Można sobie wyobrazić, choć to tylko mgliste przypuszczenie, że polityk, który stawia na tego typu projekty mające uszczelnić granicę, przywraca delegatury wojewódzkie ABW, manifestuje sceptycyzm wobec paktu migracyjnego, nie szczędzi pieniędzy na szeroko pojęte bezpieczeństwo, chce rozprawić się z rosyjską agenturą w Polsce, jednoosobowo zarządza partią itd. - szykuje sobie pole do rozgrywki prezydenckiej. Premier zwykle ma na głowie sprawy także innego formatu, prezydent musi reprezentować siłę, konkret i ogół. A Tusk od jakiegoś czasu zachowuje się w polityce jak premiero-prezydent. Wybory do europarlamentu. Nietrafiony spot KO Oczywiście nie jest łatwo tworzyć wizerunek twardego polityka, na którego mają liczyć Polacy w trudnym czasie putinowskiej wojny i geopolitycznej chwiejności, gdy partyjni harcownicy wypuszczają agresywny antypisowski spot dzień po ataku na słowackiego premiera Roberta Ficę. I dzień po tym, jak przejęta tym zamachem klasa polityczna popadała w patetyczne i refleksyjne tony o złagodzeniu wojny polsko-polskiej. Wprawdzie wygląda to tak, jakby w najbliższym otoczeniu Tuska istniała namiętność do rywalizacji ze stylem Jacka Kurskiego, ale tego typu propagandowa poetyka - Putin zmieniający się w Kaczyńskiego i ilustracyjnie użyte czaszki jako symbole rosyjskich metod - dewastuje powagę i wiarygodność stawianych zarzutów. Jak badać romanse PiS-u z proputinowską zachodnią prawicą, gdy za retoryką o "pachołkach Rosji" nie idą konkretne dowody, a jedynie domysły i interpretacje? Ciągłe odbijanie piłeczki Tego typu niespójność nie będzie dostrzeżona jedynie przez twardy elektorat, ale już ten umiarkowany będzie odpływał na emigrację wewnętrzną, tak jak po apogeum 15 października kurczy się frekwencja i wiara w obietnice oraz postulaty. Po stronie PiS-owskiej można było grać "dziadkiem z Wehrmachtu" (Kurski o przodku Tuska w 2005 roku) czy "niemieckm agentem" (Kaczyński o Tusku w 2023 roku) i było to w tym środowisku tolerowane bardziej, niż sytuacja, w której obecnie rządząca koalicja stara się odpłacać pięknym za nadobne. Być może dlatego, że wiele osób uwierzyło, że nowa władza zerwie z brutalnością, rozliczy propagandę, odbuduje wydrążone instytucje, zmieni styl, będzie dryfować w kierunku wspólnoty, zamiast popadać w infantylne odbijanie piłeczki na zasadzie: wy jesteście agentami, nie, to wy jesteście agentami, nie, wy jesteście większymi, a wy największymi. Niebezpieczna polaryzacja społeczeństwa PiS jest za co rozliczać, ale nie da się tego zrobić bez powagi, konkretów i skuteczności, której brakuje zwłaszcza komisjom śledczym, zupełnie nieprzygotowanym na spodziewaną przecież obstrukcję świadków. Do publiczności docierają więc obrazki karczemnych awantur i nie zawsze lotnych dowcipasów. Tę polaryzację, która przez konserwatywnych politologów określana jest jako nieefektywna, a od wybuchu wojny w Ukrainie staje się niebezpieczna, próbuje ominąć ugrupowanie Szymona Hołowni. Polityk Trzeciej Drogi Paweł Zalewski wykorzystał nawet okazję, by w czasie programu Bogdana Rymanowskiego w Polsat News opuścić studio w proteście za nazwanie Roberta Biedronia "zdegenerowanym człowiekiem" przez Przemysława Czarnka. Jednocześnie rządzący czują na plecach nie tylko oddech opozycji, ale także prawników, którzy coraz częściej mówią o rozczarowaniu ślamazarnym tempem prac na przykład nad ustawą o Krajowej Radzie Sądownictwa. Spodziewane "weto prezydenta" przestaje działać jako alibi na opieszałość. Zmiany na siłę Tymczasem prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zdecydował, że w warszawskich urzędach nie będą eksponowane symbole religijne, co stało się prezentem dla prawicy, która już mówi o nowej "wojnie religijnej" i "ataku na krzyż", choć sprawa ma wymiar raczej lokalny. Jednak o ile postulat świeckości państwa mógłby być racjonalny, gdyby nie był ryzykowny politycznie w czasie wyborczym, o tyle jednoczesne urzędowe narzucanie nowomowy związanej z kwestią tożsamości płciowej jest elementem terroru politpoprawności i szaleństwa epoki. Zamiast rekomendowania zwykłej uprzejmości i szacunku dla wszelkiej inności, w rozporządzeniu forsuje się oderwany od życia i reguł nowy język, który będzie przedmiotem kpin lub niezrozumienia w świecie "normalsów". Nikogo nie da się nauczyć tolerancji pod przymusem, a zmuszanie urzędników do czujności w sprawie zaimków osobowych znajdzie poklask jedynie w hermetycznej bańce oderwanej od rzeczywistości młodej lewicy. Przypominają się słowa zapomnianego austriackiego pisarza Jospeha Rotha, który skonstatował, że mężów stanu często gubi przekonanie, że społeczeństwo interesuje się polityką tak samo żarliwie, jak oni sami. Każdy potencjalny kandydat na prezydenta powinien wziąć sobie tę uwagę do serca. Najlepiej przed podjęciem decyzji. Przemysław Szubartowicz