Być może nie ma zresztą potrzeby, by prowadzić dziś mądre dysputy, skoro w zasadzie wszystko sprowadza się do pytania, czy można pozwolić Putinowi skłócić, podzielić i osłabić Europę, podważając jej jedność i torpedując sens istnienia, czy też trzeba zrobić wszystko, by ocalić ten wielki projekt polityczny, zapewniający nam przez lata rozwój i stabilizację. W tym sporze rację ma Tusk, jedyny polski polityk z tak mocną pozycją w Unii Europejskiej, a nie ma jej Kaczyński, dla którego Europa - "niemiecka", "lewacka", "zideologizowana" - jest wcieleniem zła i zaprzeczeniem nacjonalistycznej duszy aktualnej polskiej prawicy. Ale w tej kampanii nie o racje chodzi, lecz o emocje, polaryzację i mobilizację. Gdy słucha się dziś prezesa PiS, nie można mieć wątpliwości, że jego partia zdjęła już samorządową maskę "bycia na tak" i wraca właśnie do swego naturalnego stanu "bycia na nie", i to w sprawach, które kiedyś sama popierała. Kaczyński chce być na nie wobec Zielonego Ładu, choć PiS-owski komisarz do spraw rolnictwa Janusz Wojciechowski twierdził kilka lat temu, że "zielona reforma wspólnej polityki rolnej powstała w Warszawie i nazywała się najpierw programem rolnym PiS". Krytykował to zresztą potem prof. Legutko, który dziś popadł w niełaskę w swojej partii, twierdząc, że zgoda polskiego rządu na unijny program ekologiczny to "fatalny błąd premiera Morawieckiego". Kaczyński chce być również na nie wobec wprowadzenia w Polsce waluty euro, choć nikt nie ma tego w realnych planach, bo Polska nie spełnia kryteriów konwergencji i jeszcze długo nie będzie na to szansy. Wybory do Parlamentu Europejskiego. Hipokryzja PiS Kiedy zmienia się wróg, trzeba - oprócz rozmyślnego odwracania znaków - zmienić także historię. Tę lekcję z "Roku 1984" Orwella PiS odrobił na piątkę. Dlatego w kampanii europejskiej może mobilizować twardy elektorat, podejmując walkę z tym, co sam formalnie popierał. Podobnie jest z zabiegiem przedstawiania przez Kaczyńskiego kandydatury Saryusza-Wolskiego na stanowisko unijnego komisarza. Ponieważ o takich sprawach decyduje urzędujący premier, jest to wyłącznie sprzedawanie ludowi bajek, które ten ma kupić. Nawiasem mówiąc, umieszczenie przez PiS byłego prezesa TVP Kurskiego na liście kandydatów do europarlamentu jest nie tylko podziękowaniem za lata propagandowej służby, ale przede wszystkim sposobem na umożliwienie mu powrotu do dużej polityki. Kaczyński potrzebuje dziś Kurskiego może bardziej niż kiedykolwiek, bo stawką jest przetrwanie partii. Jego wpływ widać już zresztą w języku kampanijnym PiS. Mobilizowanie elektoratu proeuropejskiego Podczas gdy opozycja stawia na takie manifestacje polityczne, jak brylowanie Morawieckiego na zlocie antyeuropejskich populistów w Budapeszcie, władzy pozostaje budowanie twardego kontrapunktu. Tusk przestraszył się niskiej frekwencji w wyborach samorządowych i zabrał się za mobilizowanie elektoratu proeuropejskiego, który wierzy, że w czasach geopolitycznego zamętu lepiej być znaczącą częścią zreformowanej Unii Europejskiej, niż samotną wyspą z wojskami rosyjskimi u bram. Przy okazji szef Platformy odesłał na - jak mówił Sienkiewicz - "cmentarzysko politycznych słoni" tych, którzy ułatwili mu ponowne objęcie władzy w partii, a więc przede wszystkim Budkę i Kierwińskiego. Tusk, jak wieść niesie, nie lubi mieć blisko siebie ludzi, którym coś zawdzięcza, więc odwdzięczył im się szansą na robienie kariery w Europie. Teraz będzie mógł zarządzać partią jednoosobowo i bez zobowiązań, choć bez pewności, czy w ten sposób uda mu się utrzymywać w przyszłości władzę w Polsce. Unię trzeba zmieniać, nie da się być poza nią Dla znaczącej części mojego pokolenia, dzisiejszych 40-latków lub prawie 50-latków, referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii było niezwykle emocjonalnym wydarzeniem. Wierzyliśmy, że Polska dobiega do horyzontu, za którym przez pokolenia tęskniła. Teraz, gdy europejscy liderzy pod wpływem wojny w Ukrainie trzeźwieją ze swoich złudzeń, że Rosję da się wciągnąć w orbitę cywilizacji zachodniej, a piewcy rozmaitych ideologii gotowi są na rewizję niektórych swoich namiętności, Unia Europejska jawi się nam jako wciąż oaza bezpieczeństwa w tej części świata. Trzeba ją zmieniać, trzeba nią wstrząsać, trzeba przywracać jej zdrowy rozsądek, ale nie da się być poza nią. Wzrost nastrojów eurosceptycznych jest niepokojący, choć nie ma dziś żadnej przestrzeni na to, by prowadzić merytoryczną rozmowę na ich temat. Być może gdy kampania dobiegnie końca, politycy zrozumieją, że nie wystarczy wychwalać Unii, by jej skutecznie bronić, i nie wystarczy jej zohydzać, by zdobyć rząd dusz. Przemysław Szubartowicz