Donald Tusk wykorzystał wizytę prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie do zdecydowanego wsparcia aspiracji tego państwa do Unii Europejskiej. Nadał temu wymiar moralny. - Nie pozwolę, aby w Polsce wykorzystywano tę trudną dramatyczną historię w jakichś politycznych grach - oznajmił, adresując to najwyraźniej do kandydata PiS na prezydenta Karola Nawrockiego. Ten dopiero co uzależnił zgodę Polski na przyjęcie Ukrainy do UE i NATO od zgody Kijowa na ekshumację ofiar rzezi wołyńskiej. Czy jednak tylko jedna strona używa tego tematu jako kampanijnego? Rafał Trzaskowski uderzył po Tusku wprost w Nawrockiego, pytając go w specjalnym nagraniu, czy jest za tym "aby Ukraina była znów częścią Rosji". Jednak zaledwie kilka dni wcześniej ten sam Trzaskowski opowiadał na spotkaniu z rolnikami, że Ukraina nie zostanie wpuszczona do Unii, jeśli nie zmieni swojej polityki rolnej. Wolta Tuska i Trzaskowskiego Wygląda na to, że kandydat Koalicji Obywatelskiej powinien uzgodnić stanowisko w tej sprawie sam ze sobą. Jeśli już dokonuje się w tak krótkim czasie wolty, powinno się ją objaśnić wyborcom. Przecież w polityce Kijowa względem rolnictwa nic się przez te kilka dni nie zmieniło. Pół roku temu, latem 2024 roku, sam Tusk zapowiadał, tylko odrobinę mniej stanowczo, to samo co teraz Nawrocki. Zacytujmy: - Ukraina nie będzie członkiem Unii Europejskiej bez polskiej zgody. Ukraina musi spełniać standardy, a one są wielorakie - to nie jest tylko kwestia granicy, handlu, standardów prawno-ekonomicznych. To jest także kwestia standardów, powiedziałbym, kulturowo-politycznych - mówił premier Tusk. Teraz zapowiada całkiem coś innego. Może się oczywiście powoływać na inne swoje dzisiejsze deklaracje: - Odnajdujemy wspólny język i metody działania w kwestii zbrodni wołyńskiej i drażliwych kwestiach naszej historii. Kilka dni wcześniej ogłosił przełom w sprawie ekshumacji na Wołyniu. Na razie jednak wiemy tylko o wymianie list miejsc do poszukiwań i ekshumacji między polskim i ukraińskim resortem kultury. Sam Zełenski podczas konferencji z Tuskiem wspomniał jedynie coś o "wspólnym opracowywaniu materiałów". Nic przesądzającego się więc nie zdarzyło. Wygląda na to, że jeśli do czegokolwiek dojdzie, Ukraina zechce to przedstawić jako symetryczne badanie zbrodni polskich na Ukraińcach i ukraińskich na Polakach. Czy mamy tu naprawdę symetrię? Znamy oczywiście po polskiej stronie takie zdarzenia jak wymordowanie 80-500 mieszkańców wsi Pawłokoma w marcu 1945 - dodajmy w ramach odwetu za wcześniejsze masowe masakry dokonywane na Polakach. Warto przypomnieć, że Pawłokomę upamiętnił, szukając pojednania z Ukraińcami, prezydent Lech Kaczyński 13 maja 2006 roku. Tam także powinno się dokonać ekshumacji. Jeśli jednak strona ukraińska zechce podtrzymywać fikcję całkowitej symetrii, musi od pewnego momentu blokować polskie ekshumacje, bo ich skala przekroczy wielokrotnie ekshumacje ukraińskie. Pozostaje zresztą kwestią otwartą, czy coś się w tej sprawie zacznie naprawdę dziać. W wielu sprawach Tusk próbuje przejmować pisowską agendę. Tu akurat zdecydował się na polaryzację mocno atakując Nawrockiego za jego wypowiedzi. Tyle że zupełnie to samo co PiS-owski kandydat na prezydenta, powiedział teraz koalicjant Tuska i Trzaskowskiego prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Jeśli żarliwe szukanie porozumienia z Ukrainą ma służyć wpychaniu polityków w rolę popleczników Putina, lider ludowców powinien być w nią wepchnięty razem z prawicą. Premier mówi: - Kto nie rozumie, że dobra współpraca i przyjaźń Polski i Ukrainy jest w żywotnym interesie polskiego bezpieczeństwa, jest albo głupcem albo zdrajcą. Czy ta kwalifikacja obejmuje także Pańskiego wicepremiera? Zarazem nie wszystko jest tu wyborczym i partyjnym teatrem. Możliwe, że Tusk wybrał na zimno takie stanowisko, bo bardziej pasowało do wszystkiego, co mówi o europejskiej solidarności i rosyjskim zagrożeniu. Ale faktycznie po tej samej stronie stanął, oczywiście bez ataków na kandydata PiS, prezydent Andrzej Duda obstając podczas tej wizyty za dalszym forsowaniem członkostwa Ukrainy w NATO. I to są jego realne przekonania. Ponieważ zaś Nawrocki też mówi w tej sprawie to co myśli, widać, że prawa strona nie jest wobec tej kwestii jednomyślna. Zastrzegę, że bliżej mi do Dudy niż do prezesa IPN. Zełenski atakuje Nawrockiego Najbardziej zaskakującym i malowniczym akcentem podczas tej wizyty ukraińskiego prezydenta była jednak personalna wycieczka Zełenskiego wobec Nawrockiego. Stało się to podczas wywiadu, jakiego ukraiński prezydent udzielił polskim mediom: "Onetowi", TVN 24, "Rzeczpospolitej" i "Krytyce Politycznej". Upewniwszy się teatralnie co do nazwiska kandydata PiS na prezydenta (faktycznie go nie znał? Podrzucił mu je w każdym razie Sławomir Sierakowski z "Krytyki"), Zełenski tłumaczył, że Nawrocki powinien już ćwiczyć z bronią, bo jeśli Ukraina padnie, Polska będzie skazana na bezpośrednią konfrontację z Rosją. Spytajmy po pierwsze, czy miał rację? Argumentu, że Polska jest wręcz skazana na wspieranie Ukrainy, bo jeśli Rosja wygra, to "pójdzie dalej", używała jeszcze niedawno niemal cała polska klasa polityczna, poza Konfederacją. Pisowski rząd był tu w awangardzie. Tyle, że Nawrocki nie wypowiadał się za przerwaniem dostaw dla Ukrainy, a za użyciem polskich wpływów w celu zablokowania, być może czasowego, jej europejskich aspiracji. Na dokładkę dziś ta debata jest czystą abstrakcją. Tusk może obiecywać pomoc w upraszczaniu jakiegoś kawałka akcesyjnej procedury prowadzącej do Unii. Ale wszyscy wiemy, że to nie jest kwestia miesięcy, a lat. Może też nie ziścić się nigdy. Wiele zależy od tego, w jakiej formie zostanie (o ile zostanie) zamrożona wojna Putina przeciw Kijowowi. Można jednak dodawać kolejne "zarazem". Z pewnością przynależność Ukrainy do zachodniego systemu jest w interesie polskiego bezpieczeństwa. Tu jednak pojawia się jeszcze jedno pytanie: czy Zełenski robi mądrze, zrażając sobie znaczącą część polskiej sceny politycznej. Rzecz nie dotyczy przecież jedynie PiS, ale choćby PSL. Do tego dochodzi pytanie inne: czy taka polemika z polskim kandydatem na prezydenta jest czy nie jest niedopuszczalną ingerencją w nasze wybory. Politycy PiS zdążyli ten zarzut powtórzyć wiele razy, w tym tak znaczące postaci jak były premier Mateusz Morawiecki. Przypadki nieraz agresywnych polemik polityków jednych krajów z politykami innych krajów nie są dziś czymś wyjątkowym. Po wystąpieniach Elona Muska, przecież jednego z filarów nowej administracji amerykańskiej, na temat polityków różnych krajów, nic nas nie zdziwi. Prawda, jeśli czyni to głowa państwa podczas oficjalnej wizyty, jest to jakoś sprzeczne z pojmowaniem przez cywilizowany świat kanonów dyplomacji. Ale weszliśmy właśnie w czas masowego naruszania rozmaitych utartych prawd i obyczajów. Komentatorzy zauważają, że Zełenski po raz kolejny postanowił pomóc w kampanii obozowi Tuska. Coś w tym jest, wyraźnie lepiej się z nim dogadywał już w roku 2023, podczas kampanii parlamentarnej. Prawica krzyczy, że to efekt niemieckiej inspiracji. Może i tak, chociaż warto przypomnieć i to, że ukraiński aktor należy w Radzie Europy do grupy liberalnej. Ideologiczne pokrewieństwa okazują się ważniejsze niż poczucie wdzięczności za faktycznie konsekwentną pomoc, jakiej udzielał rząd Morawieckiego Ukrainie zwłaszcza w pierwszym okresie. Jest kolejne, już ostatnie pytanie, czy atak na kandydata PiS pomaga Tuskowi z Trzaskowskim czy bardziej Nawrockiemu. Z tego co wiemy o nastrojach w Polsce, o pewnym zmęczeniu Ukraińcami i Ukrainą, chyba bardziej temu ostatniemu. To będzie niestety spychało PiS na pozycje jeszcze większego dystansowania się od wojennych racji Kijowa. Są i inne tego powody, choćby wpływ narastającej zażyłości z węgierskim premierem Orbanem czy na razie domniemane stanowisko nowego prezydenta USA Donalda Trumpa, jeśli spróbuje dogadać się z Moskwą. Także zamiar pozyskania wyborców Konfederacji w obecnej kampanii prezydenckiej. To z kolei utrwali w ekipie Zełenskiego odruch stawiania na Tuska. Pomimo, że jego proukraińskie gesty są tyleż późne, co mocno wykalkulowane. Reliktem dawnych podziałów będzie prezydent Duda. On jednak kończy swoją ostatnią kadencję. W teorii Tusk dostanie dowód na coś, co przed chwilą było czystą kreacją rzeczywistości: PiS będzie można oskarżać, że gra z Moskwą. Zdawać by się mogło, że to bardzo wygodne, Polacy są przecież w znaczącej większości do bólu antyrosyjscy. A jednak poza twardym elektoratem Tuska, wierzącym od lat w spiskowe teorie Tomasza Piątka czy Romana Giertycha, może się to okazać nieskuteczne, właśnie z powodu narastającego dystansu między Polakami i Ukraińcami. No chyba, że na wschód od Polski znów stanie się coś naprawdę strasznego i obecny rząd będzie miał nowe podstawy żeby bić na alarm. Bo do samej wojny niestety dawno już się przyzwyczailiśmy. Piotr Zaremba ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!