Wicenaczelny "Gazety Wyborczej" Bartosz Wieliński dokonuje kolejnego przeglądu wydarzeń. Uderzył mnie jeden z tytułów jego komentarzy: "Nie będzie pojednania. Kaczyński pójdzie na całość". Jego teza jest taka, że prezes PiS nie przewidywał kłopotów związanych z utratą władzy. Teraz eskaluje wojnę polsko-polską, co zresztą przeszkadza jego ugrupowaniu. Próbował prowadzić kampanię samorządową pod hasłem "Jesteśmy na tak". Po czym wracał do słownej a czasem i fizycznej agresji - jak wtedy, kiedy próbował wprowadzić siłą Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika do Sejmu. Czyja opcja na twardy kurs? Wieliński nie jest jedynym, który tak pisze. Zastęp komentatorów wróży PiS-owi złe wyniki w kolejnych wyborach: samorządowych i europejskich. Możliwe, że to prawda, a jednak takie tytuły i takie rozważania mają w sobie coś z gry słowami, którą opisał kiedyś George Orwell. To Kaczyński idzie na całość? Ma jakiś wybór? Naprawdę? Wieliński zauważa, że zaczęło się od sprawy Kamińskiego i Wąsika. Przypomnę mu: prawidłowo ułaskawionych kiedyś przez prezydenta Dudę, a potem równie prawidłowo wziętych w obronę przez właściwą izbę Sądu Najwyższego. A jednak wtrąconych do więzienia. PiS mógł się, owszem, powstrzymać przed wielotygodniowymi manifestacjami w obronie swoich ludzi w mediach publicznych. Ale czy mógł nie bronić kolegów zamkniętych w celach? To nie Kaczyński idzie na całość, a nowa władza zdecydowała się na najtwardszy kurs wobec opozycji, jaki można było sobie wyobrazić. Z jednej strony naprawdę naginając, a czasem łamiąc prawo. Z drugiej używając prokuratury, policji i służb specjalnych, do widowiskowych popisów. Nawet jeśli przyjąć założenie, że są mocne podstawy, aby uznać ośmioletni czas rządów Zjednoczonej Prawicy za pasmo nadużyć, obecne rozliczenia są co do formy, co do metod, karykaturą państwa prawa. Jeszcze kilka lat temu kompletnie niewyobrażalną. Weźmy jeden przykład. Poseł Michał Woś, były wiceminister sprawiedliwości, ma wystąpić jako świadek przed komisją śledczą badającą sprawę oprogramowania Pegasus. Tuż przed tym posiedzeniem służby przeszukują jego pokój w sejmowym hotelu - w związku ze śledztwem dotyczącym Funduszu Sprawiedliwości. I konfiskują mu laptop z notatkami przydatnymi do zeznań. Czy to nie jest wystarczający powód, aby się spóźnić? Kiedy Woś zjawia się na posiedzeniu, słyszy, że komisja już wystąpiła do sądu o ukaranie go. I nie cofa tego wniosku, choć zna przyczynę i widzi, że poseł się stawił. Trudno nie uznać tego osaczenia pojedynczego polityka za symbol osaczenia całego obozu. Czy można oczekiwać od osaczonych prowadzenia normalnej polityki? Uwagę o porzuconym "pojednaniu" trzeba uznać za ponury żart. Ten splot dwóch historii: parlamentarnego dochodzenia w sprawie Pegasusa i prokuratorskiego śledztwa w sprawie Funduszu Sprawiedliwości jest także symboliczny. Po stwierdzeniu ministra Adama Bodnara, że wszystkie przypadki inwigilacji Pegasusem były akceptowane przez sądy, ta afera straciła sporo swojego seksapilu. Jeszcze większe straty powodują sami członkowie sejmowej komisji: agresywni do granic, ale nieudolni w dochodzeniu swoich racji. Nieustannie przerywająca politycznym przeciwnikom przewodnicząca Magdalena Sroka, wybrana w poprzedniej kadencji z list PiS, więc tym gorliwsza w zasługiwaniu się nowej władzy, jest egzemplifikacją tego zjawiska. Skoro jedno widowisko nie żre, trzeba jak najszybciej wymyślić inne. I śpieszyć się z tym żeby przyćmić samorządową kampanię i rozliczanie przez opozycję niespełnionych wyborczych "konkretów". Teatr, teatr, teatr Ta uwaga dotycząca metod dotyczy samego śledztwa w sprawie Funduszu Sprawiedliwości. Nie uważam, aby immunitet chronił polityka przed przeszukaniem. Gdyby tak było, polityk byłby zawsze bezkarny. Nie musi też on być w momencie takiej rewizji podejrzanym. Może się nim stać, gdy znajdą się dowody. Choć dla porządku trzeba odnotować, że ważni prawnicy związani z obozem obecnie rządzący (Marek Chmaj) twierdzili, że przeszukanie jest naruszeniem immunitetu. To samo ogłaszał kiedyś Adam Bodnar jako rzecznik praw obywatelskich - w związku z immunitetem sędziowskim. Najazd na dom chorego i nieobecnego eksministra Zbigniewa Ziobry naruszył jednak inną normę kodeksu postępowania karnego. Wymaga ona wezwania do wydania określonych dowodów i sięgnięcia po przeszukanie dopiero w razie odmowy. Gdy nachodzi się czyjeś mieszkanie pod jego nieobecność, ten warunek nie zostaje spełniony. Rewizja powinna być transparentna, prowadzona przy świadku niezależnym od służb. Kiedy "Wyborcza" przypominała, że przeszukiwano już kiedyś dom parlamentarzysty KO Stanisława Gawłowskiego, zapomniała dodać, że służby czekały aż zjawi się on w swoim przeznaczonym do rewizji domu. Tu zaś po prostu wyważono drzwi. Ziobrze lub choćby komuś z jego rodziny odmówiono "przywileju", a tak naprawdę zwykłego prawa. Czego szukano w jego domu przez 24 godziny? Czy nie innych znalezisk niż te związane z Funduszem? Choćby akt związanych z historią jego ojca, ofiary lekarskich błędów. Trudno pozbyć się wrażenia, że to mógł być dodatkowy cel. Choć liczył się też sam efekt, pokaz siły. Ci sami ludzie, którzy podczas pierwszych rządów PiS ogłaszali - w związku z najściem na dom Barbary Blidy - że inwazja służb na dom polityka, to zawsze akt prześladowania, teraz przyznają służbom właściwie nieograniczoną władzę. Wątpliwości musi też budzić sam kierunek śledztwa. Pada ogólna teza, że z Funduszu Sprawiedliwości wydawano pieniądze na cele niezgodne z jego przeznaczeniem. Może i tak. Jeśli jednak wybrano jako najstraszniejszy przypadek projekt księdza Michała, który naprawdę buduje obiekt mający służyć ofiarom przestępstwa, to znaczy, że nie dokopano się do czegoś naprawdę patologicznego. Naturalnie, nie znamy wszystkich faktów. Czekam na wykazanie, że mieliśmy tu do czynienia z korupcją, a nie tylko - jak mówią dziś obrońcy duchownego - z uznaniem, że za projekt zabrali się ludzie bez kwalifikacji. Krzyki prawicy, że uwięzienie księdza to akt prześladowania Kościoła, mogą się okazać przedwczesne. Ale co jeśli góra urodzi mysz? Na razie zamyka się ludzi na trzy miesiące w areszcie, co samo w sobie powinno być działaniem ostatecznym. Jeśli to pokazucha, to dokonywana kosztem eskalacji represji. Nowa władza czuje się jednak na tyle pewnie, że nie obawia się żadnych rozliczeń. Ta władza ma za sobą i większość sędziów. PiS sam się do tego przyczynił swoimi awanturniczymi pomysłami na czystki w sądownictwie. Ta władza działa za pośrednictwem obsadzonej nielegalnie Prokuratury Krajowej. Przy sprawie uwijają się prokuratorzy odsuwani lub zawieszani kiedyś przez poprzednią władzę, więc szukający dziś rewanżu. Uwija się też Roman Giertych, raz występujący w roli adwokata (to on miał znaleźć świadka pogrążającego ludzi z Ministerstwa Sprawiedliwości), raz w roli polityka używającego swojej adwokackiej aktywności do politycznych oskarżeń. Rzecz w tym, że ani ci prokuratorzy, ani mecenas Giertych nie jawią się jako bezinteresowni prawnicy szukający prawdy. W takiej sytuacji przekonanie drugiej strony, że wszystko to jest częścią "skręcania" na siłę afery, zyskuje dodatkowe podstawy. Nawet jeśli trafiono na prawdziwe nieprawidłowości, cała ta historia jest zaprzeczeniem zapowiedzi "odpolitycznienia wymiaru sprawiedliwości". Gdyby był odpolityczniony, lub choćby odpolityczniany, nie reagowałby tak gorliwie na wezwania Tuska, aby "rozliczyć PiS". Propagandowa hałaśliwość tej akcji zapowiada jedną z najbardziej dziś oczywistych metod rządzenia tej ekipy: permanentny spektakl. Na razie elektoratowi nowej koalicji się to podoba, w necie prześcigają się (łącznie z niektórymi posłami) w szyderstwach pod adresem chorego Ziobry, który wrócił do Polski, aby się bronić. I który na chorego ewidentnie wygląda. Pytania o "słownik ludzi kulturalnych" "Przebywał poza granicami kraju, a przerwał leczenie w kraju i już jest przed swoim domem i robi politykę. Oni zawsze kręcili i kręcić będą. Cała ekipa Kaczyńskiego" - napisał na platformie X Tomasz Trela z Lewicy. Ten sam Trela jest jednym z najbardziej agresywnych, ale i nieporadnych członków komisji do spraw Pegasusa. Kimś, kto nie ma szans na sławę śledczego miary Jana Rokity. "Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić pańskie postępowanie. Pan się nie kwalifikuje nawet do sądu dla ludożerców, buszmenie. W moich oczach jest pan nędznym gadem, omyłkowo tylko nazywanym człowiekiem, panie oberleutnant von Nogay" - zareagował na ten wpis daleki od prawicy prof. Stanisław Żerko, cytując słynną kwestię z filmu "CK Dezerterzy" Janusza Majewskiego. Takie reakcje nikogo zapewne nie zawstydzą. Mamy metodę Tuska, który chce trwale zapędzić opozycję do narożnika z napisem "kryminaliści". I mamy nadgorliwość niezliczonych "wice-Tusków", którzy odnajdują w tym osobistą satysfakcję. Polska polityka staje się coraz bardziej barbarzyńska. Dla porządku odnotujmy, że podczas ośmiu lat swoich rządów PiS też się do tej barbaryzacji przyczynił. Pytanie tylko, kiedy nastąpi przesyt tej atmosfery, choćby u części wyborców. I kiedy "Wyborcza" przestanie wreszcie ogłaszać, że to Kaczyński "idzie na całość". Piotr Zaremba