Donald Tusk wchodził na to pole minowe, mając naprzeciwko sobie (wbrew pozorom) zwartą opozycję, pod (wbrew pozorom) wcale nie zdemenciałym przywództwem. Dość powiedzieć, że ci sami ludzie, którzy protestowali pod więzieniami Wąsika i Kamińskiego, a potem pod Sejmem (w rzeczywistości odgrywali spektakl precyzyjnie adresowany do najtwardszego elektoratu), w wyborach samorządowych ukrywają (za wiedzą i zgodą Kaczyńskiego, Morawieckiego i Czarnka) logo PiS i chcą "walczyć z betonozą", "pozyskiwać środki unijne", "rozwiązywać problemy mieszkańców ponad niepotrzebnymi partyjnymi podziałami". Protesty rolników testem dla koalicji Choć zatem żadnego miesiąca miodowego nie było, dopiero rolnicze protesty pokazują, jak ryzykowna była wiara części koalicji, części medialnego zaplecza koalicji, a nawet najtwardszej części wyborców koalicji w to, że rozliczenia rządów PiS (wizerunkowe, a w nieodległej przyszłości być może także prokuratorskie i sądowe) wystarczą do zbudowania i utrzymania legitymizacji nowej władzy. Sam Tusk tej wiary nie wyznaje, ale na wszelki wypadek nie robi nic, aby osłabiać tę wiarę w znacznej części swego bliższego i dalszego otoczenia. Rozliczenia PiS mają ważną i precyzyjną funkcję polityczną. Uderzają w polityczne centrum przeciwnika i mogą - powtarzam, "mogą", gdyż np. dotychczasowy dorobek komisji ds. wyborów korespondencyjnych tego nie potwierdza - wyeliminować lub choćby osłabić tego czy innego polityka z bezpośredniego otoczenia Kaczyńskiego, który jest mu do utrzymywania dyscypliny w partii nieodzownie potrzebny. Protesty rolników przypominają jednak, że najbardziej nawet udane rozliczenia PiS, najbardziej nawet skandaliczne "paski wypłat grozy" z Woronicza, ze spółek Skarbu Państwa, z prawicowych fundacji i stowarzyszeń - wszystko to nie wystarczy nawet na parę miesięcy, szczególnie w oczach elektoratu mniej twardego, niezdecydowanego, kapryśnego. Nie wystarczy już na wybory samorządowe, nie mówiąc o wyborach prezydenckich czy przetrwaniu koalicyjnego rządu przez całą kadencję. Chodzi o pieniądze... O przetrwaniu koalicji u władzy przesądzą pieniądze (z Unii, z budżetu, wydawane przez państwo na podwyżki emerytur i płac, wydawane przez obywateli na podwyżki cen energii, towarów i usług). Rząd Tuska nie jest głupszy od rządu Morawieckiego w wymiarze PR-u. Wypłaty waloryzacji emerytur, wypłaty podwyżek pensji "z wyrównaniem od stycznia", skomasował zatem u progu kampanii samorządowej. W wybraniu tej maksymalnie politycznie skutecznej daty pomógł Tuskowi trochę Duda (swoim wetem do ustawy okołobudżetowej), trochę Morawiecki (zbudowaniem wszystkich tych mechanizmów politycznej korupcji przez kilka lat swoich rządów). Te pieniądze nie wpłyną na głosowanie widzów TV Republika, jednak miększych wyborców PiS mogą zdemobilizować, przekonać albo przynajmniej zachwiać ich przekonaniami, że "Niemiec Tusk zdobył władzę nad Polską, by zagłodzić Polaków". Jeśli jednak rolnicy sparaliżują Polskę i polskie granice, jeśli ten paraliż utrzyma się do wyborów samorządowych, to wypłaty (choćby i z wyrównaniem od stycznia) mogą nie wystarczyć. Dlatego działacze PiS (oczywiście z legitymacją partyjną ukrytą głęboko w kieszeni), dlatego rosyjskie trolle (bez większego wysiłku przekładające problemy ekonomiczne rolników na nienawiść do Ukrainy i Unii), chwytają się tych protestów jak ostatniej szansy. PiS nie jest rosyjską agenturą, jednak w tym przypadku interesy są zbieżne. Prounijny rząd w Polsce musi być osłabiony, zdestabilizowany, najlepiej obalony. Tak samo jak prounijne rządy w Bułgarii, Rumunii, Niemczech, Francji czy Czechach. Choćby dlatego, że Unia Europejska (na której wszyscy "antyrosyjscy twardziele" chętnie wieszali i wieszają psy), pomaga dziś Ukrainie pieniędzmi i bronią, kiedy nie może jej pomagać zablokowana przez Trumpa Ameryka. W tej nowej (choć wcale nie zaskakującej) sytuacji, skuteczność rozliczania PiS-u spada na drugie miejsce, nawet jeśli nie spada z podium priorytetów koalicji. A Roman Giertych (przy całym uznaniu dla wszystkich jego talentów) staje się mniej kluczowym politykiem od skutecznego ministra rolnictwa, skutecznego ministra finansów, skutecznego ministra pracy i spraw socjalnych. Profesor Nowak i jego perspektywa Z oczywistych powodów żadnego miesiąca miodowego nie mógł mieć Jarosław Kaczyński. On pod koniec ubiegłego roku zaliczył nie żadne wesele, ale wyjątkowo bolesny rozwód z władzą. Profesor Andrzej Nowak zaatakował właśnie przywództwo Kaczyńskiego, co z radością przyjęli ci przeciwnicy prezesa PiS, którzy o polityce mają tyle wiedzy, co słynne karpie Leszka Millera, które "cieszą się z nadchodzącej Wigilii". Nowak atakuje bowiem Kaczyńskiego z jeszcze bardziej prawej, jeszcze bardziej antyzachodniej strony. Profesor Andrzej Nowak jest człowiekiem bardzo inteligentnym, odrobił lekcję, którą sto czy dwieście lat wcześniej odrobili wszyscy ludzie próbujący Polakami zarządzać, w Polsce i poza Polską. Otóż Polaków można łatwo skłonić do samobójstwa, jeśli tylko przekona się ich, że zamiast na szafot idą na zwycięskie powstanie. Andrzej Nowak roztacza wokół siebie atmosferę twardej antyrosyjskości i oficjalnie broni wyłącznie totalnej, nieograniczonej suwerenności izolowanego narodowego państwa. Chciałby wyciągnąć z Unii Europejskiej, z liberalnego Zachodu, zarówno Polskę, jak też całą Europę Środkową. Gdzie wówczas trafi nasz region? Andrzej Nowak chętnie odpowie: wówczas staniemy się totalnie suwerennym regionalnym mocarstwem, nową Pierwszą Rzeczpospolitą. Jednak karty geopolityczne dawno już zostały rozdane. A od czasu, kiedy zostały, globalne bloki robią się już tylko coraz bardziej globalne, a próby powrotów do "starej dobrej totalnej suwerenności" okazują się farsą, nawet w wykonaniu państw od Polski sporo silniejszych (patrz: brexit). Polska albo jest częścią Zachodu (dbającą o własne interesy, starającą się wpływać na kształt i priorytety Zachodu), albo trafia w strefę wpływów Rosji. Nowak tak bardzo nienawidzi liberalnego Zachodu, że druga możliwość wydaje mu się mniejszym złem. Może gdyby Rosja była państwem komunistycznym, ateistycznym, ale dziś jest przecież państwem chrześcijańskim, albo przynajmniej może takim być. Dziś jest miejscem, gdzie zwalcza się gejów i broni się powagi władzy. Kiedyś ta Rosja mogłaby się stać jeszcze bardziej autentycznie chrześcijańska i słowianofilska, niż pod rządami Putina. Czemu Polska nie miałaby być podobna raczej do takiej Rosji, niż do dekadenckiego Zachodu? W porównaniu z Andrzejem Nowakiem Jarosław Kaczyński jest "zapadnikiem". On tylko grał polexitem (to też miało cenę), podczas gdy Andrzej Nowak i jego prawica Polskę z Unii (i z Zachodu) wyprowadziliby w parę lat. Kto sobie poradzi? Jeśli Tusk nie poradzi sobie z realnym rządzeniem, nawet najbardziej udane rozliczenia z PiS-em nie na wiele się zdadzą. Jeśli Tusk nie poradzi sobie z realnym rządzeniem, następna w kolejce do władzy będzie prawica jednoznacznie antyeuropejska, jednoznacznie antynatowska, jednoznacznie oddająca Polskę w ręce Rosji, nawet jeśli będzie po drodze wymachiwać sztandarem "totalnej suwerenności". Oczywiście można sobie wyobrazić prawicę, która zastąpi Tuska, a będzie bardziej centrowa, bardziej prozachodnia, nawet realnie konserwatywna, a nie alt-rightowa. Sam próbuję wciąż siebie pytać, czy taki potencjał ma Trzecia Droga, czy taki potencjał ma ktoś z prezydenckiego obozu, a nawet ktoś w PiS-ie. Sam próbuję do tego siebie przekonać, ale wychodzi mi kiepsko. Zamknięto panel uczestników. Cezary Michalski