PKW pogłębiła chaos panujący w Polsce
W interpretacji najnowszej uchwały Państwowej Komisji Wyborczej podzielili się nawet członkowie ciała, które tę uchwałę z siebie wydało. Jest to najlepsza ilustracja panującego dziś w Polsce chaosu prawnego, ustrojowego i politycznego. Chaos w państwie zawsze mniej opłaca się rządzącym, niż tym, którzy chcieliby ich władzy pozbawić. Jednak ostatecznie cenę za chaos zapłacimy wszyscy.
W pierwszym paragrafie swojej uchwały z 30 grudnia 2024 r. Państwowa Komisja Wyborcza stwierdza, że "przyjmuje sprawozdanie finansowe komitetu wyborczego PiS" (które to sprawozdanie wcześniej zakwestionowała) "wyłącznie w wyniku uwzględnienia skargi (złożonej przez PiS, przyp. red.) przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN". W drugim jednak paragrafie tej samej uchwały "PKW nie przesądza, iż Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN jest sądem i nie przesądza o skuteczności orzeczenia".
Bełkot prawniczy" PKW?
Przewodniczący PKW Sylwester Marciniak i trójka innych nominatów PiS uważają, że z pierwszego paragrafu tej uchwały wynika konieczność przekazania PiS-owi wszystkich pieniędzy. Ryszard Kalisz i pozostała czwórka nominatów Koalicji uważają, że z drugiego paragrafu uchwały wynika, iż minister finansów nie powinien PiS-owi pieniędzy wypłacić.
Wielu prawników, polityków i komentatorów nazywa całą tę uchwałę "bełkotem prawniczym", a były przewodniczący PKW Wojciech Hermeliński mówi: "jestem ciekaw, którą część uchwały PKW minister finansów wykonywa".
Tusk sprawę rozstrzygnął i zapłaci cenę
Tę ostatnią kwestię rozstrzygnął premier Donald Tusk, stwierdzając, że "pieniędzy (dla PiS, przyp. red.) nie ma i nie będzie". Jest to jednak decyzja arbitralna, nie osłonięta żadną akceptowaną przez wszystkich wykładnią prawną czy autorytetem instytucjonalnym. Realizacja takiej decyzji będzie kosztować (wizerunkowo, politycznie) i Donald Tusk, a także cały jego rząd i cała koalicja tę cenę zapłacą. Z kolei przekazanie PiS-owi wszystkich pieniędzy mimo ewidentnych (stwierdzonych wcześniej także przez Państwową Komisję Wyborczą) nadużyć oznaczałoby całkowitą bezkarność byłej władzy i całkowitą słabość obecnie rządzących. To kosztowałoby Tuska jeszcze więcej, stąd wybór, którego dokonał.
Niektórzy doradzają, żeby decyzja ministra finansów o niewypłaceniu PiS-owi pieniędzy została wydana jako "decyzja administracyjna", co w przypadku jej zaskarżenia do sądu administracyjnego przez PiS (postępowanie musi się zacząć od pierwszej instancji) i przy założeniu, że każda ze stron (czyli ministerstwo finansów lub PiS) będzie składać apelacje, sprawi, że prawomocny wyrok nie zapadnie przed wyborami prezydenckimi, po których "PiS-owska" Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN może zostać ustawowo zlikwidowana. Oczywiście wyłącznie wówczas, jeśli nowy prezydent będzie z koalicji.
Z kolei politycy PiS wzywają do "przestrzegania wyroków polskich sądów". No chyba, że polskie sądy orzekają areszt tymczasowy dla polityków lub byłych urzędników państwowych Zjednoczonej Prawicy. Kiedy Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa (co najmniej tak samo polski jak Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN) orzeka o areszcie tymczasowym dla byłego wiceministra sprawiedliwości w rządzie Zjednoczonej Prawicy Marcina Romanowskiego, ten ucieka na Węgry, a Jarosław Kaczyński i inni politycy PiS tę decyzję (przynajmniej publicznie, bo na zapleczu wkurzenie na polityka Suwerennej Polski jest wielkie) w pełni popierają.
PiS tracąc władzę "zaminował" państwo
Koalicja wygrała wybory, ale przejąć władzy skutecznie nie może, bo władza to np. zdolność nie tylko uchwalania ustaw, ale także wprowadzania ich w życie, a tę zdolność prezydent Andrzej Duda razem z Trybunałem Konstytucyjnym (też będącym dziś jedną z kluczowych instytucji państwa o nie do końca ustalonym stopniu legalności) blokują skutecznie. Narodowy Bank Polski pod Adamem Glapińskim celowo zwiększa koszt obsługi polskiego długu (nie obniżając stóp procentowych proporcjonalnie do spadku inflacji), tak jak w czasach rządów PiS celowo zmniejszał koszt obsługi polskiego długu (nie podnosząc stóp procentowych proporcjonalnie do wzrostu inflacji), aby ułatwić w ten sposób rządowi Mateusza Morawieckiego zadłużanie państwa.
Niewyjaśniona sytuacja jest nie tylko w Trybunale Konstytucyjnym, ale także w innych sądach (np. w Sądzie Najwyższym). Niewyjaśniona sytuacja jest w prokuraturze, którą PiS "osłonił" kolejną ze swoich arbitralnych ustaw nadzwyczajnych, utrudniając Bodnarowi zmiany personalne i osłaniając najwierniejszych prokuratorów Zbigniewa Ziobry (począwszy od zastępców Prokuratora Generalnego), żeby mogli wpływać na śledztwa, które dla ludzi Kaczyńskiego i Ziobry są niebezpieczne.
Zamiast kryterium prawa jest kryterium siły
W tym zablokowanym państwie, przy narastającymi i radykalizującym się politycznym konflikcie, Tusk odwołuje się do "demokracji walczącej". Podejmuje działania na granicy prawa (np. bez ustaw blokowanych przez prezydenta i TK), co nigdy nie opłaca się władzy i zawsze osłabia jej legitymizację. Kluczowym elementem legitymizacji władzy jest bowiem zarówno zdolność przejęcia pełnej kontroli nad państwem, jak też zdolność obniżenia poziomu konfliktu dzielącego rządzone przez tę władzę społeczeństwo i państwo.
Jarosław Kaczyński przez osiem lat był tu trochę wyjątkiem. Rządząc sam maksymalizował konflikt, próbując zmieniać konstytucyjny ustrój państwa bez posiadania konstytucyjnej większości. Przez pierwszy rok swoich rządów Tusk stanął jednak przed jeszcze większym wyzwaniem. Zadeklarował chęć przywrócenia konstytucyjnego ładu, nie mając jednak nawet zdolności wprowadzania w życie ustaw, które mogłyby taki ład przywrócić w sądownictwie czy w innych kluczowych dla państwa obszarach.
To wszystko dzieje się przy narastającym konflikcie politycznym, przy politycznie motywowanym podziale środowiska prawniczego, przy politycznych sympatiach poszczególnych mediów, a czasami także przy obniżającym się poziomie ich kompetencji, utrudniającym zrozumienie i opisanie sytuacji, co znów przekłada się na chaos w ludzkich głowach sprzyjający dalszej polaryzacji.
Tam, gdzie nie ma kryterium prawa, pozostaje już wyłącznie kryterium siły. Nasza dzisiejsza polska odmiana kluczowej Leninowskiej zasady politycznej "kto, kogo" (załatwi) jest wciąż jeszcze relatywnie łagodna. Jak powiedział mi uspokajająco jeden z moich konserwatywnych kolegów, "nasze pokolenie nie jest zdolne do Berezy czy procesu brzeskiego". Ja mam spore wątpliwości już co do "naszego pokolenia", a przecież w kolejce stoją pokolenia następne. Wychowane w atmosferze "zimnej wojny domowej", uczone od dzieciństwa przez polityków i media, że wojna domowa jest jedyną formą polityki "autentyczną" i "pozbawioną liberalno-demokratycznej hipokryzji".
Cezary Michalski
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!