Po pierwsze - umiarkowane zwycięstwo w skali kraju przy słabej mobilizacji nie jest wystarczające, by snuć wizje o pewnej wygranej w czerwcu oraz w wyścigu o prezydenturę. Po drugie - tym, co spaja koalicję rządzącą, jest przede wszystkim siła Prawa i Sprawiedliwości, które wcale nie zwinęło żagli i dlatego nie pozwala niespójnej programowo władzy rozwinąć tlących się już konfliktów. Po trzecie - niska frekwencja (44,06 proc. w drugiej turze) nie jest czerwoną lampką dla formacji rządzących, lecz dzwonem na trwogę, ponieważ przejęcie władzy po 15 października 2023 roku było możliwe tylko dzięki nadzwyczajnej mobilizacji obywateli. PiS ostał się jeden wniosek. Uratowana jedność i wyciszenie wewnętrznych porachunków albo będzie trampoliną do udanej elekcji prezydenckiej, albo wstępem do zupełnie nowego rozdania na prawicy. Niska frekwencja Pośród ogłaszanego przez wszystkie strony - wygrane i przegrane - triumfalizmu lub urzędowego optymizmu może nie zostać dostrzeżona obawa Donalda Tuska, który w serwisie X wyprzedził pytania o niską frekwencję. Uznał - jeszcze zanim skończyło się głosowanie w drugiej turze - że "nie stać nas na niską frekwencję" w wyborach europejskich, ponieważ mają one rozstrzygnąć o tym, czy wygra "bezpieczna Polska w zjednoczonej Europie", czy też "samotny i pogrążony w chaosie kraj wystawiony na rosyjskie prowokacje i dywersję". Eurodeputowana PiS i była minister edukacji Anna Zalewska odpowiedziała natychmiast, że w wyborach europejskich Polacy będą się wypowiadać na temat tego, czy popierają Zielony Ład albo "zielone szaleństwo". Widać już więc, jaka agenda będzie dominować w debacie publicznej przez najbliższe tygodnie. Tusk lęka się niskiej frekwencji, ponieważ jest ona symptomem demobilizacji elektoratu partii tworzących koalicję rządzącą, a w wyborach europejskich będzie chodziło także o to, która opowieść zwycięży - proeuropejska czy eurosceptyczna, federalizacyjna czy narodowa. Można się oczywiście czarować narracją o specyfice czy lokalności wyborów samorządowych, ale szczególnie w drugiej turze było widać, że obywatele zapomnieli o wezwaniach popieranych przez siebie liderów, którzy - ostatnio raczej bez przekonania - mówią o tym, że stawką trwającego wyborczego maratonu jest "sama demokracja". Wzrost nastrojów eurosceptycznych, a zwłaszcza umiejętność ich zagospodarowywania przez populistów, jest problemem także polskim, dlatego - by mówić o Europie i wyzwaniach z nią związanych - potrzebny jest nowy język, ale także ludzie, którzy potrafiliby się nim posługiwać. Europa musi się zmienić Całkiem niedawno wybitny słoweński filozof Slavoj Žižek trafnie zauważył, że "Europa to jedyny cywilizacyjny model prawdziwie globalnych wartości godny obrony". I dodał, że aby Europa mogła przetrwać, "musi wzmocnić jedność, także militarną", w przeciwnym razie "staniemy się kolonią USA albo Chin i Rosji". Słowem, Europa musi się zmienić, a wcześniej wyciągnąć wnioski z własnej naiwności, ale jest ideą, która wciąż ma potencjał i wagę. Dziś już wiemy, że Stany Zjednoczone zdecydowały się przekazać pomoc Ukrainie, co jest bardzo dobrą wiadomością dla Zachodu. Ale wiemy też, że antyeuropejscy populiści, którym kibicuje Władimir Putin, nie złożyli broni i właśnie w wyborach europejskich mogą pokazać swoją realną siłę. Jeśli w polskim konflikcie politycznym znów zwyciężą infantylne wojenki, poważna debata o geopolitycznej przyszłości będzie się toczyła na peryferiach życia publicznego. Zresztą pewną peryferyjność widać także w działaniach rządu. Oczywiście łatwiej niż o kwocie wolnej od podatku czy wysokości składki zdrowotnej mówić o usuwaniu "Romea i Julii" z kanonu lektur czy alkoholu ze stacji benzynowych, bo można liczyć na przekierowanie uwagi mediów ze spraw niezrealizowanych na sprawy wywołujące szum. Ale jednocześnie nawet postronny obserwator rozumie, że usuwanie Szekspira w imię walki z tendencjami samobójczymi wśród młodzieży nie tworzy reformy edukacji, lecz ekstrawagancję, a walka z pijaństwem przy pomocy zakazów i zawężania pola wolności jest prezentem dla wszelkiej maści szalonych ideologów. Jedni kochają rozwiązywać problemy społeczne przy pomocy pseudorecept, byle móc meblować ludziom życie, inni zbijają kapitał polityczny wszędzie tam, gdzie państwo zamienia się w żandarma. Tymczasem prawdziwe wyzwania dla władzy są dziś w zupełnie innym miejscu. A los złotego rogu z "Wesela" jest lekcją ponadczasową i uniwersalną. Przemysław Szubartowicz