Liderom Nowej Lewicy trzeba przyznać jedno. W wieczór wyborów samorządowych jako jedyni nie udawali, że oni też wygrali i się cieszą. Włodzimierz Czarzasty zasępiał się przed kamerą i przyznawał, że z wyborów na wybory Lewica dostaje coraz mniejsze poparcie. Dostała 6,3 procenta. Czarzasty ogłaszał, że to wymaga namysłu. Ale po prawie tygodniu nikt z czołowych polityków tej formacji nie sformułował żadnej, choćby prowizorycznej i roboczej diagnozy. Temat przewodni Bliscy lewicowym poglądom komentatorzy mówili coś o koniecznym przełomie pokoleniowym. Ale przecież Prawo i Sprawiedliwość oraz Koalicja Obywatelska dostały największe poparcie i wciąż kontrolują scenę, mając liderów w wieku emerytalnym (Kaczyński - 75 lat, Tusk - 67 lat). Włodzimierz Czarzasty, prawda - kojarzy się z poprzednimi etapami III RP, a nawet z PZPR. Ale to również porażka młodych posłanek, które stojąc za jego plecami, próbowały zmienić wybory samorządowe w referendum na temat aborcji. Czy gdyby którejś z nich wręczyć buławę wodza, sondaże formacji poszybowałyby ku górze? Przypuszczam, że wątpię. Po kilku dniach od wyborów Lewica doczekała się sejmowej debaty na temat aborcji. Padały te same słowa co zawsze, tyle że strona "proaborcyjna" była bardziej agresywna niż dawni politycy SLD. Aborcja to dziś dla posłanek i posłów Lewicy coś, co "jest OK". Nie nieszczęście, w które państwo nie powinno się wtrącać, a stan bez mała błogosławiony. Podstawowe "prawo kobiety", wyznacznik wyższej cywilizacji. Ciężko mi znaleźć we wcześniejszych tematach i debatach politycznych wolnej Polski przykład równie otwartej pochwały wulgarnego egoizmu. Ale z tej debaty płynął też inny wniosek. Posłanki Koalicji Obywatelskiej w gorliwej apoteozie egoizmu nie dawały się wyprzedzić koleżankom z Lewicy. Trudno było odróżnić jedne od drugich. Podczas kampanii parlamentarnej posłanki formacji Czarzastego wyrzucały na śmietnik lekarską klauzulę sumienia, nota bene uznaną w roku 2015 za prawo obywatelskie jeszcze przez Trybunał Konstytucyjny Andrzeja Rzeplińskiego. Ale w projekcie KO też się tę klauzule w praktyce unieważnia. A Adam Bodnar, nie czekając na przegłosowanie liberalizacji ustawy, już szykuje prokuratorów, aby nikt nie ośmielił się żadnej kobiecie aborcji odmówić. Szykuje, choć stan prawny, wobec przypuszczalnego weta prezydenta Dudy raczej się nie zmieni. Lewica wciąż się wyróżnia nadpobudliwą emocjonalnością w tej jednej sprawie, ale tak naprawdę coraz mocniej zlewa się z platformerskim tłem. Nie byłoby w tym może niczego aż tak bardzo groźnego, gdyby nie wrażenie, że to jedyna sprawa Lewicy. Bardzo charakterystyczne, przed wyborami to "Gazeta Wyborcza" podała informację, że posłowie Czarzastego gotowi byli wyrzec się swojego oporu wobec obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, byleby posłowie Trzeciej Drogi wspierali aborcję. Tyle zostało z lewicowej wrażliwości społecznej. Po co istnieć oddzielnie? Spróbujmy sobie przypomnieć szczególne propozycje Lewicy odnoszące się gospodarki i polityki socjalnej. Mówili coś w kampanii parlamentarnej o tanim budownictwie mieszkaniowym, ba, obiecywali skrócenie czasu pracy. Ale mamy prawo nie pamiętać szczegółów, skoro oni sami niespecjalnie wracają do tamtej swojej agendy. Czasem zabrzmi głos kogoś z parlamentarzystów Partii Razem i... tyle. Na co dzień wolą oklaskiwać uwolnienie uczniów od prac domowych i patriotycznych lektur. To najbardziej kawiorowy typ lewicowości, dzieło Barbary Nowackiej, która przecież nosi znaczek KO. Albo gorliwie uczestniczą w rozliczaniu polityków PiS. Poseł Tomasz Trela już dawno stał się syjamskim bratem Witolda Zembaczyńskiego. Co więcej, wydaje się, że sami liderzy Nowej Lewicy niespecjalnie wierzą w sens własnego oddzielnego istnienia. W czasach potęgi SLD był przede wszystkim, jak mawiał Ryszard Bugaj, "związkiem zawodowym PZPR-owskich biografii". Z jednej strony jego liderzy zasiewali wątpliwości wobec kierunku kapitalistycznej transformacji, ale z drugiej, skupiali także postkomunistycznych biznesmenów, którzy z tej transformacji czerpali profity. Dziś wątki historycznych obrachunków w zasadzie zanikły. A jeśli się czasem pojawiają, Koalicja Obywatelska ze swoimi postsolidarnościowymi liderami też nie daje się wyprzedzić, obiecując na przykład dawnym esbekom przywrócenie emerytalnych przywilejów. Tacy weterani jak Czarzasty przebrali się w barwne szatki lewicowej kontrkultury, ale równocześnie kazał to zrobić swoim ludziom Donald Tusk. Dobijanie się liderów Nowej Lewicy do KO z ofertą koalicji wyborczej odczytywano jak brak woli oddzielnego życia. Lewica miałaby się dać wchłonąć większej potędze. To Tusk odrzucił taką koalicję. Podstawiano pod tę decyzję rozmaite motywy, także spiskowe. Start kandydatki Lewicy w Warszawie miał podważyć dominację w stolicy Rafała Trzaskowskiego. Prostsze jest jednak inne objaśnienie. Lewica musiała być ponownie dodatkowo przeczołgana. Należało jej jeszcze raz udowodnić bezsens jej istnienia. Możliwe, że to nie jedyny powód. Tusk przejął w zasadzie całą agendę światopoglądową i obyczajową Lewicy, ale ma wciąż nielicznych wyborców wiernych dawnej, nachylonej lekko w prawo Platformie. Z drugiej strony elektorat Lewicy też nie jest jednorodny. Z badań socjologicznych wypada, że znaczna część wyborców Lewicy to indywidualistyczny młodzi ludzie, zwolennicy wolności w sferze zarówno wiary i obyczaju jak i gospodarki. Oni są potencjalnym łupem KO w pierwszej kolejności. Jest jednak niewielkie skrzydło kojarzące się właśnie z Partią Razem. Ci Polacy nie lubią Tuska z jego programowym oportunizmem w każdej sferze. Nie wiadomo, jak by się zachowali, gdyby formalny szyld Lewicy zniknął. Możliwe, że to dla nich będzie on podtrzymywany, choćby stał się fikcją. Nie jest to jednak oferta klarowna i wyrazista, stąd kolejne sondażowe straty. Polityczne zombie Politycy Lewicy wyróżniają się jeszcze jednym. Najmocniej popierają przemianę Unii Europejskiej w federalne państwo. Kiedy Robert Biedroń jedzie do Brukseli czy Strasburga, głosuje za kolejnymi projektami w tym duchu, na równi ze starymi postkomunistami: Leszkiem Millerem, Włodzimierzem Cimoszewiczem i Markiem Belką, kupionymi przez formację Tuska. Kłopot w tym, że nie ma pewności, czy taki kierunek podoba się Polakom. Tusk zmuszony jest do krytykowania unijnych pomysłów: większej centralizacji UE czy paktu imigracyjnego. Więc Lewica uważa własne odruchy za coś wstydliwego i nie bardzo się nimi chwali. W efekcie coraz mniej wiadomo, po co ma istnieć jako oddzielny byt. Czy tylko po to, aby Czarzasty stał się rotacyjnym marszałkiem? Groźne pomruki Trzeciej Drogi, że warto by jakoś pomniejszyć stan posiadania Lewicy w ramach koalicyjnych układów, to coś niewartego poważnego traktowania. W Sejmie każdy z członów koalicji jest niezbędny, to wynika z sejmowej arytmetyki. Tusk na żadną awanturę w tej sferze nie pójdzie. Tyle że Lewica będzie coraz bardziej przypominała polityczne zombie. Czasem głośniej krzyknie w jakiejś sprawie (związki partnerskie, feministyczny projekt dotyczący gwałtów), by obserwować ze zdumieniem, jak Tusk bierze to na swoje sztandary. W debacie o kierunkach rozwoju Polski będzie ją za to widać coraz mniej. Partia Razem upiera się, też zresztą niezbyt mocno, przy wielkich inwestycjach dziedziczonych po PiS. Za to Czarzasty gotowy jest w takich sprawach się nie odróżniać. Aż do granic sensu własnego istnienia... Piotr Zaremba ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!