiadają na to równie brutalnym wypominaniem Tuskowi polityki resetu w relacjach z Rosją sprzed lat. Redukowanie oponentów "ad Putinum" odbywa się po obu stronach. Być może gesty liderów PiS wobec węgierskiej partii Fidesz są zbyt ostentacyjne. To samo można mówić o relacjach z zachodnimi eurosceptykami albo z Donaldem Trumpem, którego stanowisko wobec wojny Putina pozostaje dwuznaczne i mętne. Nie należy go mieszać z głosowaniem części amerykańskich republikanów za pomocą dla Kijowa. Ci najbardziej trumpowscy byli do końca przeciw niej. Ale zarazem histeryczne insynuowanie pisowcom wspólnej osi z Putinem to po prostu nieprawda. A co gorsza ta wrzawa zwalnia Tuska i jego partię z tego, co powinno być w tej kampanii najbardziej naturalne: z przedstawienia własnego poglądu na Zielony Ład, na Pakt Imigracyjny i wreszcie na zmianę unijnych traktatów, a więc z odpowiedzi na pytanie, czy transformacja Unii w superpaństwo to coś naturalnego i pożądanego. Czasem politycy KO przypominają, że do niektórych tych zmian PiS także przykładał rękę, choćby do przyjętej co do zasady zapowiedzi zeroemisyjnej gospodarki europejskiej i zeroemisyjnego społeczeństwa. Czy to jednak znaczy, że to są złe zmiany, które trzeba zablokować? Tego od Tuska nie słyszymy i zapewne nie usłyszymy aż do samego końca kampanii. Ta polityczna wojna na marginesie wojny prawdziwej jest więc w sporej części oparta na niedomówieniach, pominięciach i deformacjach faktów. Można się zarazem spodziewać, że będzie ona sprzyjać dalszej polaryzacji na linii PiS-KO. Dodatkowa okoliczność temu sprzyjająca to zapewne mniej masowa, spodziewana frekwencja. Kłopoty koalicjantów Tuska O ile bowiem stanowisko KO to ciąg łamańców i uników, to co da się powiedzieć o przekazie jego mniejszych koalicjantów? Stanowisko Trzeciej Drogi? Ale które stanowisko? Z lekka eurosceptyczny ton ludowców czy euroentuzjastyczna nadgorliwość Szymona Hołowni? Który wzywa do jak najszybszego przyjęcia euro, a na listę wystawia jedyną europosłankę Polski 2050, Różę Thun. Ta zaś głosowała w Parlamencie Europejskim za rewizją traktatów, czyli za europejskim superpaństwem. Dla Hołowni, który nie zdobył się wtedy na poparcie wprost tak radykalnej zmiany ustroju Unii, była to podobno tylko "drobna różnica zmian". Jeszcze ciekawsza jest sytuacja Lewicy. Tak naprawdę znacząca część jej europosłów głosowała za federalistycznym pakietem, podobnie jak za Paktem Imigracyjnym. Są w tej kwestii bardziej gorliwi niż Tusk, mają najsłabsze odruchy trwania przy suwerenności. Tyle że kiedy przychodzi do prezentowania takiego podejścia w kraju, ludzie Czarzastego i Biedronia nie mają odwagi tym się za bardzo chwalić. Robiły to owszem stare postkomunistyczne żubry: Leszek Miller, Marek Belka i Włodzimierz Cimoszewicz. Skądinąd ci poprawni do bólu luminarze politycznej poprawności byli przez ostatnie pięć lat bliżsi Tuskowi niż Czarzastemu. Zarazem Cimoszewicz i Belka dostali w końcu miejsce na liście Lewicy. Ciekawe, na ile otwarcie będą kreślić swoją wersję przyszłości Unii i Europy. Trzecia Droga będąca zlepkiem różnych postaw i poglądów w kwestii europejskiej, i nie do końca odważna w prezentowaniu swoich realnych przekonań Lewica, muszą pozostawać w cieniu drapieżnej retoryki Tuska. Oczywiście będą basować nowemu premierowi w oskarżeniach PiS o antyunijność czy prorosyjskość, ale to prezent dla KO, w mniejszym stopniu dla nich samych. To Tusk będzie panował nad przekazem. O Obajtku? A może o CPK? Naturalnie już widać, że tak jak w przypadku wyborów samorządowych merytoryczna tematyka dotycząca modelu i praktyki działania Unii nie będzie bynajmniej jedynym motywem kampanii. Można za inaugurację kampanii przez Tuska uznać jego mowę na konwencji, gdzie opowiadał o Unii jako narzędziu walki z Rosją. Można za taki początek uznać sejmowe expose szefa MSZ Radosława Sikorskiego. Ale równie dobrze taką inauguracją było spotkanie podobno chorego na płuca Tuska z prokuratorem generalnym i koordynatorem służb na temat "zbrodni" byłego prezesa Orlenu Daniela Obajtka. Obrodziło ono najbardziej fantastycznymi, natychmiast upublicznionymi oskarżeniami. Ulubiony szef spółki Jarosława Kaczyńskiego ma być samym złem, nawet domniemanym wspólnikiem arabskich terrorystów. Możemy się spodziewać lada chwila kolejnych takich rewelacji. Zmieniają one koalicję w karne wojsko, wysysając poparcie mniejszych partii na korzyść bloku Tuska. Odchodzący z europarlamentu profesor Zdzisław Krasnodębski twierdzi, że Sienkiewicza, Budkę i Kierwińskiego wysyła się do Brukseli po to aby stale deptali po piętach "aferzystom": Kamińskiemu, Wąsikowi czy Obajtkowi. Mają ich obrzydzać innym europosłom. Coś podobnego sugerował w jednym z wystąpień sam Tusk. Nie wiem, na ile taki scenariusz mógłby być skuteczny w przeciągu pięciu lat nowego europarlamentu. Z pewnością podczas samej kampanii ci politycy będą nękani przez prokuratorów i przez komisje śledcze. Na ile to przestraszy ich wyborców? Tych żelaznych pewnie nie, ale o przyrostach głosów ciężko będzie marzyć. Oczywiście Kaczyński nie jest całkiem bezbronny. On z kolei będzie przypominał, już to robi, o niespełnionych wyborczych obietnicach Tuska dotyczących Polski. Mocnym atutem w jego rękach są zwłaszcza mało przekonujące tłumaczenia nowego rządu, co ma się stać z wielkimi inwestycjami, zwłaszcza z Centralnym Portem Komunikacyjnym. Tusk boi się go totalnie odrzucić, ale rządowe opowieści o tym, że trzeba będzie go budować taniej, i także dłużej, skoro na pierwszy ogień idą rozbudowy lotnisk w Warszawie, Modlinie czy Radomiu, wyglądają jak realna obstrukcja tego projektu cywilizacyjnego. Może to tylko niechęć wobec podejmowania inicjatyw poprzedników. Może faktycznie Tusk boi się ogromnych wydatków związanych z CPK. Ale wrażenie, że nowa koalicja chce zrobić dobrze naszym niemieckim konkurentom, zwłaszcza z Niemiec, kosztem rozwoju polskiej gospodarki, może się okazać groźne dla nowego premiera i jego sojuszników. CPK doczekał się jednak silnego ponadpartyjnego poparcia, także w szeregach wyborców centrowych i lewicowych. Konkret sporu o politykę UE czy nawet o CPK mógłby przemawiać za prawicą. W dół będą ją jednak ciągnęły "podejrzane" układy z Orbanem czy zachodnimi eurosceptykami. Możliwe też, że temat Obajtka czy Kamińskiego na listach okaże się niewygodny. Wreszcie zaś Polacy pozostają wciąż co do ogólnych deklaracji prounijni. Czy rozróżnią debatę o modelu i polityce Unii od wrażenia, że prawica całkiem ją odrzuca? Gdy do tego dodać dużą zręczność Tuska w miotaniu inwektyw i rzucaniu podejrzeń, PiS ma dogodny punkt wyjścia do nowej kampanii tylko w teorii. Poza wszystkim można podejrzewać, że nie minęły powody dla których Kaczyński został odrzucony przez Polaków przed nieco ponad pół rokiem. I że nawet bez wypraw polityków PiS do Orbana i bez Obajtka na wyborczych listach czas pokuty jeszcze się dla prawicy nie skończył. Na razie zresztą jedynie rolnicy pojęli, jak wiele niewygód łączy się z unijną walką o lepszy klimat. Do wyborców w miastach choćby uciążliwości przyjętej, ale nie wprowadzonej jeszcze w życie, unijnej dyrektywy budynkowej jeszcze nie dotarły. Podobnie jest zresztą w innych krajach Europy. Na eurosceptyczny przełom może być więc znowu za wcześniej. Piotr Zaremba