Superpodatek wciąż wisi nad Polakami. Rząd podpina się pod sukces Czechów
Kilkanaście godzin negocjacji i groźby zerwania szczytu UE przyniosły skutek. Przeciwnikom ETS2, nowego systemu opłat za emisję dwutlenku węgla, udało się obronić zapis, dotyczący "rewizji" tego mechanizmu. Polski rząd mówi o swoim sukcesie, ale w rzeczywistości bardziej podpina się pod sukces Czechów. Tymczasem groźba kolosalnych podwyżek rachunków za energię wciąż wisi nad milionami polskich gospodarstw domowych.

W skrócie
- Rząd chwali się sukcesem, jakim ma być szansa na opóźnienie wprowadzenia systemu ETS2, choć kluczową rolę odegrały Czechy.
- Nowy system opłat za emisję CO2 grozi gigantycznymi podwyżkami rachunków dla polskich gospodarstw domowych.
- Środki z unijnego funduszu pomocowego nie wystarczą, żeby zrekompensować wzrost kosztów życia po wprowadzeniu ETS2.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii.
- Jestem bardzo, bardzo zadowolony, bo to jest w sumie już 13 godzin nieustannych rozmów o kilku ważnych dla Polski sprawach - powiedział dziennikarzom po szczycie UE Donald Tusk. Zadowolenie polskiego premiera jest związane z przynajmniej chwilowym zatrzymaniem planów wprowadzenia nowego systemu opłat od emisji - ETS2.
- Kiedy mówię, że jestem bardziej zadowolony niż zmęczony, to dlatego, że udało się wpisać dla nas kluczowe słowo, jakim jest "rewizja", czyli zmiany w tym projekcie wtedy, kiedy to będzie według państw członkowskich potrzebne - doprecyzował Tusk, pytany o konkrety ustaleń w gronie unijnych przywódców. Sam jednak zaznaczył, że na razie jest to "możliwość", a "jeszcze nie gwarancja" zablokowania i przełożenia wejścia w życie ETS2, które pierwotnie planowano na 2027 rok.
"Podatek nad podatkami". W tle wybory w 2027 roku
2027 rok jest tu zresztą podwójnie kluczowy. Z jednej strony, za nieco ponad rok polscy kierowcy i gospodarstwa domowe musieliby zmierzyć się z potężnym wzrostem rachunków za energię. W skrajnych przypadkach mówimy o skumulowanej kwocie od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych dodatkowych kosztów w ciągu kilku lat. Z drugiej strony, w 2027 roku odbędą się w Polsce wybory parlamentarne. Klęska w walce o zablokowanie ETS2 mogłaby być gwoździem do trumny dla obecnej koalicji rządzącej.
- Mamy teraz czas, żeby wspólnie z innymi państwami członkowskimi dokonać rewizji tych projektów. Nie było to proste, bo ciągle lobby klimatyczne jest nadal silne i wiele państw członkowskich nie było tym zachwyconych - relacjonował po szczycie UE Donald Tusk. - Jesteśmy świadkami bardzo poważnego zwrotu w tej kwestii, zmiany sposobu myślenia i Polska ma w tym bardzo duży udział. Kamień z serca - ocenił szef rządu.
ETS2 to nie tylko wielka gra o miliardy złotych, które mogą wyparować z kieszeni Polaków. To równie wielka polityczna gra o społeczne poparcie przed wyborami parlamentarnymi w 2027 roku. Po szczycie UE premier Tusk winą za aktualną sytuację obarczał rządy Zjednoczonej Prawicy, które miały "zawalić lub nie potrafić rozbroić" problemu na wcześniejszym etapie.
Prawo i Sprawiedliwość nie pozostaje premierowi dłużne. 22 października posłowie największej partii opozycyjnej złożyli w Sejmie projekt uchwały, wzywającej rząd do zbadania możliwości opuszczenia unijnego systemu handlu emisjami i przedstawienia wyników analiz w ciągu najbliższych dwóch miesięcy.
- Oczekujemy od rządu, że przedstawi w terminie 30 dni informacje na temat formalnych możliwości wyjścia Polski z systemu handlu emisjami (ETS), a w ciągu 60 dni sprawozdania z podjętych w tym zakresie działań na forum międzynarodowym - skomentował to poseł Kacper Płażyński.

Jego partyjny kolega Andrzej Gawron przestrzegał z kolei, że pozostanie w systemie ETS i rozszerzenie jego obowiązywania na transport i budownictwo doprowadzi do skokowego wzrostu kosztów życia Polaków. - Przyjęcie ETS2 wygeneruje koszty na poziomie biliona złotych, które przełożą się na konkretne wydatki dla polskich rodzin - alarmował polityk PiS-u, nie podając jednak źródeł takiej "wyceny" zagrożenia.
Politycy PiS-u uważają też, że już dzisiaj obecność Polski w systemie ETS negatywnie odbija się na polskiej gospodarce i polskich przedsiębiorcach. - Ceny energii i ciepła w Polsce już dziś są wysokie ze względu na system ETS, który jest unijnym parapodatkiem klimatycznym - punktował poseł Janusz Kowalski, podkreślając, że pozostanie Polski w systemie ETS doprowadzi do "zwijania przemysłu energochłonnego".
Sukces? Tak. Tylko bardziej Czech niż Polski
W gronie państw unijnych sytuacja jest skomplikowana. Wprowadzenie ETS2 zgodnie z pierwotnymi zamierzeniami forsują Komisja Europejska i Parlament Europejski. Popiera je również mniej więcej jedna trzecia państw członkowskich. Pod wodzą Czech powstała jednak koalicja 19 państw, przede wszystkim z Europy Środkowej i Wschodniej, która sprzeciwia się potężnym kosztom społecznym nowego systemu. W skład tej grupy wchodzą m.in. Polska, Niemcy, Hiszpania, Włochy, Austria i Holandia.
Jeszcze w czerwcu grupa wówczas 16 państw członkowskich wystosowała oficjalny list do Komisji Europejskiej z prośbą o uwzględnienie ich obiekcji do zasad wprowadzenia i funkcjonowania systemu ETS2. Sygnatariusze podkreślili przede wszystkim konieczność dużo ściślejszej kontroli KE nad cenami praw do emisji dwutlenku węgla i uwalniania nowych praw do emisji w przypadku, gdyby ceny zaczęły zbyt mocno rosnąć (przekraczając pułap 45 euro za tonę).
Kiedy mówię, że jestem bardziej zadowolony niż zmęczony, to dlatego, że udało się wpisać dla nas kluczowe słowo, jakim jest "rewizja", czyli zmiany w tym projekcie wtedy, kiedy to będzie według państw członkowskich potrzebne
Innym z oczekiwań było wcześniejsze uruchomienie aukcji zezwoleń na emisję. Pozwoliłoby to zwiększyć przewidywalność działania nowego systemu. Rządy państw unijnych zyskałyby czas na znalezienie dodatkowych środków na wsparcie swoich obywateli i przedsiębiorców, z kolei firmy zyskałyby możliwość rozłożenia nowych kosztów w czasie.
Tuż przed październikowym szczytem UE Wopke Hoekstra, unijny komisarz ds. klimatu, neutralności emisyjnej i czystego wzrostu, przychylił się do wniosków kierowanej przez Czechy koalicji. Sukces jest więc przede wszystkim sukcesem Czechów, a nie polskiego rządu. Tym bardziej, że kluczowy polski postulat, a więc opóźnienie wejścia w życie ETS2 z 2027 na 2030 rok, na razie nie wydaje się bliski zrealizowania.
Innym problemem jest stanowisko Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, którym zależy na wprowadzeniu nowego mechanizmu. Zwłaszcza KE jest mocno przywiązana do swoich strategicznych planów ograniczenia emisji dwutlenku węgla i przyspieszenia zielonej transformacji unijnej gospodarki.
Z nieoficjalnych informacji z Brukseli wynika, że KE chce za wszelką cenę uniknąć zmian w dyrektywie. Uwzględnione przez komisarza Hoekstrę postulaty koalicji pod wodzą Czech takich zmian nie wymagają. Z kolei "rewizja", o której mówi polski rząd, miałaby nastąpić dopiero w drugiej połowie 2026 roku. Wówczas na opóźnienie terminu wejścia w życie ETS2 najpewniej będzie już za późno. Polski rząd liczy, że obronienie prawa do "rewizji" będzie pierwszym krokiem do opóźnienia wejścia w życie ETS2 o trzy lata. Gwarancji, że tak się stanie, na ten moment nie ma jednak żadnych.
Dla polskiego rządu sytuacja nadal jest zatem wielce problematyczna. Tym bardziej, że z analizy Eurostatu wynika, że w 2024 roku aż 70 proc. użytkowanej w Polsce energii elektrycznej pochodziło z paliw kopalnych. Wejście w życie ETS2 poważnie odbiłoby się więc na konkurencyjności polskiego przemysłu, a zwłaszcza jego energochłonnych sektorów - m.in. hutnictwa czy przemysłu chemicznego.
50 mld zł? Kropla w morzu potrzeb
Największe emocje w związku z wprowadzeniem systemu ETS2 budzi jednak nie jego wpływ na polską gospodarkę, choć ten może być znaczący, ale to, jak mocno odczują go gospodarstwa domowe. Rozszerzenie mechanizmu na transport drogowy i budownictwo sprawia, że nowe prawo bezpośrednio dotknie niemal każdego mieszkańca naszego kraju. Formalnie opłaty ponosić będą, rzecz jasna, koncerny paliwowe, importerzy surowców kopalnych, hurtownie, rafinerie oraz dostawcy gazu, ale w praktyce oczywistością jest przerzucenie kosztów na konsumentów energii, czyli zwykłych obywateli.
A mówimy o naprawdę dotkliwych wzrostach cen. Litr benzyny może zdrożeć nawet o 46 groszy, megawatogodzina gazu nawet o 90 zł, a tona węgla o blisko 400 zł. Podwyżka cen surowców energetycznych to większe koszty dla transportu, a to oznacza wyższe ceny również żywności, towarów codziennego użytku oraz usług. Największe koszty poniosą jednak gospodarstwa domowe, które swoje mieszkania i domy ogrzewają gazem, węglem lub olejem opałowym.

Dane płynące z raportu "Analiza wpływu ETS2 na koszty życia Polaków" - jego autorami są była wiceminister cyfryzacji Wanda Buk oraz Marcin Izdebski, ekspert Fundacji Republikańskiej, specjalizujący się w tematyce energetycznej i gospodarczej - są jednoznaczne. Dla przeciętnej polskiej rodziny skumulowany dodatkowy koszt z tytułu wprowadzenia ETS2 wyniesie 6338 zł w latach 2027-30 i aż 24 018 zł w latach 2027-35 (gospodarstwa domowe ogrzewane gazem). Rodziny ogrzewające swoje domy węglem muszą liczyć się z jeszcze większymi kosztami - 10 311 zł w latach 2027-30 i 39 074 zł w latach 2027-35.
Tak drastyczne koszty społeczne wprowadzenia nowego systemu handlu emisjami ma łagodzić Społeczny Fundusz Klimatyczny (SFK), nazywany w brukselskich kuluarach "KPO dla klimatu". Będą do niego trafiać środki ze sprzedaży uprawnień do emisji, a jego głównym celem będzie pomoc osobom najpoważniej dotkniętym z powodu wprowadzenia nowych opłat. Chodzi m.in. o bezpośrednie wsparcie dochodów, inwestycje w termomodernizację budynków czy dopłaty do czystych źródeł energii.
Polska ma być jednym z największych, o ile nie największym, beneficjentem SFK. Do 2032 roku otrzymamy z niego mniej więcej 11,4 mld euro, czyli ponad 48 mld zł po obecnym kursie. To 18 proc. całego funduszu. Eksperci i analitycy rynku są jednak sceptyczni, uważają, że te środki nie zniwelują wszystkich kosztów po stronie obywateli i przedsiębiorstw. A to w roku wyborczym będzie mieć niebagatelne znaczenie.
Łukasz Rogojsz












